Masz na imię Marilyn?

Ostatnia w tym sezonie premiera Sopockiej Sceny Off de BICZ, "Ja/Marilyn" jest nie tylko próbą zmierzenia się z wizerunkiem gwiazdy Marilyn Monroe, ale przede wszystkim próbą przyjrzenia się mechanizmom autokreacji i jej konsekwencjom. Dość chaotyczną, ale jednak udaną.

Reżyserka Ewa Ignaczak wspólnie z autorką scenariusza Idą Bocian przygotowały spektakl na podstawie "Blondynki" Joyce Carol Oates i "Marilyn, ostatnie seanse" Michaela Schneidera. Wykreowany przez Ignaczak i Bocian obraz Marilyn odsłania tę mniej znaną Monroe, a właściwie zmęczoną, mającą skłonności depresyjne Normę Jeane Mortenson, która staje się powoli więźniem własnego pseudonimu artystycznego. Na estradzie i przed fleszami aparatów to zniewalająca ikona seksu, a poza nimi sfrustrowana narkomanka i lekomanka, bardzo chętnie romansująca z przedstawicielami wyższych sfer. Ten intrygujący motyw dwoistości postaci Marilyn Monroe reżyserka podkreśla, dodając Marilyn ekscentryczne alter ego.

Obserwujemy dzień z życia Marilyn Monroe, gdy powoli wstaje, zupełnie nieobecna, wyraźnie pod wpływem jakichś środków nasennych. Norma Jeane od swojego (wyimaginowanego?) towarzysza dowiaduje się, jaką ma być, co robić, jak wyglądać, jak się zachowywać. Ta tresura skończy się narodzinami gwiazdy, o czym przypomni nam nieśmiertelny przebój Marilyn Monroe "I wanna be loved by you", czy słynne "Happy Birthday, Mr. President" zaśpiewane przez gwiazdę Johnnowi F. Kennedy\'emu na 45 urodziny.

Wszystko, co najciekawsze w tym spektaklu, czyli to kim się stajemy i kim naprawdę jesteśmy oraz jak nas widzą inni, wypowiedziane jest niejako przy okazji historii Monroe. Bohaterka spektaklu jest uwięziona we własnym ciele, zamknięta w potrzasku własnej sławy, w pewnym momencie krzyknie "to nie ja, to tylko Marilyn!". Na ile kreowany wizerunek jest częścią osobowości celebrytki, na ile ułudą stworzoną na potrzeby opinii publicznej? Ta kwestia, najlepiej widoczna na przykładzie sław show biznesu, dotyczy przecież, w pewnym stopniu, każdego z nas.

W spektaklu Ewy Ignaczak nie ma oczywistej diagnozy, ani złotego środka, który zdjąłby z Normy Jeanne ciężar Marilyn Monroe. Oglądamy krótkie chwile blasku i długie, pozbawione uroku chwile załamania, pełnego rozgoryczenia i zwątpienia. Postać Marilyn w ciągu godziny przechodzi całą gamę rozmaitych stanów i emocji. Trudno byłoby uwierzyć w tak skondensowany dramat słynnej MM, gdyby nie bardzo dobra gra Sylwii Góry Weber. Aktorka z łatwością zmienia nastrój i emocje swojej bohaterki, podobnie jak w innym spektaklu Sopockiej Sceny Off de BICZ - "Umiłowania".

Do tego poziomu nie dostosował się niestety Grzegorz Sierzputowski, osobliwe alter ego postaci Monroe. Kontrast między aktorami jest ogromny, nierzadko z wyraźną szkodą dla widowiska. Wprawdzie aktor od początku nie ma łatwego zadania, bo jego rola zostaje wyjaśniona dopiero na końcu spektaklu, wcześniej jednak przez długie fragmenty jego obecność burzy porządek dramaturgiczny i wprowadza chaos, znacznie utrudniając odbiór przedstawienia.

Ewa Ignaczak historię Marilyn Monroe opowiada dość tradycyjnie, sporadycznie wykorzystując do tego jakieś rekwizyty, które jednak, jak na wpół zdjęte majtki Marilyn Monroe, nabierają bardzo dużego znaczenia w kontekście biografii tytułowej bohaterki. Proste zabiegi i niewyszukane chwyty (wypalony papieros, czerwone światło) wystarczą, aby Sylwia Góra Weber zagrała swoją rolę przejmująco i wiarygodnie, pozwalając wybrzmieć dramatowi poświęcenia swojego życia na rzecz sławy i uwielbienia tłumów. Właśnie dlatego "Ja/Marilyn" traktować można jako udane zakończenie sezonu w Off de BICZ.



Łukasz Rudziński
www.trojmiasto.pl
7 czerwca 2010
Spektakle
Ja/Marilyn