Masz się bać! Ale czego?!

Coś wyraźnie poszło "nie tak", skoro przedpremierowe obietnice realizatorów nowego przedstawienia Teatru Zagłębia trudno było potem odnaleźć w jego ostatecznej wersji. Tym razem Łukasz Kos (inscenizator znakomitego "Bobiczka" na tej samej scenie) sięgnął po opowiadanie Mikołaja Gogola pt. "Wij". Nie tylko jako reżyser, ale i autor adaptacji, co okazało się trudnym wyzwaniem, bo to proza tyleż narracyjna, co bazująca na nastroju, niedomówieniu i wyobraźni czytelnika. Wszak tytułowy wij jest nieznaną, przez nikogo i nigdy niewidzianą, tajemniczą siłą, krzyżującą ludzkie losy i zamiary. Zawsze w złą stronę, ku popełnieniu grzechu, cokolwiek zresztą grzech miałby znaczyć.

I tego właśnie - tajemnicy, w sosnowieckim spektaklu zabrakło. Tajemnicy, ale serio pojmowanej, podskórnej (!), biegnącej pod ścieżką fabularną. Tajemnicy drażniącej, bo wywołującej w odbiorcy trudny do nazwania niepokój. I, broń Boże, nie o tzw. efekty specjalne chodzi. Zabrakło po prostu przełożenia na środki inscenizacyjne atawistycznego, ludzkiego lęku (pomieszanego z fascynacją) przed czymś, czego nie znamy, ale czego istnienie przeczuwamy. Tymczasem na scenie mamy dosłowność i ograne rekwizyty, które raczej śmieszą niż przerażają. Przestawienie nosi wprawdzie podtytuł "ukraiński horror", ale to horror pojmowany naiwnie, z całym spektrum pomysłów ze średniej klasy filmów - pogłosem, migającymi światłami i siwą peruką starej wiedźmy.

Dopiero pod koniec, w krótkiej scenie z maskami, pojawia się mocna wizja prawdziwie pierwotnych instynktów, które rządziły, i rządzić będą, ludzką podświadomością. Dziki nieokiełznany taniec - świetnie zagrany, bez zbędnego komentarza "pana Gogola-lektora". Ale trwa ledwie kilka minut...

Trudno będzie też chyba znaleźć dla "Wija" adresata. Nie wydaje się, że dorośli wezmą tę opowieść na poważnie. Z kolei młodzieży trudno będzie zrozumieć realistyczne scenki obyczajowe z życia Kozaków, choć ta akurat część broni się znaczniej bardziej niż wątek pseudo-mistyczny. A co się spodobać może? Na pewno muzyka Adama Świtały - niby ilustracyjna, ale tak klimatyczna, że tylko słuchać. Imponujący chór kozacki z solistycznym występem Wojciecha Leśnika - brzmi fantastycznie, trafia w ukraińską tradycję. Scenograficzny pomysł Pawła Walickiego, który kontrastuje zabałaganioną przestrzeń zdarzeń realistycznych z pustką kaplicy, otwartej w głąb sceny. Opowieść o panience-wampirzycy w wykonaniu Piotra Bułki - nic się nie dzieje, a słuchamy z zapartym tchem. Opętanie Filozofa, której Aleksander Blitek, przez prostotę środków, nadaje prawdopodobieństwo. Może jeszcze stylizacja na ludową gawędę. No, to chyba tyle...



Henryka Wach Malicka
Polska Dziennik Zachodni
27 listopada 2014