Lustro

Teatr jest najbliższy widzom wtedy, gdy mogą w nim odnaleźć odrobinę siebie. Utwory, które stają się bliskie, pozostają w pamięci na dłużej. „Szklana menażeria" wystawiana na opolskich deskach Teatru Jana Kochanowskiego posiada niezliczone wątki autobiograficzne samego wielkiego dramatopisarza – Tennessee Williamsa, a także, w dużej mierze opiera się na elementach nawiązujących do przeszłości reżysera i tłumacza Jacka Poniedziałka, który ową inscenizacją zalicza bardzo udany debiut reżyserski.

Tenessee Wiliams utwór dedykował siostrze, z którą wiązała go bardzo specyficzna relacja wypełniona wyrzutami sumienia i poczuciem odpowiedzialności. Autor całe życie obwiniał się, iż przez niego ukochana Rose cierpi na zaburzenia psychiczne, które ujawniły się tuż po rodzinnej sprzeczce. Krucha, nieśmiała Laura (Izabela Gwizdak), której staropanieństwo jest głównym wątkiem spektaklu, stanowi odbicie lustrzane siostry wielkiego dramatopisarza. Natomiast postać Toma (Sylwester Piechura) nosi cechy samego autora, który swoją przeszłość nakreśla jako tożsamą z przeżyciami bohatera.

Młody chłopak, przedstawiony w dramacie, jest rozdarty pomiędzy domową psychodramą, a własnymi marzeniami i ambicjami. Dźwiga ciężar rodziny opuszczonej przez ojca, pozostając przy tym w toksycznych relacjach z zaborczą i sfrustrowaną matką (Grażyna Misiorowska). Nocami przytłoczony „szybką dorosłością" i niemożliwością wyboru drogi życia, wyrzuca swe emocje oddając się kokainowym upojeniom, co stanowi dla niego jedyną odskocznię od codzienności. Głównym spoiwem rodzinnego nieszczęścia jest wspomniany wyżej ojciec, nieobecny piąty bohater, który zostawił rodzinę wiele lat wcześniej. Jego portret, mimo mijających lat, czuwa nad domownikami, nieustannie przypominając o nigdy niezagojonych ranach. Historia, mimo tego, iż nazywana poniekąd autobiograficzną stanowi obraz uniwersalny, w którym zanurzyć może się każdy. Nie dziwi zatem, iż z lekkością określa ją w ten sposób także reżyser, który tak jak wiele innych osób, odnajduje w niej elementy własnej przeszłości.

Aby ułatwić widzom czytanie spektaklu przez pryzmat własnych wspomnień i doświadczeń, twórcy stosują bardzo ciekawy sposób aranżacji przestrzeni scenicznej. Aby obejrzeć spektakl, odbiorcy muszą wejść dosłownie w głąb mieszkania, w którym rozgrywa się rodzinny dramat. Przez wąski korytarz, stanowiący uliczkę pomiędzy nadgryzionymi czasem i nędzą kamienicami, wchodzimy do salonu Państwa Wingfieldów, dalej sytuując się na widowni. Bliżej, tak naprawdę, nie można już się znaleźć. Widzowie są wewnątrz całej historii.

Mieszkanie wygląda skromnie. Obdrapane, brudne ściany, które kiedyś były w kolorze sielankowego błękitu teraz nadają pomieszczeniu zimnego, przytłaczającego charakteru. Nad kanapą widzimy ślad pozostały po wiszącym niegdyś zdjęciu ślubnym, przypominającym chwile, gdy w powietrzu unosiła się nadzieja, a nie poczucie porażki. W kuchni znajduje się regał wypełniony po brzegi literaturą, która stanowi ostatnią rozrywkę podczas codziennej walki o siebie i godny byt. Całość dopełnia kapiąca z sufitu woda, której rytm mobilizuje domowników do zmian, które muszą przecież kiedyś nastąpić.

Jakie mają być to zmiany? Według matki, której rolę w fantastyczny sposób odegrała Grażyna Misiorowska, jedyną nadzieją na poprawę nędzy, która od środka niszczy rodzinę, jest wydanie za mąż, wycofanej z życia Laury. Historia planów, przygotowań do zaaranżowanego spotkania z nieświadomym nic kawalerem Jimem (Leszek Malec) oraz samej uroczystej kolacji ukazuje całe spektrum ludzkich emocji, bolączek i kompleksów.

Wielkie brawa należą się w tym miejscu aktorom, szczególnie Grażynie Misiorowskiej oraz Sylwestrowi Piechurze, których zaangażowanie w rolę naprawdę procentuje. Postacie zostały zbudowane w bardzo autentyczny sposób, dzięki czemu widzom łatwiej jest utożsamiać się z bohaterami. Skrajne, bardzo silne emocje przeplatane są delikatną ironią oraz wtrąceniami komediowymi, które są wynikiem celowego przerysowania bohaterów oraz umiejętnie przełożonej treści. Dzięki tak wykreowanym postaciom dramat obdarty zostaje z piętna historii tragicznej, co wydaje się być ogromnym plusem dla całej inscenizacji, która podana jest widzom w dużo lżejszej formie. Skłania do przemyśleń, pozwala wtopić się w historię, jednak nie przytłacza ogromem rozpaczy i frustracji bohaterów.



Katarzyna Majewska
Dziennik Teatralny Opole
11 marca 2016
Spektakle
Szklana menażeria