Matki, córki, żony i kochanki

"Za chwilę. Cztery sposoby na życie i jedna na śmierć" Teatru im Słowackiego z Krakowa to kwintesencja tegorocznego idiomu festiwalu Bliscy Nieznajomi. W rolach głównych - one.

Znakomity spektakl w reżyserii Iwony Kempy to z jednej strony koncert, w którym "Seksapil to nasza broń kobieca" Eugeniusza Bodo i "Parasolki" Marii Koterbskiej w nowych kontekstach i interpretacjach nabierają zaskakujących znaczeń. Z drugiej - to pięć osobnych, (nomen omen) koncertowo zagranych monodramów, które na scenie splatają się w jedną opowieść. Czasem w kakofonię, czasem w symfonię.

"Ona" Pierwsza. Panienka z dobrego domu. Sentymentalna pensjonarka. Z irytującą naiwnością i drżeniem w głosie opowiada o ojcu tyranie. O podporządkowaniu, rozpadzie rodziny, obłudzie, małym rodzinnym piekle, które rozgrywa się zazwyczaj za elegancko zastawionym stołem, w rytm niedzielnych obiadków i wspólnie spędzanych świąt przy choince...

"Ona" Druga. Wyzwolona cyniczka. Wchodzi w romans z żonatym mężczyzną bez mrugnięcia okiem. Bawi ją rola kochanki, trochę inaczej czuje się w niej, kiedy on zostaje sparaliżowany w wypadku samochodowym.

"Ona" Trzecia. Spóźniona matka. Czeka na dzieci z rosnącą niecierpliwością. Rodzą się martwe. Chłopiec i dziewczynka. Mąż odchodzi.

"Ona" Czwarta. Podstarzała punkówa. Przerywa niechcianą ciążę.

"Ona" piąta. Żona znudzona. Atrakcyjne przyjęcia, mieszczańskie towarzystwo, życie w złotej klatce. Na moment ucieka w banalny romans - przygodę na jedną noc. Kiedy "wraca" lekarze diagnozują u niej raka piersi...

Historie, którymi się dzielą, powielane na co dzień w telewizjach śniadaniowych i serialach dla przysłowiowych "kobiet domowych", w tym spektaklu nabierają ważności i uniwersalności. Niczym puzzle z tysięcy kawałków układają się w oryginalną opowieść o współczesnych kobietach.

Podchodzą kolejno do mikrofonów. Każda w innym wieku, każda wystrojona niczym na "bal u senatora". Satynowe suknie, małe czarne i czerwone, peruki, sceniczny makijaż: czerwone usta, doklejone rzęsy. Wystrojone w sam raz na scenę, ale też trochę jak na spotkanie "grupy wsparcia" podczas terapii w ośrodku leczenia uzależnień. W maskach i kostiumach, za którymi łatwo się ukryć. "Mam na imię... Jestem..."

Każda z nich ma swoje pięć minut. W czasie "solówek" pozostałe wtrącają swoje uwagi, komentarze, dodają do pojedynczej opowieści fragmenty ze swoich biografii. Zabawne puenty, które potrafią rozbawić do łez. Kiedy jednak w finałowej scenie zrzucają z siebie satyny i tiule, zdejmują kolorowe peruki, odklejają rzęsy i pozbawione wszelkich "kobiecych" atrybutów stają przed widzem, śpiewając "Seksapil to nasza broń kobieca...", widownia milknie. A za tym milczeniem kryje się i wielkie zaskoczenie, i uznanie. Głośne brawa przychodzą za chwilę...



Sylwia Klimek
http://Kultura.poznan.pl
2 czerwca 2015