Miłość w czasach zarazy

Jesteśmy w Stanach Zjednoczonych rządów Ronalda Regana. Jest połowa lat 80., a w Nowym Jorku żniwo zbiera epidemia AIDS. Tak można w kilku słowach streścić sztukę Tony'ego Kushnera z 1991, której realizacji na deskach krakowskiego Teatru Ludowego podjęła się Małgorzata Bogajewska.

 Reżyserka musiała zmierzyć się z nie tylko z legendą Broadway'u i stanąć w opozycji do serialu telewizyjnego z Alem Pacino oraz Meryl Streep, ale przede wszystkim sprostać interpretacji Krzysztofa Warlikowskiego, która po dekadzie powróciła na deski TR Warszawa.

„Gejowska fantazja na motywach narodowych" – tak sztukę „Anioły w Ameryce" nazywał sam autor, bo podjęty przez niego problem pandemii AIDS w Stanach Zjednoczonych jest tylko punktem wyjścia do głębszych rozważań. Spektakl to przede wszystkim wciąż aktualna opowieść o miłości oraz historia o poszukiwaniu prawdy, wolności i indywidualizmu.

Na scenie zmiksowane zostało kilka wątków kilku par, których historie w mniejszym lub większym stopniu się przenikają. Widzimy małżeństwo mormonów – uzależnioną od valium Harper (Anna Pijanowska), którą prześladują narkotyczne wizje oraz jej męża – kryptogeja Josepha (Wojciech Lato). Widzimy parę kochanków – umierającego Waltera (Piotr Franasowicz) i zobojętniałego(?) na cierpienia partnera Louisa (Karol Polak). Widzimy również zmagania z „tą chorobą" hipokryty i homofoba Roya (znów świetny na scenie Piotr Pilitowski).

Akcja przedstawienia toczy się w dwóch sferach – tej rzeczywistej i tej abstrakcyjnej, będącej urojoną (a może nie do końca) wizją bohaterów, przebywających na granicy życia i śmierci lub na granicy realnego świata i narkotycznych wizji. Wewnętrzne podróże umierającego Waltera prowadzą do nadnaturalnych spotkań z odurzoną valium Harper, a agonalne wizje Roya doprowadzają go do spotkania z duchem Ethel Rosenberg (Jagoda Pietruszkówna). Nad tym wszystkim czuwa Anielica (Weronika Kowalska, która po raz kolejny daje znakomite popisy wokalne).

To przenikanie się świata rzeczywistego i iluzorycznego nadaje całemu spektaklowi dynamizmu. Przedstawienie Bogajewskiej to prawie cztery i półgodzinna epopeja, budowana na zasadzie demonstracji relacji bohaterów, bardzo często opierająca się na rozważaniach i rozmowach. Głównym atutem tego widowiska są muzyczne przerywniki, które przyciągają uwagę widzów kunsztem wokalnym i tanecznym (choreografia Maćko Prusaka). Przenosimy się z Harper na Antarktydę, gdzie w rytm „We are family" pląsają pingwiny, widzimy posępny taniec z turpistycznymi lalkami czy niewyzbyty cekinów i splendoru (jak przystało na geja) wokalny popis w rytm „Bohemian Rapsody". To już kolejny doskonale dopracowany pod względem muzycznym spektakl w Ludowym (mówiąc: „kolejny", myślę, chociażby o scenie w nocnym klubie ze „Zmowy milczenia" czy muzycznych akcentach w „Rewizorze"). Ogromnym atutem spektaklu jest muzyka grana na żywo, z zespołem ulokowanym na piętrze scenografii.

I właśnie w tym miejscu nie można nie wspomnieć o świetnej, aczkolwiek minimalistycznej, scenografii Joanny Jaśko-Sroki, bazującej tylko na kilku pojawiających się i znikających sprzętach – łóżkach, fotelach i lodówce wypełnionej Coca-Colą (będącej również w niektórych scenach czymś na miarę łącznika dwóch światów), osadzonych w dużej, surowej przestrzeni z industrialnymi i łazienkowymi akcentami. Nie pamiętam, aby scena Ludowego wydawała mi się kiedyś aż tak rozległa, a sama aranżacja przywołuje skojarzenia z równie świetną scenografią Magdaleny Gut do „Lalki" pokazywanej w Teatrze im. Juliusza Słowackiego.

Jeszcze chciałabym przypomnieć jedną, kunsztownie zbudowaną pod względem wizualnym scenę, a mianowicie walkę Jakuba z Aniołem. Ten zagadkowy i tajemniczy starotestamentowy epizod wpisuje się nie tylko w metafizyczny wydźwięk niektórych scen przedstawienia, ale pozwala nam interpretować zmagania Josepha nie z Aniołem-Bogiem, ale przede wszystkim z samym sobą, jako chęć samouświadomienia własnej natury.

Spektakl bazuje na znanych wszystkim motywach, obnaża utrwalone stereotypy i jest wciąż aktualnym komentarzem do otaczającej rzeczywistości. Niestety, nie daje gotowej recepty, nawet poprzez te kilka bardziej kontrowersyjnych scen.

W gruncie rzeczy zobaczymy wszystko to, o czym już dobrze wiemy, ale na pewno wyjdziemy bogatsi o doświadczenia artystyczne, bo pod względem aktorskim i wizualnym spektakl jest wyśmienity.



Paulina Zięciak
Dziennik Teatralny Kraków
27 grudnia 2019
Spektakle
Anioły w Ameryce