Miłość czyni wolnym

W "Puppenhaus. Kuracji" świat nie jest czarno-biały. Nie jest też biało-czerwony. Bywa różowy - może nawet tęczowy. Niech będzie taki, jaki chce, bo prywatne i historyczne narracje, w obowiązującym układzie politycznym podlegające postępującej cenzurze, zostają w spektaklu Piaskowskiego i Fertacz uwolnione.

Twórcy dekonstruują kody, jakimi posługują się media, mówiąc o II wojnie światowej i powstaniu warszawskim. Wchodzą w szczeliny, funkcjonujące gdzieś pomiędzy oficjalnymi wersjami historii - poza ciasnymi ramami krwawego dyskursu historycznego. I o ile polityka i media państwowe afekty i emocje wykorzystują dziś jako narzędzia do zwiększenia siły własnego oddziaływania, o tyle "Puppenhaus" stanowi próbę dotarcia do emocji i afektów, warunkujących decyzje podejmowane w niewyobrażalnych dla nas okolicznościach. Krusząc za pomocą osobistych narracji wielkie, upraszczające symbole, ekipa "Puppenhaus" próbuje naświetlić doświadczenie wojny z innej, znacznie bardziej intymnej i znacznie bardziej złożonej perspektywy.

Są w spektaklu obecne powidoki "Lalki z łóżka nr 21" serbskiego dramatopisarza Djordje Lebovicia, stawiającej pytania o stygmatyzację tych, którzy w czasie wojny nie uderzali swoim życiorysem w heroiczny ton i nie chcieli poświęcać własnego życia dla życia ojczyzny. Jest obecna Halina Mikołajska, która w nigdy niewyemitowanym spektaklu Teatru Telewizji, opartym na "Lalce..." zagrała Wilmę Rainer (fragmenty nagrania wyświetla Piaskowski na otaczających przestrzeń gry ścianach). Jest aktorka Maria Malicka, dla której w kamienicy TR-u przy Marszałkowskiej 8 wybudowano w 1939 roku salę widowiskową, a która później w ZASP-ie i w zbiorowej pamięci zapisała się jako kolaborantka - na symbolicznym poziomie scena zostaje jej tym spektaklem niejako zwrócona. Jest też w "Puppenhaus" echo "Domu lalek" Yahiela De-Nura, w którym autor pisze o zmuszaniu więźniarek obozów do prostytucji. Jest kultowe Mon Café z Alei Jerozolimskich, gdzie w czasie wojny spotykali się warszawscy homoseksualiści i lesbijki. Jest fragment mającego wzmacniać wiarę w polskiego żołnierza "Abecadła wolnych dzieci" Artura Oppmana z 1926 roku oraz żywy pomnik Małego Powstańca, który nie chce młodo wykitować - nawet za cenę pięknego pomnika.

Erudycyjny scenariusz Magdy Fertacz wykorzystuje te inspiracje, popychając spektakl w kierunku nienormatywnych, zepchniętych na margines pamięci miłosno-seksualnych relacji, jakie na początku lat 40. kiełkowały w okupowanej Warszawie. Relacji, które nie musiały być wcale efektem bezdusznie wyrachowanej kalkulacji - mogły być też gwarantem przetrwania. Własnego albo cudzego. Tylko na ile pragnienie przeżycia, konieczność zaspokajania podstawowych potrzeb życiowych czy nawet chęć odczuwania przyjemności i eskapizm w funkcji samoobrony wchodzą w ogóle w skład "prawdziwego Polaka"? Czy bliskie są mu jedynie bagnety oraz barykady? Czy istnieje w ogóle coś pomiędzy? Tekst Fertacz pełen jest tego rodzaju napięć - także na poziomie języka. Zdarzają się w nim frazy-pociski w rodzaju "z traumą widz polski identyfikuje się od razu" czy "dajesz dupy ratując komuś dupę" - zdarzają się też grubo polukrowane czy ekstremalnie upoetycznione momenty, ale te w kampowej realizacji Piaskowskiego nabierają ostrości. Trzeba przyznać, że zamierzony brak dystansu na poziomie tekstu, kontrolowany dystans na poziomie wizualnym (zwłaszcza w wydaniu Aleksandra Prowalińskiego i Hanki Podrazy) i radykalna teatralność dają świetny efekt.

Scena ma kształt korytarza, przez którego środek przebiegają pomalowane fluorescencyjną farbą tory. Na nich połyskująca i ozdobiona swastyką skrzynia, która czasem przypomina rekwizyt cyrkowy, innym razem obozowy wagon. Tory prowadzą prosto do pieca, z którego wysypują się gąbkowe białe cegły i z którego na samym początku spektaklu wyłaniają się Lalka (świetna Justyna Wasilewska), Maria (Agnieszka Żulewska), Mały Powstaniec (Lech Łotocki) i Hanka (Sebastian Pawlak). Twórcy wydobywają swoje postaci z historii, z książek i innych tekstów kultury po to, by zeskrobać z nich grubą warstwę politycznie usankcjonowanego napiętnowania. Żeby dać im - jako symbolom pewnego wycinka rzeczywistości - szansę na zagospodarowanie nieco innego miejsca w zbiorowej pamięci. Żeby móc pamiętać inaczej, niż należy. Żeby móc źle pamiętać, kiedy trzeba pamiętać dobrze. Dlatego "Puppenhaus" roztapia się łagodnie w sferze fantazji czy nawet infantylnej bajki.

Dużo w tym wszystkim też czułości, empatii i eskapizmu w to, co wyobrażone. Lalka Wasilewskiej to prostytutka z puffu, która nosi wprawdzie żółty prążkowany garnitur i złote koturny, ale doskonale wie, że "prawdziwa lalka tańczy bez sukienki" i że gdyby nie miała dupy, to mogłaby umrzeć. Maria z gracją instruuje, jak przekonująco zagrać traumę, ale już za chwilę jej instrukcje zamieniają się w test na zawartość "polskości" w Polaku. Prawdziwa Polka musi umieć zagrać traumę - to na traumie wspiera się polska, karmiona populistycznymi hasłami tożsamość. Testu nie przejdzie Hanka, którą zgubiła słabość do mundurów niemieckich lotników. Nie przeszłaby go też Malicka. Nie przeszedłby go pewnie Powstaniec z przepasanym flagą hełmem i pluszową spluwą, który nieszczęśliwie zakochuje się w niemieckim Hansie i dlatego pragnąłby, żeby to powstanie trwało wiecznie... Na ścianie wyświetlane są materiały archiwalne albo deszcz różowych swastyk i delfiny. Słychać stukanie butów - szpilek i złotych koturnów na przemian z obciążonymi historycznie drewniakami. Na jednej ze ścian widać napis Liebe Macht Frei. Miłość czyni wolnym.

Można powiedzieć, że "Puppenhaus" to spektakl o wojennej kolaboracji seksualnej jako zjawisku w Polsce potwornie stabuizowanym - zjawisku, którego niewygodne dla jednoznacznego ferowania wyroków niuanse zrównano walcem historycznej wykładni. Piaskowski i Fertacz razem z całą ekipą realizatorów demaskują zabiegi, których na potrzeby poprawności narracji dokonuje się na naszej wiedzy i pamięci. Pamięć i kategorię prawdy wywracają na lewą stronę, pokazując wpisany w nie relatywizm. Można również powiedzieć, że "Puppenhaus" to spektakl rozprawiający się z mitem kolaboracji - także tej, którą aktualny rząd próbuje wytropić, buszując w "teczkach". Można powiedzieć, że to spektakl o miłości. Albo seans leczenia zbiorowej pamięci z traumy i terroru plakatowego bohaterstwa.



Anka Herbut
Dwutygodnik
22 kwietnia 2017
Teatry
TR Warszawa