Między groteską a tragizmem

Czeski moralitet napisany przez Ota Pavla atrakcyjnie przeniósł na scenę Teatru Żydowskiego Jan Szurmiej.

Zbiór opowiadań "Śmierć pięknych saren" z 1971 r. ma niezwykłą historię. Ich autor Ota Pavel traktował je jako formę autoterapii, kiedy stwierdzono u niego zaburzenia psychiczne. Szybko się okazało, że opowiadania stały się ulubioną lekturą także osób uchodzących za zdrowe, a popularność Pavla wykroczyła poza granicę jego ojczyzny.

Książka w ówczesnej Czechosłowacji doczekała się dwóch ekranizacji i miana książki antydepresyjnej.

Jan Szurmiej przeniósł ją na deski Teatru Żydowskiego z wielkim pietyzmem, udowadniając, że stanowi doskonały materiał na spektakl.

Oto obserwujemy losy żydowsko-czeskiej rodziny Popperów z Pragi przed okupacją niemiecką i w jej trakcie, a także w nowej, socjalistycznej rzeczywistości. Narratorem opowieści jest młody chłopak, Ota, który z czułością opowiada perypetie swego ojca komiwojażera, specjalizującego się w sprzedaży odkurzaczy. Choć stara się być przykładną głową rodziny, to naprawdę kocha się skrycie w żonie szefa.

W ujęciu Henryka Rajferta jest tragikomicznym antybohaterem traktującym życie jak wielkie wyzwanie. A to życie przynosi mu wciąż nowe niespodzianki. W przedwojennej rzeczywistości styka ze sprytnym oszustem, który sprzedaje mu staw z jedną rybą. W czasie okupacji przeżywa upokorzenia i tragedię Holokaustu. Po wojnie zaś, gdy włącza się w budowę nowego ustroju, przekonuje się, że tam także nie ma dla niego miejsca.

Spektakl Jana Szurmieja jest pełen poezji, groteska i tragizm mieszają się w nim z nostalgią i humorem. Osobnym bohaterem jest przyroda, zmagania podczas połowu ryb, metody kłusownicze i oczywiście kuchnia czeska. W nastrój opowieści doskonale wpisują się ballady Jaromira Nohavicy w znakomitym wykonaniu Moniki Chrząstowskiej. Talent aktorski i nieodkryte wcześniej zdolności komediowe zaprezentował Dawid Szurmiej, a Piotr Chomik udowodnił, że z równym powodzeniem potrafi grać wrażliwego Anioła, co mrocznego, budzącego grozę sadystę. Nie można pominąć Piotra Siereckiego, wcielającego się w postać syna, który z dziecięcą wrażliwością jest narratorem całej opowieści.

Jan Szurmiej, korzystając z adaptacji Pawła Szumca, stworzył spektakl, który ogląda się z zainteresowaniem nie mniejszym niż "Skrzypka na dachu", choć z pewnością bardziej kameralny i nie tak widowiskowy. Sądząc po reakcji widzów, nie mam wątpliwości, że do takiego teatru coraz bardziej się tęskni. Teatr Żydowski wyraźnie staje się sceną, w którą Gołda Tencer tchnęła nowe życie.



Jan Bończa-Szabłowski
Rzeczpospolita online
5 listopada 2015