Magia kobiecej natury

Jacek Mikołajczyk, pełniący od kilku miesięcy funkcję dyrektora Teatru Syrena w Warszawie, nie ukrywa swojej fascynacji musicalami. Po Rodzinie Addamsów, Zakonnicy w przebraniu oraz Nine. podjął się zadania ukazania na scenie historii o utajonej sile kobiecości. Od kilku tygodni w Teatrze Syrena można oglądać spektakl Czarownice z Eastwick.

Czarownice z Eastwick zaistniały na teatralnej scenie w 2000 roku. Musical od czasów swojej premiery wystawiany był m.in. w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Australii czy Austrii - do Polski dotarł dopiero teraz. Zrealizowany na podstawie powieści Johna Updike'a większej liczbie widzów kojarzy się głównie z filmem o tym samym tytule, w którym wystąpili: Jack Nicholson, Michelle Pfeiffer, Cher i Susan Sarandon. Czy musical prezentowany w Teatrze Syrena sprawi, że widzowie zaczną kojarzyć historię trzech zagubionych kobiet z czymś więcej niż z hollywoodzkim filmem?

Na scenie przyjaciółki, w sile wieku, osamotnione, zawiedzione po dotychczasowych relacjach z mężczyznami, przytłoczone duszną atmosferą małego miasteczka, żyją z dnia na dzień. Nie ośmielają się liczyć na poprawę swojego losu, przekonane, że nic poza szarą codziennością nie jest im pisane. Losy Alexandry, Jane i Sukie zmieniają się, gdy któregoś dnia w Eastwick pojawia się Darryl van Horne, przybysz z Nowego Jorku, ucieleśniający ich ideał mężczyzny. Wraz z pojawieniem się bohatera, w kobietach ujawniają się pokłady skrywanych zdolności magicznych.

W przedstawieniu Mikołajczyka akcja toczy się w amerykańskiej prowincji rodem z lat 60. XX wieku. Publiczności jednak nie nudzą realia ówczesnego życia i zasady funkcjonowania społeczeństwa Stanów Zjednoczonych. Przekład zaproponowany przez reżysera jest dość zabawny, momentami ociera się o kontrolowaną wulgarność, ale dzięki temu nie ma „cukierkowego" charakteru. Musical byłby jednak lepszy, gdyby był krótszy. Mógłby obyć się bez kilku scen, które nie wnoszą wiele do rozwoju akcji.

Niewątpliwą zaletą Czarownic z Eastwick jest ich oprawa sceniczna. Scenografia oddająca klimat miejsca akcji, została dostosowana do niewielkich rozmiarów sceny przy ulicy Litewskiej. Przyjemne dla oka, kolorowe, zgodne z modą lat 60. kostiumy, pozwalały na zagłębienie się w klimat historii, a oświetlenie nadawało całości magiczny charakter. Choć w dwóch fragmentach można było odnieść wrażenie, że Artur Wytrykus (odpowiedzialny za światło) mocno zainspirował się bajkami Disneya i z odrobiną przesady podszedł do tematu zaprezentowania czarów na scenie.

Najmocniejszą stroną tego musicalu jest zespół aktorski. W rolach głównych występują: Olga Szomańska (Alexandra), Barbara Melzer (Jane), Paulina Grochowska (Sukie), Tomasz Steciuk (Darryl) oraz Beata Olga Kowalska (Felicia). Każdy z artystów zaprezentował pełen wachlarz umiejętności aktorskich, wokalnych i tanecznych. Bohaterki kreowane przez znakomite artystki były różnorodne, miały niejednoznaczne osobowości, ich głosy hipnotyzowały. Z kolei postać Darryla stworzona przez Tomasza Steciuka wprowadzała humor. Aktor bawił się swoją postacią, pokazując kunszt musicalowego aktorstwa.

Minusem Czarownic z Eastwick jest brak zapadających w pamięć piosenek, które widzowie mogliby nucić po wyjściu z teatru. Do dobrych fragmentów nie można też zaliczyć takich scen jak moment wzniesienia się bohaterek do lotu, czy żenująco naiwne pojawiajenie się młodych, zakochanych bohaterów.

Czarownice z Salem nie są jednak musicalem pozbawionym przesłania. Można je odczytywać w dwojaki sposób. Z jednej strony to historia o sile kobiecości, odwadze i damskiej solidarności. Z drugiej strony w treści musicalu można doszukiwać się podtekstów świadczących o wyższości mężczyzn nad kobietami i ich twórczego wpływu na życie płci pięknej.

Jedno jest pewne, oglądając najnowszy musical prezentowany w Teatrze Syrena widzowie spędzą miły wieczór, poznają lub przypomną sobie intrygującą historię, zawierającą w sobie duży ładunek magii. A Jacek Mikołajczyk, przygotowując właśnie to przedstawienie, pokazał, że musicalowa tradycja Teatru Syrena, uśpiona przez lata, ma szansę wybrzmieć na nowo.



Agata Białecka
Dziennik Teatralny
20 marca 2018