Miało być tak pięknie

Niedawno poznański Teatr Wielki otworzył nową scenę, której nadał miano Sali Kameralnej im. Wojciecha Drabowicza. Ma to być miejsce, w którym będziemy mogli podziwiać małe produkcje - tzw. opery kieszonkowe. Oczywiście pierwotnie zapowiadano, że nowa przestrzeń będzie miejscem wielce wyjątkowych wydarzeń, reprezentujących nam nową jakość. Pierwsze dwa spektakle, "La Serva Padrona" oraz "En attendant Chopin" możemy już oglądać.

Pierwsza mała forma operowa zaprezentowana w nowej przestrzeni poznańskiej Opery to "La Serva Padrona". Podczas spektaklu dowiadujemy się, że opera ta niegdyś była tylko mało znaczącym przerywnikiem większej opery, będącej gwoździem wieczoru. Jednak do dziś popularność  opery "La Serva Padrona" rozrosła się do takich rozmiarów, że wystawiana jest jako samodzielne dzieło. 

"La Serva Padrona" to lekka historia opowiadając perypetie pana pewnego domu – kawalera Uberta (Andrzej Ogórkiewicz) i jego świty, w skład której wchodzi pokojówka Serpina (Barbara Gutaj) i służący Vespone (Tomasz Raczkiewicz). Uberto pewniego dnia postanawia znaleźć sobie w końcu żonę, co powoduje, że pierwszą chętną kandydatką zostaje oczywiście Serpina. Jej sprytne zaloty kończą się powodzeniem, a nowa hierarchia, która zapanowała w domu Uberto nawiązuje do tytułu opery: "Służąca panią".  Serpina staje się panią domu i od teraz jej były władca musi jej usługiwać. 

Poznańska inscenizacja nie daje nam jednak powodu do kontemplowania muzyki, śpiewu ani aktorstwa. Wszystko owiane jest żartobliwym klimatem, co powoduje, że nie czujemy się jak w operze, tylko jak na widowni jakiegoś mało ambitnego kabaretu. Służący Vespone pełni rolę również konferansjera, który, przerywając spektakl, przybliża nam fakty związane nie tylko z samą operą, ale również historią powstawania Sali im. Wojciecha Drabowicza. Jednakże aktor wykonuje owe przerywniki w sposób bardzo nieudolny kabaretowo i mało pomysłowy, co zupełnie burzy jakiekolwiek walory artystyczne tego widowiska. Bardzo zastanawiający wydaje się też fakt, że już po rozpoczęciu spektaklu na odgłos tupotu stóp po kolei w jakiś błazeński sposób wbiega orkiestra, aby dopiero zasiąść na swoich miejscach. W dodatku widoczny jest również brak tłumaczenia włoskiego śpiewu, przez co nie mamy okazji nawet podążać za akcją. Jedynym pozytywnym akcentem jest niesamowity kontratenor zaprezentowany przez Tomasza Raczkiewicza w roli Vespona. I nawet gorąca czekolada zaserwowana przez obsługę Teatru Wielkiego na koniec spektaklu nie da nam wystarczającej ilość endorfin, aby pozostawić pozytywne wrażenie po tym spektaklu. 

Kolejną produkcją zrealizowaną w Sali Kameralnej jest artystyczny wieczorek z muzyką Chopina o nazwie „En attendant Chopin”, czyli „Czekając na Chopina”. Inscenizacja skupia się wokół pięciu uczennic, które, będąc miłośniczkami muzyki, czekają gorączkowo na swojego mistrza – Chopina. Niejako prowadzącą tego wieczoru jest tajemnicza pisarka (jak wiemy z historii, również kochanka samego Chopina) – George Sand, która wnikliwie analizuje kunszt muzyki Chopina i przybliża nam jego sylwetkę. W centrum akcji oczywiście znajduje się fortepian, za pomocą którego Michele Fedrigotti prezentuje nam chopinowskie dzieła połączone niekiedy ze śpiewem uczennic. W spektaklu na szczególną uwagę zasługuje Barbara Kubiak, która w roli Pauline Viardot zaskakuje nas swoim wspaniałym sopranem. 

Spektakl jest bardzo statyczny pod względem inscenizacyjnym co powoduje, że nasza uwaga skupia się przede wszystkim na warstwie muzycznej. Słowem, idąc na "En attendant Chopin" powinniśmy nastawić się na ciepłą atmosferę i dawkę wspaniałej muzyki. Niestety jest w tym spektaklu jedna dość nietaktowna i kontrowersyjna scen: bohaterki postanowiły wyraźnie zamanifestować polskość Chopina energicznie wymachując polskimi flagami, następnie wpychając je za kołnierz pianiście. Wszystko to zostało zwieńczone hymnem Polski wykonanym w stylu znacznie gorszym niż zrobiła to Edyta Górniak na Wembley, w dodatku przy siedzącej widowni. Uważam, że  scena ta była lekko przesadzona i ocierała się o profanację. Mimo to, spektakl jest godny polecenia choćby ze względu na tematykę związaną z Chopinem. Na zakończenie co prawda nie było gorącej czekoladya wino musujące. Na szczęście w na tyle małej dawce, aby nie zapomnieć o przepięknej muzyce Chopina. 

Sala im. Wojciecha Drabowicza jest bez wątpienia wyjątkowa i niesamowicie klimatyczna. Czuć w niej operowego ducha, który mam nadzieję wkrótce wpłynie na to, aby najbardziej wymagający smakosze sztuki byli bardziej zadowoleni z wystawianych tam dzieł.



Witold Kobyłka
Dziennik Teatralny Poznań
8 marca 2010