Mick Dowd z Connemary nie żyje

Gdy bohater sztuki, Mick Dowd, trzyma w ręku czaszką zmarłej żony, a grający go w przedstawieniu Teatru Śląskiego Wiesław Kańtoch zastyga przez moment w pozie Hamleta, to w tej scenie nie ma parodii Szekspira.

Raczej znak, że w makabresce Martina McDonagha chodzi o coś głębszego, niż tylko o czarny humor. Śmierć jest śmiercią, a morderstwo morderstwem, o ile oczywiście do morderstwa doszło, czego autor nie przesądza. Istotą "Czaszki z Connemary" nie jest jednak zagadka kryminalna, lecz zbiorowy portret ludzi zahibernowanych w stagna-cji, którym w życiu nic nie wychodzi, choć każdy trwa w przekonaniu, że kiedyś odegra się na złośliwym losie. Policjant Hanlon z defi-nicji pogrąża każde śledztwo, jego brat Mairtin nie potrafi wykonać żadnego plecenia, a babcia Maryjohnny porządnie oszukiwać w bingo. Mick Dowd zaś, parający się wydobywaniem kości z "przedawnionych" grobów płynie na fali bimbru ku brzegowi delirium. Nie sposób nabrać do tej czwórki sympatii. W swoich zachowaniach są odpychający, niemoralni. Reżyserująca przedstawienie Katarzyna Deszcz proponuje inną interpretację, wydobywając z postaci różne tony. W jej spektaklu przez groteskę przebija politowanie dla gromadki psychicznych połamańców. Nie usprawiedliwienie czy życzliwość, lecz próba zrozumienia ich intencji. Każdy z bohaterów próbuje dowartościować siebie we własnych oczach. "Czaszka z Connemary" napisana jest ze znajomością prawideł sceny i w jednorodnym stylu. Od pierwszej do ostatniej sceny balansuje na granicy surrealizmu i tragedii, zaś postacie wyłaniają się z jesiennej szarugi, jak w kukiełkowym teatrzyku. Katarzyna Deszcz wyraźnie te postacie polaryzuje. Rodzina Hanlonów portretowana jest w tonie buffo, Mick Dowd serio. Bogumiła Murzyńska w roli Maryjohnny używa ostrych środków aktorskich, dzięki czemu nie ma wątpliwości, że nie taka ta babcia głupia, jak udaje. Wiesław Kupczak jako nieudolny policjant Thomas, wierny widz seriali detektywistycznych, głosem i gestem podkreśla chorą ambicję bohatera, idącą zresztą o lepsze z wyrachowaniem. W trudnej roli infantylnego Mairtina znakomicie spisał się Michał Rolnicki, wydobywający z dość sztampowej postaci zaskakujące niuanse. W jego wykonaniu skrzyżowanie głupoty z okrucieństwem jest tak naturalne, że aż porażające, a przy tym nieodparcie śmieszne. Ta piorunująca mieszanka wpędza widza w zakłopotanie. No bo jak tu się śmiać z ugotowanego chomika?! A przecież się śmiejemy i to szczerze... Naprzeciw tria z piekła rodem staje Mick Dowd. Ponury mieszkaniec ponurego domu w ponurym irlandzkim miasteczku znajduje w Wiesławie Kańtochu idealnego odtwórcę. Zabił żonę czy nie? Kochał ją czy nienawidził? Przyzna się czy pójdzie w zaparte? Tak naprawdę to nie ma znaczenia, bo Mick Dowd już nie żyje: niczego nie pragnie i nad niczym się nie zastanawia. Nawet jego makabryczna próba rozrachunku ze współmieszkańcami skończy się farsą. Polecam "Czaszki z Connemary" na Scenie Malarni Teatru Śląskiego. Teatr Śląski im S. Wyspiańskiego, Scena w Malarni, Martin McDonagh, "Czaszka z Connemary", przekład: Klaudyna Rozhin, reżyseria: Katarzyna Deszcz, scenografia: Andrzej Sadowski, muzyka: Krzysztof Suchodolski, asystent reżysera: Wiesław Kupczak, obsada: Wiesław Kańtoch, Bogumiła Murzyńska, Michał Rolnicki, Wiesław Kupczak premiera: 14 grudnia 2007 r.

Henryka Wach-Malicka
Polska Dziennik Zachodni
17 grudnia 2007