Metafizyczna kiełbasa

Na scenie Łaźni Nowej tekst Sławomira Shutego, opowiadający o życiu mieszkańców typowego polskiego blokowiska, nabiera nowych znaczeń. Groteskowe, niekiedy bawiące do łez, a niekiedy smutne i przerażające sytuacje, znane z opowieści sąsiadów lub własnego doświadczenia, dzięki przejmującym songom i odrealnionemu światłu, zyskują dodatkowy wymiar metafizyczny. Paradoksalnie, opowieść o tym, co najzwyczajniejsze, porusza w widzu rzadko dotykaną tkankę.

Pierwszą, najbardziej widoczną warstwę spektaklu tworzą historie z codziennego życia mieszkańców polskiego osiedla. Problemy doczesności, takie jak dylemat w wyborze między miłością a karierą, brak pieniędzy, nadwątlenie więzów rodzinnych, niemalże boski kult telewizora, który jest substytutem rozmowy i kontaktu fizycznego, zostały tutaj potraktowane bez śmiertelnej powagi, za to z lekkością, ogromną dozą humoru, ale z pobrzękującym gdzieś tonem serio. Bo trudno, śmiejąc się z hipnotycznie wpatrzonego w telewizor mężczyzny w powyciąganych kalesonach, ignorującego całkowicie swoją żonę, nie dostrzec pierwiastka własnej codzienności. Trudno, patrząc na uroczystość I Komunii Św., podczas której na pierwsze miejsce wysunęły się kamera "Sonico", sałatka, ciasta i butelka wódki, nie pomyśleć o pewnych analogiach w życiu realnym. Trudno wreszcie nie przyznać się do, podobnym bohaterom, marzeń o wielkich pieniężnych wygranych w toto- lotku lub różnego rodzaju teleturniejach. To odzwierciedlenie osiedlowej rzeczywistości, widoczne jest także w świetnej scenografii Wojciecha Stefaniaka, która wykorzystuje całą przestrzeń sceny i niemalże "wchodzi" w widownię. Akcja rozgrywa się w trzech, prawie identycznych, mieszkaniach, w których królują postawione na honorowych miejscach telewizory, a także tanie, niemodne stoliki, kanapy, fotele i przybrudzone tapety, pamiętające jeszcze czasy Gierka. Ale to nie wszystko- najciekawszym elementem jest ogromny telebim, umieszczony w samym centrum. Uaktywnia się on podczas scen w zsypie na śmieci, a także podczas songów. Wtedy oglądamy nagrane wcześniej filmy, pokazujące realnych mieszkańców Nowej Huty, mieszkające tutaj dzieci, podwórka, parki i same bloki. Ten interesujący, bardzo spójny zabieg to postdramatyczne wyjście z murów teatru, przedłużenie tematyki spektaklu na prawdziwe życie prawdziwych ludzi. Należy jednak pamiętać, że reżyser- Piotr Waligórski, nie pozostawia teksty Shutego na rodzajowym poziomie odczytania. Największą zaletą "Cukru w normie" jest synkretyzm tego, co "tu i teraz"- przeniesienie śmiesznostek i problemów naszej codzienności na scenę, ich hiperbolizacja, nadanie im ostrzejszych rysów, czarnego humoru (nie na darmo podtytuł "horror blok") z warstwą metafizyczną, odartą z aktualnej aluzyjności. To drugie oblicze przedstawienia tworzy przede wszystkim klika scen, ale także dziwne, niepasujące do żarówkowego, pokojowego oświetlenia, światło, nadające, wydawałoby się banalnej, prostej przestrzeni, tajemnicy, jakiejś niebiańskości. Sceny, wprowadzające wymiar duchowy, refleksje, w mury tego hermetycznego, konsumpcyjnego świata to przede wszystkim songi, z jednej strony będące jakby przedłużeniem myślenia przez pryzmat reklamy i supermarketu (wykonują je aktorzy przebrani za panele podłogowe, kiełbasę i wątrobę, rodem ze sklepowej promocji lub taniej telewizji), a z drugiej poruszające tematy samotności, niezrozumienia, miłości, na które normalnie bohaterowie nie mają czasu. Te wystąpienia, których klimat balansuje na granicy absurdu i śmiertelnej powagi, zatrzymują na chwilę, jak w stop klatce, wszystkie kłótnie, hałasy, bzdurne programy telewizyjne. Niestety osiedlowy świat szybko wraca do swojej stałej kondycji, skupiając się na błahostkach- pogrzeb traktując jako powód do kłótni o brak pieniędzy na płaszcz, a Wigilię jako konieczność wysprzątania mieszkania. Aktorzy swoją grą świetnie oddają na poły realistyczną, a poły absurdalną i metafizyczną konwencję spektaklu. Przenoszą na scenę zasłyszane dialogi, stosują stylizację gwarową, a jednocześnie niejednokrotnie hiperbolizują pewne reakcje, zachowania, stosują retardacje zwalniające akcję. W scenie uroczystości rodzinnej z okazji I Komunii Mareczka, wybuchy ożywienia wywołuje jedna aktorka, wyrywając się z marazmu, jakby podnoszona przez marionetkowe sznurki. Jest to zabieg daleki od realistycznej metody. Spektakl Piotra Waligórskiego jest jednocześnie społeczną diagnozą, krzykiem o opamiętanie, a także przypomnieniem (songi!) o podstawowych ludzkich potrzebach ciepła i zrozumienia, które przebijają się nieśmiało przez warstwę, coraz mocniej zaciskającej swoje pęta, doczesności. To także przedstawienie- manifest Nowej Łaźni, będącej bardzo ciekawym miejscem na teatralnej mapie, która poruszając tematy społeczne przypomina o swoim zobowiązującym położeniu, a także dba o wartość artystyczną i świeżość realizowanych przedsięwzięć. "Cukier w normie" Teatr Łaźnia Nowa Tekst: Sławomir Shuty Adaptacja i Reżyseria: Piotr Waligórski Scenografia: Wojciech Stefaniak Kostiumy: Małgorzata Szydłowska Muzyka: Andrzej Bonarek Projekcje, teksty piosenek: VJ Dawid Kozłowski Występują: Bożena Adamek, Andrzej Franczyk, Aldona Grochal, Sebastian Łach, Tadeusz Łomnicki, Paulina Napora, Sebastian Oberż, Mateusz Przyłęcki, Darek Starczewski, Anna Wielgucka, Marcin Kalisz Premiera: 16 kwietnia 2005r.

Katarzyna Pawlicka
Dziennik Teatralny Kraków
13 listopada 2007