Mieszczańska bulwarówka
Teatr Nowy w Łodzi poszukując nowych dróg wyrazu sięgnął nie po nowoczesny, ale bulwarowy tekst Erica Emmanuela Schmitta - 'Małe zbrodnie małżeńskie'. Podobnymi sztukami wybrukowany jest mieszczański Broadway, nic więc złego pokazać rzecz u nas. Na pewno spektakl nie jest przeznaczony dla poszukujących w teatrze nowoczesnej formy i dramaturgicznego mistrzostwa.Przedstawienie, które z rzemieślniczą precyzją (ale bez finezji) wyreżyserowała Katarzyna Deszcz, jest przewrotną, ironiczną i pełną zwrotów akcji psychodramą o związku kochających się ludzi. O tym, jak sprawdzać czy On wciąż kocha i nie zdradza, a Ona, czy nie umawia się z przyjacielem, napisano tysiące stron. W 'Małych zbrodniach...' punktem wyjścia do analizy związku jest uderzenie kochanej osoby w głowę tępym narzędziem i udawana amnezja. Gilles i Lisa zdają sobie sprawę, że ich związek dryfuje w stronę beznamiętnej rutyny, ale zarazem nie tracą z oczu tego, co ich łączy: miłości. Ale z okazywaniem uczuć u nich nie najlepiej, a i powiedzieć sobie wszystkiego nie potrafią. Po wielu gorzkich słowach i serii nieeleganckich zachowań dostrzegają, że 15 wspólnie spędzonych lat nie będą umieli przekreślić. Obojętne, czy kobiety rzeczywiście są z Wenus, a mężczyźni naprawdę z Marsa, żyją na Ziemi i muszą uczyć się porozumiewać, tolerować, kochać. O tym, że miłość trzyma przy życiu przez ledwie ponad godzinę, przekonywali Agnieszka Korzeniowska i Dariusz Kowalski. Mała Scena teatru nie stała się laboratorium sztuki, ale polem prezentacji sprawdzonych technik aktorskich. Wierzę, że gdyby pozwolił tekst, byłaby też popisem wrażliwości. Niezupełnie bez winy jest też reżyseria, która trochę pary skierowała w gwizdek. Ale publiczności w garsonkach, koralach i garniturowych wdziankach 'Zbrodnie... ' mogą się podobać.
Michał Lenarciński
Dziennik Łódzki
9 października 2006