Miłość i inne bibeloty

Podobno wszystkie wojny świata są niczym przy jednym złamanym sercu. Kiedy więc pod wspólnym dachem spotykają się dwa doszczętnie popękane serca, zanosi się na prawdziwą batalię. Czy można wyjść z niej cało bez świeżych ran i kolejnych śmierci z miłości? O tym przekonają się widzowie szczecińskiego Teatru Małego, którzy obejrzą spektakl „Przyszedł mężczyzna do kobiety".

Sztuka rosyjskiego dramaturga, Siemiona Złotnikowa, napisana w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku, doczekała się już kilkudziesięciu scenicznych realizacji i do dziś bawi publiczność teatrów na całym świecie. Ma także swoją kultową polską wersję (z 1992 roku) wyreżyserowaną przez Tomasza Zygadłę dla Teatru Telewizji, z Anną Seniuk i Janem Peszkiem w rolach głównych. Decyzja o wystawieniu tak popularnej komedii w ramach Sceny Propozycji Aktorskich, jaką podjęli Joanna Matuszak i Arkadiusz Buszko, wiązała się zatem z dużym wyzwaniem. Oprócz świeżej formy, która zadowoliłaby nawet najbardziej wytrawnych teatrofilów, wymagała ona również wyjątkowych umiejętności aktorskich ze względu na niebywałe tempo akcji i szeroką skalę emocji doświadczanych przez bohaterów. Aktorzy Teatru Współczesnego nie tylko stanęli na wysokości zadania, ale wywiązali się z niego doskonale.

Historia Złotnikowa opowiadająca o spotkaniu dwojga samotnych ludzi początkowo wydaje się tak banalna, jak zapowiadający ją tytuł, który przywodzi na myśl sztampowy wstęp do dowcipów, czyli słynne i powtarzane niczym szlagier: „Przychodzi baba do lekarza". Randka w ciemno w mieszkaniu panny Diny, zaaranżowana przez przyjaciółki rozwodnika Wiktora – Anię i Żenię, zdaje się zwiastować szczęśliwe zakończenie z kościelnymi dzwonami, welonem i bardzo słodkim lukrowanym na różowo tortem w tle. Z chwilą kiedy w drzwiach kamienicy pojawia się zmoknięty podstarzały kawaler i naciska przycisk domofonu na dwadzieścia minut przed umówioną godziną, staje się jasne, że w tej opowieści wszystko potoczy się jednak zupełnie innym torem. Od tego momentu każde wypowiedziane zdanie, każdy gest czy spojrzenie będzie bowiem prawdziwym balansowaniem na ostrzu noża, wynikającym z roli odgrywanej w grze, której zasady bohaterowie rozumieją całkowicie inaczej.

Dina – kapryśna kobieta po przejściach przedstawia się odbiorcom jako rozczarowana życiem samotna matka, która od dawna nie wierzy już w czar romantycznych miłosnych uniesień. Zawarcie związku postrzega jako rodzaj transakcji dokonywanej na rynku wtórnym, gdzie należy nie tylko głośno się targować, ale i zaakceptować pewne wady używanego „towaru", jeżeli bardzo się go potrzebuje. Już w drzwiach salonu oznajmia Wiktorowi, że jest za niski i źle ostrzyżony, chwilę później pyta zaś stanowczo: „to żeni się pan czy nie żeni?!" i przekonuje: „kobieta jest, mieszkanie jest, warunki są". Postawę Diny odzwierciedla (pomysłowy, wykreowany z dużą dozą humoru przez Agnieszkę Miluniec i Macieja Osmyckiego) jej kostium oraz wystrój mieszkania – kiczowato słodka kanapa w tygrysie pasy i całe mnóstwo bibelotów w kształcie zwierzątek, takich jak: karafka-kogucik, puzderko-kotek, papierośnica-konik czy talerz z pokrywką w formie myszki. Pomimo ciężkiego bagażu doświadczeń, mentalnie pozostaje ona dziewczynką, której wydaje się, że przekupi poznanego właśnie chłopca cukierkami i podoczepianymi do ubrania kokardkami z pasmanterii, po czym ustawi go na półce niczym kolejne upolowane na pchlim targu cacuszko. Wiktor – nieporadny aptekarz, mający za sobą dwa małżeństwa zakończone klęską, pragnie się tymczasem Dinie przypodobać, wierząc, że jest ona „inna niż wszystkie pozostałe". Nie przejmując się zbytnio krytyką bohaterki, przekonuje ją, iż jego wzrost „często się waha", a łysinę można zamaskować dzięki odpowiedniemu strzyżeniu. Na życzenie kobiety upija się, tańczy i całuje, choć wszystkie te czynności są mu w wyraźny sposób obce. Próbuje uwodzić i fascynować, nieświadom tego, że owe działania wyjaskrawiają tylko jego nieporadność.

Spektakl brawurowo wyreżyserowany (przy współpracy z Piotrem Ratajczakiem) i odegrany przez obojga aktorów ogląda się jak jedno mgnienie. Rzadko spotykaną we współczesnym teatrze dynamikę, wyrastającą z nieustannych zwrotów akcji i zmian nastrojów postaci, wzmagają dodatkowo partie taneczne oraz sekwencja scenek „w przyspieszonym tempie", zrealizowana z użyciem stroboskopowych migawek. W efekcie przedstawieniu towarzyszą nieprzerwane salwy śmiechu i owacje publiczności, przy których niezmieniający się ani o jotę kamienny wyraz twarzy, nadawany w niektórych scenach dumnej Dinie przez Joannę Matuszak, okazuje się najlepszym dowodem na profesonalizm aktorki.

Na uwagę zasługuje skłaniające do refleksji, wieloznaczne zakończenie, które każdy może zinterpretować inaczej. Bohaterowie wpatrzeni w rozświetlone okna wieżowców za szybą wydają się równie związani ze sobą i z innymi mieszkańcami tych bloków, co samotni.



Agnieszka Moroz
Dziennik Teatralny Szczecin
11 lutego 2016