"Miś" zmienił moje życie

Jako Aleksandra Kozeł, niezapomniana kochanka prezesa Ryszarda Ochódzkiego z "Misia" do Londynu nie wyjechała. Prywatnie spędziła w nim pół wieku, by ostatecznie z trzecim mężem przenieść się do Polski. Do Krakowa.

- "Miś"zmienił moje życie. To nie do uwierzenia, ile mi on dał. Do dziś, mimo ponad 30 lat, ludzie mnie rozpoznają - mówi Krystyna Podleska. Krysia z "Misia". Gdy dostała wiadomość, że Stanisław Tym i Stanisław Bareja są w Londynie i chcą się spotkać, nie miała pojęcia, kim są.

- Oni znali mnie z "Barw ochronnych", gdzie byłam bezpruderyjną stypendystką Nelly i widać uznali, że nadam się do roli Oli, infantylnej, słodkiej idiotki. Może i ciut wyrachowanej, gdy przekonywała: "Misiu, misiu, wymyśl coś. Ty jesteś taki mądry...'.

Rolę przyjęła od razu. Także dlatego, że kochała się w Januszu Głowackim i szukała każdej okazji, by pojechać do Polski.

Pracę wspomina z radością. - Bareja byl bardzo kulturalny, sympatyczny, ale na planie to głównie Staszek Tym mnie prowadził, podpowiadał.

Anegdotą obrosła scena ze szlafrokiem, gdy Ola otwiera drzwi Tymowi jako sobowtórowi Ochódzkiego i mówi, że nie jest jeszcze gotowa, po czym odsłania szlafrok i pokazuje nagie piersi. - Chciałam zagrać metodą Stanisławskiego, czyli również pokazać - śmieje się aktorka. Tego nie było w scenariuszu. Ale oczywiście wszystkim się spodobało i scena weszła do filmu.

Fakt, że nie miała biustonosza, był czymś naturalnym, ona - niegdysiejsza hipiska, która podchwyciła modne w latach 60. hasło amerykańskich feministek "spal stanik" - nie nosiła go nigdy.

Zaczęła przygodę z polskim kinem główną rolą w filmie Stanisława Lenartowicza "Za rok, za dzień, za chwilę", w którym zagrała młodą skrzypaczkę, Nowozelandkę polskiego pochodzenia. Polecił ją reżyserowi, szukającemu dwujęzycznej aktorki, przyjaciel ojca z młodości, Stanisław Dygat. Pisarz poznał Krysię, gdy pierwszy raz przyjechała z rodzicami do Polski. Był 1958 rok. Miała 10 lat; zapamiętała głównie oglądane z okna forda rodziców biedne dzieci pasące gęsi. I łzy radości babci, która zobaczyła syna po 19 latach.

Praca u Lenartowicza dobiegała końca, czekał aktorkę powrót do Anglii. A co z marzeniami o angażu od Wajdy, od Zanussiego?! A tu nagle wiadomość, że dzwoniła produkcja od Zanussiego, zapraszając na spotkanie z reżyserem.

- Z Hollywood też dzwonili?- zareagowała, wietrząc dowcip.

Jechała na spotkanie, cały czas mówiąc sobie, że musi się pilnować, by nie zakląć, bo właśnie się nauczyła i rzucała mięsem ostro.

I tak trafiła do znakomitego filmu, jednego z czołowych dzieł nurtu kina moralnego niepokoju.

Parę lat później Zanussi znów ją zaprosił na plan "Kontraktu", gdzie spotkała elitę polskich aktorów: Ninę Andrycz, Tadeusza Łomnickiego, Maję Komorowską. Także Leslie Caron.

- Jednym z pierwszych filmów, jakie zapamiętałam, oglądałam go z tatusiem, był musical, "Lili" z młodziusieńką Leslie Caron właśnie, której partnerował Mel Ferrer. Gdy podrosłam, wszyscy mi mówili, że jestem do Caron podobna. A tu Zanussi mi mówi, że mam z tą legendarną aktorką grać. Jej córkę!

I tak wcieliła się w Patrycję, kolejną cudzoziemkę. Owszem, pochodziła z polskiego domu, ale to angielski był jej pierwszym językiem. Do dziś wtrąca angielskie słówka albo posiłkuje się nimi, gdy nie może znaleźć polskiego odpowiednika. Bywa, że zabawnie przekręci polskie słowo.

Od dziecka była zawieszona między dwoma językami, między dwiema kulturami. To było takie rozdwojenie jaźni. Czuła się Polką, ale przecież chodziła do londyńskich szkół, zarazem, mimo iż posługiwała się bardzo ładnym angielskim, Anglicy wyczuwali, że nic ma ich mentalności. - Byłam do pewnego stopnia outsiderem - mówi z perspektywy lat. Nawet jeśli grała Angielki, były to postaci charakterystyczne. W Polsce mogła wcielać się tylko w cudzoziemki, jak w 2008 r. w serialu "Ranczo", gdy została Belgijką Carol- Wyjątkiem był,"Miś", ale Ola była taką wariatką, że jej nawet mój akcent nie szkodził... - mówi ze śmiechem Krystyna Podleska

Polsko-angielskie rozdarcie zrodziło i kłopoty z nazwiskiem. Gdy kończyła szkolę teatralną, wezwał ją dyrektor i powiedział, że musi zmienić nazwisko, bo Christina Podleska będzie sugerować, że jest cudzoziemką, że ma zatem trudności z językiem, a to utrudni jej start w zawodzie. No to wymyśliły z mamą Christine Paul. By choć inicjały były te same. Długo Krystyna nie mogła się przyzwyczaić do tego wcielenia. Kiedy podczas castingów słyszała "Christine Paul", uśmiechała się, że ktoś nie przyszedł; zawsze to jednego konkurenta mniej. I z takim pseudonimem przystąpiła do grania w "Barwach ochronnych"; jako młoda aktorka marzyła o karierze, może nawet międzynarodowej, a film pewnie trafi na zagraniczne festiwale. Poza tym chciała uniknąć rozdwojenia - tu Paul, tu Podleska. A potem zobaczyła w czołówce Christine Paul-Podlasky i diabli ją wzięli. Nie dość, że przekręcone nazwisko, to jeszcze z "y" na końcu.

- A ja byłam Podleska! Moi rodzice nie tylko uczyli Anglików, że nazwisko określa płeć, ale i że oni są Podlescy.

Rozmawiamy w podkrakowskim domu aktorki i jej męża Janusza Szydłowskiego. Wokół ślady rodzinnej przeszłości, meble, stare srebra. Szkło. Wiele z tych przedmiotów przebyło kilka granic. Wiele pamięta minione wieki. Istotną rolę odgrywają i zdjęcia, listy, albumy - także te z wycinanymi przez mamę artykułami z brytyjskiej prasy o przebiegu wojny.

- Dobrze się czuję otoczona tymi pamiątkami - mówi gospodyni, nie kryjąc, że nieraz zastanawia się, czy bycie sentymentalnym nie jest aby tandetne. - Jeśli nawet jestem sentymentalna.

Z tych starych fotografii, pamiątek, z opowieści Krysi wyłania się historia rodziny. Rozgałęziona, splątana niczym winna latorośl.

Z jednej strony rodzina ze strony matki: babcia Hildegarda, ochrzczona protestantka z żyjącej od wieków w Niemczech, zasymilowanej rodziny żydowskiej, i dziadek Mieczysław Lubelski, rzeźbiarz, uczeńXawerego Dunikowskiego. Poznali się podczas jego studiów w Berlinie, wyjechali do Poznania. Przetrwał ich związek pięć lat; on został w Polsce, ona z dziećmi wyjechała do Bonn. -Na szczęście mama na letnie wakacjeprzyjeżdżała do ojca, dzięki czemu zachowała polski język

Żyjąca wNiemczech rodzina opuściła Rzeszę niemal w ostatniej chwili, w 1938 r. - Pomógł bogaty kuzyn babci, który jako bankier zrobił w Londynie wielki majątek...

Ojciec - Czesław Podleski urodził się z kolei na Uralu, gdzie pochodzący z ziemiańskiej rodziny z Kresów dziadek aktorki, inżynier Otton Podleski, specjalista od wielkich pieców pracował jako dyrektor francuskiej firmy. Początek rewolucji przypłacił siwymi włosami; uratowali go przed rozwałką oddani mu pracownicy. A potem była dramatyczna ucieczka z rodziną saniami.. Byle do Warszawy. To z niej, we wrześniu, wyruszył 26-letni architekt Czesław Podleski bić się z Niemcami. Internowanie na Węgrzech, Francja, Anglia. Mama aktorki, Urszula, pracowała akurat przy filmie powstającym z okazji wystawy o Polsce, gdy pojawiło się trzech polskich oficerów ze Szkocji. Jednym z nich był Czesław Podleski. Na odwrocie ślubnego zdjęcia (-Ależ jesteś podobna do mamy - zauważam) data 211943 r. A Krysia pokazuje, znalezione po śmierci rodziców ich listy. Pełne miłosnych wyznań, także lęku o męża, który pod wodzą gen. Maczka brał udział w inwazji na Normandię. W listach od żony ucałowania od Ireny, córki, której nie zdążył zobaczyć, starszej siostry Krysi.

Po latach córka pokazuje z dumą tom "Zgromadzenie kawalerów orderu wojennego Virtuti Militari na Obczyźnie". Na jednej ze stron kpt. Czesław Podleski, syn Ottona i Karoli, urodzony w 1913.

Mundur wojskowy ojca wciąż przechowuje. Służył i mężowi, gdy wiele lat po wojnie w londyńskim POSK-u Janusz Szydłowski śpiewał piosenki wojskowe. Te piosenki znały i Krysia, i Irenka, ale tylko początkowe zwrotki. Usypiane nimi przez tatę reszty nie doczekiwały. "Maszerują chłopcy, maszerują...", "Wszystko mi jedno moje ulubienie..." - tego się nie zapomina.

O takich dzieciach mówiło się, że były niegrzeczne. Temperamentu nie okiełznała ani szkoła prowadzona przez zakonnice, ani Royal Ballet "White Lodge", z której z powodu nieznośnego charakteru Krysię usunięto. - Odstawiałam w domu wymyślne sceny, a biedny dziadek musiał odgadywać, o co chodzi; i jeszcze musiał płacić za bilet.

Jako nastolatka została hipiską - wiadomo: hinduskie szaty, dzwonki, trochę trawki. Dzieci kwiaty. Likwidując dom rodziców, znalazła swoje szkolne świadectwa. - Tragedia, uczennicą byłam nie najgorszą, ale zachowanie... Już w dojrzałym wieku przepraszałam za to moją mamą, na co usłyszałam:"Córciu, myśmy się z tatą cieszyli, że mamy takie żywe dziecko".

Dyplom Webber Douglas Academy of Dramatic Art zrobiła, mając 21 lat. Trafiła do słynnego Ogniska Polskiego przy Exhibition Road, miejsca, które w 1940 otwierali książę Kentu, brat króla Jerzego VI, prezydent Władysław Raczkiewicz, premier gen. Władysław Sikorski. To przez lata było centrum życia społecznego, kulturalnego i towarzyskiego niepodległościowej emigracji. Tam odradzała się przedwojenna, elegancka Polska.

Przyjęli ją serdecznie, doceniając jej fascynację, zapał, szacunek dla tradycji, którą uosabiali. To jeszcze był czas, końcówka lat 60. tamtego wieku, aktywności: Włady Majewskiej, Renaty Bogdańskiej, czyli generałowej Andersowej, legendarnego lwowskiego Tońcia - Henryka Vogelfaengera (- Uwielbiałam go), Ireny Delmar, Loli Kitajewicz, Leopolda Kielanowskiego, Feliksa Konarskiego "Ref-Rena", Lody Halamy (-Kiedyś, na rauszu, z 80 lat miała, wyznała mi: " Wiesz, co Krysiu, jak umrą, to chcą, by na moim nagrobku napisali Loda Halama i żeby wymienili nazwiska wszystkich moich pięciu mężów. A pod spodem niech napiszą " Umarła z nudów"). A ileż legendarnych postaci siadywało na widowni: Zofia Terne, Edward Raczyński, gen. Władysław Anders, książę Stanisław Radziwiłł...

- Byłam maskotką, byłam traktowana cudownie. Hemar na wszystkich wrzeszczał, był bardzo złośliwy zwłaszcza wobec kobiet, a mnie było wolno wszystko, tylko musiałam się przytulić... -wspomina.

Krystyna Podleska bardzo szybko zachwyciła - urodą, temperamentem, talentem. W "Pięknej Lucyndzie" Mariana Hemara w jego reżyserii, miała być Terpsyhorą i Zuzanną, po czym autor dopisał dla niej trzecią postać - Wawrzonka Urzeczony aktorką Stanisław Baliński, wielki poeta skamandryta, pisał: "Krystyna Podleska - to bezcenna zdobycz dla naszego teatru, to ufność, że teatr emigracyjny będzie kontynuować swoje istnienie dzięki istnieniu młodych talentów. Urocza, dowcipna, oryginalna...".

Chwalił też młodą aktorkę po jej roli w komedii Ludwika Hieronima Morstina "Obrona Ksantypy". "Scena Tyreusza z Wieśniakiem (wybornym jak zawsze Romanem Ratschką) i małą Sofrone (przeuroczą Krystyną Podleską) to fontanna jakiegoś dickensowsko- chaplinowsko-fredrowskiego humoru. Szkoda że Podleska ma tak małą rolę; każde jej pojawienie się na scenie to błysk figlarnej wiosny".

Zagrała też wfarsie Balińskiego - "Polka prosto z kraju", w reżyserii Kielanowskiego. Znowu uznanie. Rok później, w 1978, zachwyciła jako Maria "W małym domku" Tadeusz Rittnera "Świetną kreację dała nam Krystyna Podleska. (...) W sztuce Rittnera metamorfozy te następują tak szybko, że przy gorszej grze nie moglibyśmy w nie uwierzyć" - oceniał Maciej Cybulski.

Pochwały zebrała i jako Hesia w "Moralności pani Dulskiej". "Hesia - to rola brylant Krysia była w niej w swoim żywiole. Pokazała cały swój talent komiczny, dała postać będącą kwintesencją rozwydrzenia i zepsucia - emanowały one z każdego jej spojrzenia czy uśmiechu" - komplementowała aktorkę Tamara Karren.

Po stanie wojennym w Londynie zaczęli się pojawiać aktorzy z Polski. Z Januszem Szydłowskim, który karierę zaczynał jeszcze w Teatrze STU, spotkali się w Teatrze Polskim ZASP-u w sztuce "Powróćmy jak za dawnych lat" Hemara w reż. Włady Majewskiej. Był rok 1988.

10 lat później wzięli ślub. Było jak w piosence - "kobieta po przejściach, mężczyzna z przeszłością"; ona miała za sobą dwa małżeństwa - z szermierzem, zdobywcą srebrnego medalu na olimpiadzie w Tokio Januszem Różyckim oraz dyrygentem Jackiem Kaspszykiem.

W 1999 roku zjechali do Polski; po śmierci rodziców już nic aktorki nie trzymało w Londynie. W Polsce zmieniło się wszystko. Jechała więc Krystyna do kraju przodków, kraju, który zawsze nosiła w sercu.

W Krakowie pojawiła się parokrotnie na scenie Teatru Ludowego, m.in. w reżyserowanej przez męża sztuce "Wieczór kawalerski". W roku 2005 w tymże teatrze, na Scenie pod Ratuszem, dała premierę monodramu "Mój boski rozwód". - Ten monodram zdarzył mi się w bardzo dobrym dla mnie momencie, kiedy już jestem na niego gotowa, bo sama w życiu trochę przeszłam - mówi. Jest z niego bardzo dumna, mimo iż znówgra Angielkę. Spektakl reżyserował Jerzy Gruza. - Jurka poznałam, mając 17 łat. Zagrałam wówczas epizod w filmie "Na samym dnie" Jerzego Skolimowskiego; współscenarzystą był właśnie Gruza. Mamy podobne poczucie humoru, wrażliwość i świetnie się rozumiemy. No i on również trochę wie o rozwodach.

Sztukę Krystyna Podleska sama przetłumaczyła Jak wiele innych; to min. , Absolwent", "Pan inspektor przyszedł", "Bez seksu proszę", "Mały Lord". Ma i przetłumaczone książki z polskiego na angielski, m.in. "Kopciucha" Janusza Głowackiego. Jak przyznaje, literatura interesowała ją od dawna.

Nie ma wielu propozycji. Tym bardziej, gdy parę lat temu powstawał ciąg dalszy Misia" - "Ryś", czuła żal do Tyma, że brakło dla niej roli. Proponowanego epizodu nie przyjęła -Epizod to mogęzagrać w każdym filmie, tylko nie w tym -pomyślałam. Ale kiedy dowiedziałam się, że małe rólki zagrały w nim Janda, Tyszkiewicz, Szapołowska, uznałam swą decyzję za błąd. A potem obejrzałam fiłm; zniszczyli go Stasiowi producenci...

Gdy pytam, czy czuje się jako aktorka spełniona bez wahania mówi, że kompletnie nie, że ma poczucie, iż nie wykorzystała swych możliwości, że nie jest pracowita że niepewna siebie, że nigdy nie należała do osób nad wyraz śmiałych i rozpychających się łokciami. Ale miała cudowne, barwne życie.

Niczego nie żałuje. - Staram się nie marnować życia na stresy i frustracje. Nabrałam dużego dystansu do samej siebie i wiem, że tak żyje się o wiele łatwiej. Wychodzę z założenia, że żałowanie czy zazdrość to uczucia, które są tak negatywne, że tylko niszczą psychikę człowieka. Takich uczuć należy do siebie nie dopuszczać. Pytam i o marzenie. Ma wyjechać na stare lata na południe Włoch. Czy ten wyjazd Krysia z "Misia" zrealizuje?
""



Wacław Krupiński
Dziennik Polski
29 grudnia 2012