Magia Nocy Teatrów

Magia Nocy Teatrów sprawiła, że spacerujący po Krakowie ludzie nie raz i nie dwa przecierali oczy ze zdumienia.

Dawno, dawno temu, przed drugą wojną światową, w jednym z warszawskich teatrów wyszedł na scenę aktor. Bardzo delikatnie mówiąc, był pod wpływem płynów wysokoprocentowych, a mniej delikatnie określając jego stan, można było powiedzieć, że najnormalniej w świecie bełkotał. Na jego widok, zrozpaczony dyrektor teatru kazał opuścić kurtynę. Na następny dzień w prasie ukazała się recenzja. Stołeczny krytyk bardzo chwalił przedstawienie, a szczególnie zjawiskową grę owego aktora. Nie mógł tylko zrozumieć, dlaczego pijany dyrektor wyszedł na scenę i opuścił kurtynę.

Niegdysiejsza anegdota, przypomniana sobotniej nocy przez Krzysztofa Orzechowskiego, dyrektora Teatru im. J. Słowackiego, była niezwykle adekwatna do sytuacji. On też kazał opuścić kurtynę, po tym jak aktor jego teatru Andrzej Grabowski zupełnie zwariował i odmówił Stevenowi Spielbergowi, który przez telefon usiłował zaangażować go do swojego nowego projektu. Sytuacja była rzeczywiście poważna i wymagała interwencji, bowiem popularny aktor zaczął wyznawać miłość deskom scenicznym, na których przyszło mu od lat kreować role. W ślad za nim poszli jego koledzy.

"Szalona noc w teatrze", według scenariusza Anny Burzyńskiej, prześmieszne widowisko złożone z fragmentów przedstawień granych przy placu Św. Ducha, wywołało ogólną euforię nie tylko na widowni, ale i na scenie. Bowiem na tej ostatniej raz po raz pojawiały się postaci z różnych sztuk, przekonane, że grają w swoich spektaklach. Tylko, nie wiadomo czemu, przeszkadzał im w tym Molierowski Argan z "Chorego z urojenia". Andrzej Grabowski usiłował za wszelką cenę powiedzieć swój monolog. Posunął się nawet do tego, że zamienił się miejscami z aktorką, uwodzoną tangiem przez jej scenicznego partnera.

Kto nie widział tej wdzięcznej reklamówki spektakli Teatru Słowackiego, powinien tylko żałować, tak jak w ogóle powinien żałować faktu, że upalną noc z soboty na niedzielę spędził w domowych pieleszach. Bowiem podczas Krakowskiej Nocy Teatrów wszystkie sceny stały przed widzami otworem. Publiczność mogła za darmo obejrzeć repertuarowe przedstawienia, zwiedzić teatralne kulisy i spotkać się z artystami. Komedianci, tancerze, cyrkowcy opanowali także krakowskie place, na czele z Rynkiem Głównym, by prezentować swoje przedstawienia, tak oryginalne jak choćby widowisko Baletu Dworskiego Cracovia Danza, będące pokazem mody od średniowiecza do współczesności.
Kiedy w nocy wracałam do domu, tuż przy słynnych kiełbaskach pod Halą Targową natknęłam się na aktorkę Teatru Ludowego Beatę Schimscheiner. Ubrana, delikatnie mówiąc, z pewną nonszalancją artystka, co można by od biedy złożyć na karb oryginalności, pchała przed sobą wózek pełen śmieci i starych, zużytych sprzętów. Zamarłam, obawiając się o swoje zdrowie psychiczne. Czyżby udzieliło mi się szaleństwo owej teatralnej nocy? Czyżbym, wychodząc ze Słowackiego, zaraziła się poważną chorobą? Czyżby, pite po spektaklu wino, zbyt mocno zaszumiało mi w głowie?

Jednak kiedy oderwałam wzrok od zabiedzonej Schimscheiner, zobaczyłam krąg ludzi przepychający się na parkingu tuż przed straganami. Dawano tam "Antygonę w Nowym Jorku", w której, jak się okazało, aktorka gra główną rolę. Odetchnęłam z ulgą. Dyrektor teatru nie musiał opuszczać kurtyny.



Magda Huzarska-Szumiec
Gazeta Krakowska
13 czerwca 2007