Marsz na bal

Sześcioro młodych ludzi. Każdy z innym bagażem przeżyć. Wraz z nimi doświadczony aktor, reżyser, który wpadł na pomysł projektu. "Grotowski - próba odwrotu" nie jest peanem na cześć "Grota". Nie jest spektaklem dydaktycznym pokazującym Grotowską metodę pracy. Nie ma też wymiaru biograficznego - nie znajdzie się tam faktów z życia, które można wyczytać w licznych o Grotowskim publikacjach. Jest za to próbą zmierzenia się z legendą, która "z nikim się nie umawiała" na to, w jaki sposób aktualnie się o niej mówi

Tomasz Rodowicz przed swoimi aktorami postawił, wydawać by się mogło, zadanie proste. Szóstka młodych ludzi, trzech mężczyzn i trzy kobiety, mieli odnaleźć w tekstach Grotowskiego coś, co do nich trafia. Jednak oni na tym nie poprzestali. Myśli „Grota” wpletli między swoje osobiste przeżycia. Obok Grotowskich przemyśleń o istocie aktorstwa, ciele, samotności pojawiają się przejmujące i do bólu szczere wyznania aktorów. Ubrani w białe kitle opowiadają o swoim homoseksualizmie, alkoholizmie, molestowaniu i seksualnym zniewoleniu, nieuzasadnionej nienawiści do świata i przezwyciężaniu bariery jaką dla performera może być jąkanie się. Okazało się, że myśli Grotowskiego, którego przecież nie znali, o którym mogli jedynie przeczytać, stały się dla nich przyczynkiem do wyrażenia siebie.

W spektaklu obecny jest też sam Rodowicz – człowiek, który Grotowskiego znał. Nie występuje on jednak w roli mentora, nauczyciela czy kontynuatora działań mistrza. Zostawił młodzieży wolną rękę. Sam, siedząc z boku, uważnie się przygląda. Nic nie narzuca, nie podpowiada, nie wskazuje kierunku. Chociaż mógłby, nie chce im Grotowskiego przedstawiać. Siedząc pod ścianą bądź przemykając się między aktorami, bacznie ich obserwuje. Oni zaś przekazują widzom swoją opowieść, nie tyle o samym Grotowskim co o Grotowskim w nich samych.

W aktorach zaskakuje ich „świadomość ciała”. W skomplikowanych, samodzielnie zaaranżowanych sekwencjach nie ma ruchów przypadkowych, wszystkie są dokładnie przemyślane, precyzyjne, idealnie zsynchronizowane. To samo można powiedzieć o ich głosach. Nie są one pustym dźwiękiem, są skomplikowanym instrumentem, na którym nauka gry to skomplikowana sztuka.

Spektakl zostawia po sobie pytanie – czy od Grotowskiego można się odwrócić? Odpowiedź ciężko jest odnaleźć pomiędzy aktorami, którzy w ostatniej scenie sami siebie wyrzucają na śmietnik. Nie daje jej też sam tekst spektaklu. Nawet Rodowicz w wygłoszonym przez siebie wstępnym monologu czy w odczytanych zapiskach z rozmów ze szpitala w Chicago nie podaje rozwiązania. „Człowiek – układ krwionośny” musi je znaleźć sam. Chorei na pewno udało się jedno – zmusili odbiorców do zastanowienia nad tym, co robi się z legendami. Za młodymi aktorami można przyznać, że zamykając je w kartach książek pozbawia się je życia. A może właśnie o to chodzi? Jeśli odpowiedzi wciąż brak, można zaśpiewać, że „dzień warty dnia a to życie zachodu jest warte”. Grotowski na pewno by się do tego uśmiechnął.



Aleksandra Kowalska
g-punkt.pl
25 listopada 2010