Mikrokosmos

"Pytanie o Polskę, o polskość () cały czas unosi się nad Opowiadaniem brazylijskim, chociaż nie wprost" - napisał Marek Radziwon w eseju "W podróży" zamieszczonym w programie spektaklu. I rzeczywiście, choć bezpośrednie zapytanie o ojczyznę, o zachowanie polskości na emigracji nie pada ze sceny, jest ono nieustannie obecne.

Uwagę zwraca tu przede wszystkim język dialogów, pojawiające się w nich archaizmy czy kresowe regionalizmy. Zaskakują one, gdyż nieco sienkiewiczowskie sformułowania takie jak "leżeć na podołku", "amory" czy "szelma" nie przynależą do epoki, w której powstawało opowiadanie Jarosława Iwaszkiewicza (wydane w roku 1954, a zatem w tym samym czasie co "Witaj, smutku" Françoise Sagan, na trzy lata zaś przed literackim debiutem Marka Hłaski - kazałoby to myśleć o zupełnie innym stylu literackim). Podobnie rzecz ma się ze sposobem zachowania postaci - trąci on swoistą przyjemną staroświecczyzną. Obrazki obyczajowe - takie jak nieustannie w kimś zakochane, roześmiane młode dziewczęta (w tych rolach intrygujący tercet stworzyły Milena Suszyńska, Paulina Korthals i Paulina Szostak), przygotowywanie domowych przedstawień dla rozweselenia siebie i gości czy gimnastykująca się Lilka, przypominająca wysportowaną "nowoczesną pensjonarkę" z "Ferdydurke" Witolda Gombrowicza - przywodzą na myśl dwudziestolecie międzywojenne, nie zaś rok 1949, w którym dzieje się akcja opowiadania. Dysonans czasowy okazuje się jednak w pełni uzasadniony. Rodzina Bohdanowiczów opuściła bowiem Polskę pod koniec lat 20., ich zachowanie czy sposób wyrażania się są zatem typowe dla epoki, w której wyjechali. Zdają sobie oni jednak sprawę, że powojenna ojczyzna boleśnie różni się od świata, który pozostawili za sobą dwie dekady wcześniej (ciśnie się na myśl pytanie: jaki był powód wyjazdu?) - od świata bezpowrotnie utraconego. Wyraża to zarówno tęsknota za opuszczonym na zawsze Lwowem (słyszalna chociażby w melancholijnym pytaniu "Lwowa ni ma, a ty chcesz, żeby talerzyki były?" czy we wspomnieniach ogrodu różanego w Horodenku), jak i niemożność powrotu do tajemniczej, "nowej" powojennej Polski. To zawieszenie, przypominające wyjazd Czechowowskich sióstr Prozorow do Moskwy, wynika po części z nieodpowiedzialności wiecznego wędrowca Henryka Bohdanowicza (Tomasz Sapryk), lecz w jeszcze większym stopniu z uzasadnionej obawy przed tym, że wyczekiwany kraj okaże się czymś diametralnie odmiennym, niż dotychczasowe o nim wspomnienia i wyobrażenia. Ten rozdźwięk wyczuwają nawet marynarze wypływający do Gdyni, wyjaśniający niepewnie, że "Tam i państwo będą inni, i my będziemy inni". Przypuszczalnie w rzeczywistości Polski przełomu lat 40. i 50. Bohdanowiczowie prezentowaliby się rzeczywiście cokolwiek nietypowo. Ich sposób zachowania przepełnia bowiem iście tropikalna energia i barwność

Nieco trącący myszką świat Polaków przebywających w Brazylii zadziwia entuzjazmem i intensywnością. Na scenie jak w kalejdoskopie pojawiają się roztańczone pary, hałaśliwe zwierzęta, nawet melancholijne nierzadko rozmowy niosą w sobie jakieś ciepło. Nie przeszkadzają w tym ani indywidualne sympatie czy antypatie (lekko zarysowany konflikt przybranej córki Bohdanowiczów, Indianki Julii [Joanna Gryga], z trzema rodzonymi córkami nie wydaje się w zasadzie niszczyć przyjemnej atmosfery), ani problemy poszczególnych postaci - z gościnnym przyjęciem spotyka się nawet dziwaczna, niestabilna psychicznie Dora (Edyta Olszówka). Z tym pogodnie-sentymentalnym środowiskiem, budzącym życzliwe uśmiechy na twarzach widzów, skrajnie kontrastują postaci właściciela domu, Aldousa Howarda (w tej roli znakomity Jerzy Radziwiłowicz) i jego aroganckiej służącej Nair (Anna Ułas). Oboje wydają się być sztywni i przesadnie poważni, co wyrażają także ich stroje (zostaje wytknięta oczywista niewygoda związana z noszeniem czarnego garnituru w upale). Nieco zdziwaczałego a przede wszystkim bardzo samotnego Howarda zaskakuje i fascynuje sposób życia Bohdanowiczów (intensywność i ponętność ich mikrokosmosu symbolizowana jest przez mocno pachnący, słodki owoc mango). Zaczyna się on angażować w kolejne poczynania swoich lokatorów - z początku nieporadnie, z czasem coraz chętniej i z coraz większą przyjemnością. Apodyktyczna Nair z niepokojem zauważa, że zachowanie pana wymyka się jej spod kontroli

Niewątpliwym atutem "Opowiadań brazylijskich" jest scena spotkań towarzyskich oraz flirt pomiędzy córkami Bohdanowiczów a polskimi marynarzami ze statku "Popiel II". Komediowy wydźwięk poszczególnych sytuacji został wzmocniony poprzez muzykę, choreografię (uwagę widzów przyciągają pełne energii fragmenty taneczne), a także wprowadzenie do spektaklu tresowanych zwierząt. Jednak błahe, pełne swoistego wdzięku zdarzenia z życia rodzinnego to tylko część ukazanej na scenie rzeczywistości. Łapanie papugi-uciekinierki czy beztroska potańcówka zostają zestawione z wyciszonymi, rozgrywającymi się w półmroku rozmowami, w których wychodzą na jaw skrywane uczucia, marzenia, tęsknota, nawet rozpacz. Szczególnie ciekawie wypada kontrast pomiędzy wystawionym przez część domowników komicznym przedstawieniem a histerycznymi spazmami pogrążonej w depresji Dory. Historia życia polskich emigrantów w Brazylii okazuje się "wesoła, a ogromnie przez to smutna".



Krystyna Berkan
Teatr da Was
7 kwietnia 2015