Maj, 2019 (1)

Maj, 2019
Z Wrocławia płyną nie najlepsze wiadomości. Konkurs na dyrektora Teatru Polskiego (po zdymisjonowaniu Cezarego Morawskiego) nie zostanie w najbliższym czasie rozstrzygnięty, a sprawa składu jurorów trafiła do sądu pracy, bo zespół aktorski jest tak podzielony, że woli tworzyć we Wrocławiu sytuacje konfliktowe, pogłębiające – i tak już monstrualny – kryzys, zamiast dogadać się i znaleźć kompromisowego kandydata, który potrafiłby wyciągnąć scenę z zapaści i zadbać o jej rozwój. W tym kontekście widać jak mądrzy są aktorzy krakowscy, którzy mimo wielu różnic potrafili mówić wspólnym językiem i zadbać o to, by Narodowy Stary Teatr nie pogrążył się w otchłani. (2.05)
***


Wstyd powiedzieć, ale pierwszy raz jestem w Sandomierzu, a miasto jest zniewalająco piękne, do tego jeszcze za sprawą popularnego serialu przeżywa prawdziwy boom turystyczny, kubki Ojca Mateusza, koszulki i czapeczki, herbata i ciasteczka i wiele podobnych smakołyków i gadżetów zalewa uliczne kramy. W Sandomierzu dużo się dzieje, rokrocznie pęcznieje od atrakcji Festiwal Filmów-Spotkań NieZwykłych organizowany (już po raz szesnasty) przez Katarzynę Kubacką Seweryn. Festiwal ma swoich bohaterów: w tym roku laur Aktorki NieZwykłej zdobyła Anna Dymna (wraz z wielkim krzemieniem pasiastym – kamieniem optymizmu), a kwadratowa (!) korona NieZwykłego Reżysera spoczęła na głowie Janusza Kondratiuka, oboje też po raz pierwszy zasiedli na poświęconych im ławkach na sandomierskim Rynku. (5.05.)

***
Kupiłem książkę do pociągu, ale nie jakieś tam zwykłe czytadło, broń Boże, bo były to felietony i reportaże Josepha Rotha pod wspólnym tytułem „Podróż do Rosji" (Wydawnictwo Austeria, 2019). Ten znakomity austriacki pisarz, dziennikarz i eseista wybrał się do sowieckiej Rosji w roku 1926, na fali zainteresowania i fascynacji zachodnich intelektualistów rewolucyjnymi zmianami, które tam się dokonywały. Ale ukazująca się we Frankfurter Zeitung dokumentacja długiej wędrówki Rotha po wschodnich rubieżach Europy nie jest bynajmniej jednowymiarowa i jednostronna, nie wyraża ani zachwytu, ani potępienia, stara się być bezstronna, ujęta jest w niepowtarzalny styl autora: z lekka ironiczny, operujący realistycznym konkretem i szerokim polem obserwacji, sceptyczny wobec sowieckiej propagandy, ale pozbawiony kpin – czyta się ją jednym tchem! (8.05.)

***
Maria Konwicka, córka nieżyjącego już znakomitego pisarza, scenarzysty i reżysera filmowego napisała książkę – rodzinne wspomnienia pt. „Byli sobie raz", a Wydawnictwo ZNAK zorganizowało w Kinie Pod Baranami spotkanie z autorką połączone z pokazem zrekonstruowanego cyfrowo filmu jej ojca „Jak daleko stąd, jak blisko". Nie ośmieliłbym się recenzować dzieła Tadeusza Konwickiego, ale trzeba powiedzieć, że narodowy (chocholi) taniec pogmatwanych ludzkich biografii, połączony z obsesyjną potrzebą rozliczania naszych kompleksów, przewinień, sumowania bolesnych wspomnień to już zamknięty rozdział naszej historii i jakże odległy temat zainteresowań twórczych. Wczorajszy pokaz był dla mnie ostatecznym pożegnaniem z klimatem lat młodości, bo jak powiedziała p. Maria: „...teraz to już zupełnie inny matriks..." (10.05.)

***
Uległem bez reszty urokowi zapisków rodzinnych Marii Konwickiej, bo są jak porcelanowe filiżanki z kredensu mojej babci, które doskonale pamiętam z dzieciństwa, a część przechowuję do dziś. Owiane mgiełką wspomnień, pamiętające czasy dawnej świetności i upadków, czyli wszystkiego, co naprawdę istotne, a co dzisiaj tak łatwo ulega wymazaniu. Ślady przemijania: tu utrącone uszko, gdzieś ukruszony brzeżek, albo zatarty przez lata używania szlaczek – niepowtarzalnie przekazują to, co już nigdy nie wróci, w jakiejś nostalgicznej i pełnej zadumy formie, ot, po prostu „byli sobie raz...". (12.05.)

***
Po obejrzeniu filmu Tomasza Sekielskiego „Tylko nie mów nikomu", jako katolik z dziada pradziada, myślę, że Kościół w dzisiejszych bezideowych czasach mógłby nam być bardzo potrzebny, ale skromniejszy, pozbawiony pychy, nie uchylający się od odpowiedzialności, nie wpychany przez rządzących w przeświadczenie, że jest atakowany przez liberalną opozycję i innych zewnętrznych wrogów, co tak ułatwia samorozgrzeszenie. Polityczna gra nastawiona na sukces wyborczy jest okrutna i wbrew lansowanym teoriom spiskowym to właśnie ona unicestwia Kościół. Cytowanie zdań takich jak: „...jeżeli będzie ktoś chciał zniszczyć naród, to zacznie od Kościoła..." pachnie obrzydliwą manipulacją nastawioną na poklask niektórych kręgów społeczeństwa, bo Prymas Tysiąclecia istotnie tak powiedział, ale w innym kontekście historycznym, kiedy Kościół był prześladowany przez komunistów, a nie triumfujący i wciągany w wir wewnętrznej polityki, jako oficjalna, jedyna pieczątka prawdziwej



Krzysztof Orzechowski
Dziennik Teatralny
16 maja 2019