Łut (artystycznej) wyobraźni

Dopuszczam do siebie myśl, że droga do pływającego ogrodu wiedzie przez założenia utopijne. Że trzeba, być może, mierzyć zamiary bez względu na siły. Że poza budowaniem marki portu kultury powinniśmy zabrać się za wypełnienie jej treścią: rzeszą mieszkańców owej kultury głodnych

Wyobraźmy sobie projekt, w którym ktoś czuwa nad najbardziej uzdolnionymi artystycznie nastolatkami w jakiejś okolicy. Daje im szansę na znalezienie najlepszej możliwej szkoły. Finansuje ich naukę i wysyła na lekcje z najlepszymi nauczycielami - od Nowego Jorku po Amsterdam. Wyobraźcie sobie, że projekt ten pozwala im na wybór wymarzonych studiów - nie takich "na miarę możliwości rodziny", ale tych idealnych, bez limitów finansowych, środowiskowych, czy lokalnego zakompleksienia. Wyobraźcie sobie, że dzięki takim zabiegom ten i ów nastolatek (bo przecież nie wszyscy) postanawia rozwijać się dalej. Wraca do miasta. Wyobraźcie sobie, że jest ich kilku każdego roku.

***

Pofantazjujmy o programie, który pozwala na tworzenie klas o profilu artystycznym w każdym gimnazjum i szkole średniej. Niby nic szczególnego - to taki sam pomysł, jaki sprawdził się w przypadku biologii, matematyki i języka angielskiego. Ale w klasie takiej znajduje się rocznie trzech-czterech dzieciaków, którym brak zdolności w dziedzinie siatkówki i tabliczki mnożenia nie przekreśli szans na dynamiczny rozwój. Dzieciaków, których pasja do teatru, gry na basie czy bazgrania graffiti na ścianach zostanie właściwie doceniona i odpowiednio promowana, pomimo tego że nie załapali się na egzamin do szkoły muzycznej pod koniec niemowlęctwa. Dajmy na moment wirtualną nadzieję statystykom, mówiącym o pozytywnym wpływie istnienia takich klas na ogólny poziom szkół, w których są utworzone. Dodajmy tę wizję do możliwości pomocy tym najbardziej uzdolnionym jednostkom. No i pomyślmy o wszystkich tych zdolnych tylko trochę, ale poprzez kontakt ze sztuką w okresie szkolnym uwrażliwionych na piękno, rozumiejących współczesne malarstwo i nietraktujących wyjścia do filharmonii jak bożego dopustu. Wyobraźmy sobie szkołę, w której przedmioty związane ze sztuką, wyrażaniem siebie i motywowaniem do indywidualności nie są traktowane jak "michałki", ale stanowią równoprawną alternatywę dla matematyki i piłki nożnej. Pomyślmy o gimnazjalistach, dla których cotygodniowa wycieczka do teatru będzie naturalną konsekwencją tematów i praktyki zajęć klasowych. Pomyślmy o absolwentach liceów, chodzących na wystawy i koncerty z potrzeby i kulturalnego nawyku, bez strachu przed niezrozumiałością formy kantatowej czy multimedialnej instalacji. Przenieśmy się piętnaście lat w przyszłość i zobaczmy ich, aktywnie uczestniczących w życiu kulturalnym miasta, motywujących własne dzieci do aktywności twórczej, pokazujących i wyjaśniających następnej generacji Bacha, Picassa i Jarzynę.

***

W naszych spekulacjach pójdźmy jeszcze o krok dalej: wręczmy nauczycielom narzędzia do prowadzenia takich klas i zapewnijmy wsparcie merytoryczne. Skoordynujmy działania okolicznych teatrów i scen muzycznych, przygotowując zwarty program spotkań i warsztatów dla nauczycieli, tak aby na spotkania z reżyserem czy przedpremierowe omówienia przychodziło choćby kilku zainteresowanych entuzjastów. Niech czekają na nich zeszyty dydaktyczne i materiały mulimedialne do prowadzenia zajęć. Zafundujmy im łatwiejsze życie (przecież i tak tylko spekulujemy).

Błądząc bezkarnie w oparach fantazji, pomyślmy o ośrodku, który wspierałby edukację artystyczną w mieście poprzez zapraszanie doń artystów nie tylko na koncerty, ale przede wszystkim na spotkania warsztatowe z młodymi ludźmi. Wieczór teatralny z Krystianem Lupą? Warsztaty orkiestrowe z berlińskimi filharmonikami? Plener z Łodzią Kaliską? Dlaczego nie? Wszak wystarczyłoby otwarte zaproszenie do wszystkich szkół zainteresowanych edukacją przez sztukę i sprawnie działający sekretariat. Dołóżmy temu ośrodkowi jeszcze kilka pomysłów skierowanych do młodzieży szkół artystycznych. Na przykład kilka festiwali i przeglądów dla różnych grup instrumentalistów, spotkania teatralne i biennale młodej sztuki wizualnej. Ach, no i wróćmy do pomysłu na aktywne promowanie najzdolniejszych.

***

Wysilmy wyobraźnię i wystawmy sobie jeszcze miasto, w którym funkcjonuje uczelnia artystyczna dająca możliwość studiowania każdej niemal dziedziny sztuki - od śpiewu, przez teatr alternatywny, po rysunek i projektowanie wnętrz. Włączmy tę uczelnię w systemy pozwalające na swobodny przepływ studentów pomiędzy kierunkami artystycznymi w całej Europie - z semestru na semestr, z miasta do miasta. Wyposażmy ją w najnowsze narzędzia edukacyjne: otwartość, międzynarodowość i różnorodność metodologiczną kadry, dostępność każdego studenta do wiedzy z różnych kierunków, wielonarodowość i wielokulturowość, zarówno po stronie wykładowców, jak i słuchaczy, swobodny dostęp do zasobów elektronicznych innych uczelni, minimalizację administracji i maksymalizację praktyki wykonawczej, premiowanie studentów za inicjatywę i artystyczną działalność pozaszkolną. Dajmy jej możliwość promowania najlepszych poprzez koncerty w mieście i przymusowe zsyłki na warsztaty w Londynie i Weimarze. Pozwólmy jej organizować kursy mistrzowskie prowadzone przez nazwiska budzące westchnienie zazdrości w innych ośrodkach. Włączmy ją w kulturalny krwiobieg regionu i nie przepuśćmy ani jednej okazji do wykorzystania jej potencjału w życiu miasta.

Na koniec wyobraźmy sobie, że wszystkie te działania kosztować będą mniej pieniędzy, niż eksploduje w powietrzu przy okazji Dni Morza czy innego Festiwalu Wybuchów.

***

Utopia - powiecie? Pole do popisu dla wszelkiej maści przekrętów i nadużyć? Absolutnie niepotrzebne gdybanie w dobie prymatu nauk ścisłych i wszechwładnej ekonomii z marketingiem? Być może. Lecz kiedy przychodzi nam do definiowania poczucia dumy z jakichś osiągnięć, kiedy analizujemy nasz wkład w historię Europy i kiedy zaczynamy określać się jako jakaś tam grupa społeczna, wówczas najczęściej przychodzą nam do głowy nasi malarze, wirtuozi, aktorzy i kompozytorzy. Przypominamy sobie nagle o "michałkowych" symfoniach, inscenizacjach i pomnikach. O pisarzach i bardach, którzy w dzieciństwie upierali się przy szarpaniu strun lub bazgraniu po ścianach. Pod warunkiem, rzecz jasna, że wciąż jeszcze świadomi jesteśmy ich istnienia i dorobku.

Dlatego dopuszczam w sobie myśl, że droga do pływającego ogrodu wiedzie przez założenia utopijne. Że trzeba, być może, mierzyć zamiary bez względu na siły. Że poza budowaniem marki portu kultury powinniśmy zabrać się za wypełnienie jej treścią - rzeszą mieszkańców owej kultury głodnych. Niech uda nam się choćby połowa założeń - im wyżej sięgniemy, tym więcej dostaniemy szans na przygotowanie młodej generacji szczecinian, gotowej do obcowania z dorobkiem kultury europejskiej, bez kompleksów otwierającej jej nowe rozdziały. Dlatego pozwalam sobie myśleć, że dla startującego właśnie programu "Akademia Sztuki" nie powinny istnieć cele zbyt ambitne i horyzonty założeń nazbyt odległe. Każdy z nich to tylko kwestia czasu i dużej ilości pracy, do której na szczęście mamy sporą liczbę rąk. Daj nam Boże bujną wyobraźnię.

* Autor jest szczecińskim kompozytorem, wykładowcą w Katedrze Edukacji Artystycznej US

Tytuł od redakcji
Czekamy na opinie

Jak walczyć z kulturalnym analfabetyzmem? Co warto zmienić w edukacji artystycznej młodzieży? Czy przedmioty plastyka i muzyka powinny wrócić do szkół? Czekamy na Wasze opinie



Piotr Klimek*
Gazeta Wyborcza Szczecin
9 stycznia 2010