Maszyna sterowana wyobraźnią widza

Wiktoriańska powieść Charlotte Brontë doczekała się wielu adaptacji – zarówno filmowych jak i teatralnych. Historia Jane Eyre, sieroty wychowanej przez surową i chłodną ciotkę to opowieść o poszukiwaniu samego siebie. Bohaterka boryka się z problemami własnej tożsamości – nie zna swoich rodziców, nie poznała ciepła domowego ogniska.

Mimo wielu przykrych doświadczeń, Jane jest ciekawa świata, w wieku lat 10 trafia do szkoły Lowood, a raczej zakładu, gdzie wykładnikiem jest Biblia a nauczycielem okrucieństwo. Dziewczynka nie popiera ani nauczanych tam przedmiotów, ani tym bardziej metod. Widać w niej iskrę feministycznego ognia, który rozpali się nieco po sukcesie powieści Brontë. Z czasem jednak, jak to często bywał w patriarchalnym społeczeństwie, Jane traci temperament i sama zostaje nauczycielką. Jednak bunt, który nadał się w niej tlił nie pozwolił jej zostać w Lowood – odeszła szukać pracy jako guwernantka i wtedy poznała Pana Rochestera.

„Jane Eyre" w reżyserii Sally Cookson nie zmienia sensów, które się kryją w słynnej powieści, nie manipuluje treścią i nie przekształca jej – ona ją naoliwia, nadaje tempa, zwyczajnie ubiera w formę. Gdyby określić ten spektakl trzema słowami, to należałoby wybrać: rytm, tempo i praktyczność. Na scenie mamy ograniczoną liczbę aktorów, którzy przyjmują więcej niż jedną rolę, towarzysząc tym samym dorastającej Jane na każdym etapie jej życia. Zaś sama postać Eyre nie zmienia się, grana przez Madeleine Worrall bohaterka nie zmienia się przez całą powieść. Aktorka wciela się zarówno w niemowlę – udając płacz dziecka- jak i 10-letnią Jane, a potem już i dorosłą. Widać na twarzy, ale i w posturze przemiany zachodzące w Jane, w związku z dorastaniem.

Zmiany kostiumowe czy scenograficzne są bardzo subtelne, a wiele zależy tutaj od wyobraźni widzów. Na scenie stoi drewniana konstrukcja z metalowymi drabinami. Ta scenografia jest niezmienna niezależnie od tego, czy jesteśmy w domu ciotki Jane, w Lowood, w domu Pana Rochestera czy posiadłości sir Johna. Po lewej jest kładka, na która można swobodnie wejść, dalej konstrukcja pnie się w górę i zejść można jedynie po drabinie. Wokół tej konstrukcji zaciągnięte są białe kurtyny, które czasem podświetlane są na czerwono. Michael Vale stworzył przestrzeń jasną i uniwersalną – nie narzuca ona bowiem żadnej interpretacji, samaz siebie nie wskazuje na żadne miejsce – dopiero, kiedy aktorzy określą miejsce akcji, wtedy ona nabiera sensu.

Prócz scenografii, spektakl bawi się również ruchem. Odpowiedzialny za nią Dan Canham ułożył sekwencję prostych i powtarzalnych ruchów, jak chociażby sceny jazdy pociągiem – aktorzy zbierają się w gromadzie i biegną w miejscu krzycząc nazwy poszczególnych stacji. Ruch jest również istotny w scenach ze szkoły Lowood, gdzie dyscyplina nakazuje uczniom wykonywanie czynności w sposób synchroniczny i powtarzalny.

Aby cała opowieść nabrała pełni, zwrócono również uwagę na muzykę, o którą zadbał Benji Bower. W tym spektaklu wprowadza ona w trans. Obecne na scenie instrumenty niemalże nie przestają grać, od czasu do czasu pojawia się również śpiew. Zadbano także o motyw przewodni, którym jest Ballada z powieści. Melanie Marshall śpiewa wszystkie partie w spektaklu. Jej głos, który zachwyca, jednocześnie buduje napięcie, intryguje widza, ale nie zdradza żadnych tajemnic. Prócz motywu przewodniego, śpiewane są również inne utwory z czego chyba najciekawsza jest interpretacja piosenki Gnarlsa Barkley'a „Crazy", która daje mu nowe życie.

Jane Eyre w reżyserii Sally Cookson to dobrze naoliwiona maszyna, w której świadomi aktorzy wiedzą kiedy i w jakie struny uderzyć, by wywołać emocje u widza. Prócz intrygującej Jane Eyre (Madeleine Worrall), warto zwrócić uwagę na aktorów, którzy odgrywają więcej niż jedną rolę. Ich przemiany są często bardzo skrajne, jak chociażby w przypadki aktorki Maggie Tagney, która zaczyna jako oschła i niemalże bez serca ciotka, Mrs Reed, by z czasem wcielić się w rolę ciepłej i opiekuńczej gospodyni Mrs Fairfax. Inną przemianę przechodzi Craig Edwards, który na początku jest wujkiem Jane, następnie zarządcą Lowood - Mr Brocklehurst, a później krewnym pana Rochestera – Masonem. Co ciekawe aktor wciela się również w postać o potencjale komediowym – Pilot, czyli pies Rochestera. Śmiech w scenach z psem to tak naprawdę chwila na oddech dla publiczności, bo przez cały czas narasta napięcie. Największą różnorodność prezentuje Laura Elphinstone. Aktorka na początku jest przyjaciółką Jane w Lowood, później wciela się w rolę podopiecznej Rochestera – Adele, następnie gra Grace, czyli szwaczkę domu, by potem stać się Sir Johnem. Aktorką o więcej niż jednej twarzy została również Simone Saunders, która była Bessie – pomocą w domu ciotki Jane, następnie pojawiła się jako przyjaciółka pana Rochestera, a później była siostrą sir Johna - Diana Rivers. Aktorzy grali różnymi emocjami, twarzami i w każdej ze swych kreacji potrafili być inni, ale wciąż pozostawali wiarygodni. Prócz Madeleine Worrall, która wcielała się w rolę Jane, to jeszcze tylko Felix Hayes zachował jedną twarz – Pana Rochestera. Nie oznacza to jednak, że grał monotonnie – wręcz przeciwnie, aktor oddał wiele emocji, często bardzo skrajnych, a jego relacja z Jane nie była oczywista. Jako młoda guwernantka w jego domu nie wiedział, co o nim myśleć, a i on – człowiek, którego życie doświadczyło, nie potrafił jej często zrozumieć – tak różni, a tak podobni.

Sally Cookson udało się znaleźć balans pomiędzy porządkiem, a tajemnicą. Pozornie ułożony, wręcz idealny świat kryje wiele sekretów. Wyobraźnia widza gra tutaj kluczową rolę. Maszyna idzie do przodu i mimo porządku, synchronizacji i czystości, jednak kryje w środku coś brudnego, odstraszającego i niepokojącego. „Jane Eyre" stawia pytania o kondycję człowieka, pojęcie miłości i poczucie własnej wartości, ale odpowiedzi trzeba szukać w sobie.



Natasza Thiem
Dziennik Teatralny Poznań
4 maja 2020
Spektakle
Jane Eyre
Portrety
Sally Cookson