Model skandynawski

Mam nadzieję, że będzie to scena z bardzo szeroką ofertą, zarówno dla widza wyrobionego jak i laika, który chce przyjść do teatru, aby się pośmiać. Chciałbym, aby widz mógł wybrać pomiędzy farsą angielską a komedią Woody\'go Allena. Chciałbym robić również spektakle dla dzieci. Uważam, że jest to wspaniały sposób wychowywania młodej publiczności.

O szansach, nadziejach, planach z nowym dyrektorem artystycznym Teatru Miejskiego w Gdyni.

Piotr Wyszomirski: Panie dyrektorze, jakie zadanie postawił przed panem prezydent miasta? Poprzedni dyrektor, Ingmar Villqist, dostał zadanie, jak się okazało bardzo trudne, zrobienia teatru artystycznego. Jesteśmy już po tym doświadczeniu. Z pewnością oczekiwania prezydenta miasta były konkretne. Jakie?

Krzysztof Babicki*: Ja myślę, że te oczekiwania są podobne, bo teatr artystyczny jest bardzo pięknym hasłem. Kiedyś prowadziłem Teatr Wybrzeże, czy byłem tam reżyserem, i myślę, że był to bardzo artystyczny teatr. Jeździł na festiwale po całym świecie, ale jednocześnie był to teatr, który miał frekwencję w tamtych czasach  latach 90-tych. I to jest takie zadanie, które ja sobie postawiłem i myślę, że takie też są oczekiwania pana prezydenta, skoro zwrócił się do mnie z propozycją objęcia tego teatru. Ja jestem oczywiście gdańszczaninem. Mieszkałem 15 lat w Gdyni, z Gdyni się wyprowadziłem do Lublina. Bardzo bym chciał zrobić teatr artystyczny, żeby bywał sztuką wysoką.

To pana ambicja również jako dyrektora?

Oczywiście, że tak. Ale chciałbym również,  aby to był teatr, gdzie będzie dużo widzów, bo nie wyobrażam sobie teatru bez widowni. Oczywiście można budować teatr na festiwal, powiedzmy tajemnicę poliszynela, że na festiwalach biletów na spektakle jest około 30, a reszta to są zaproszenia i karty wstępu. Podobnie jest przecież tutaj, tak było rok temu i to wiem. Ja bym bardzo chciał, żeby ta widownia blisko 300-osobowa, dopóki jesteśmy w starym budynku, zaczęła się powoli wypełniać. Wiem, że jest to bardzo trudne, bo Teatr Wybrzeże obejmowałem po Stanisławie Michalskim, to był teatr rozpędzony już wtedy. Teatr w Lublinie objąłem dekadę temu, kiedy frekwencja wynosiła 40 kilka procent. To i tak mimo wszystko lepiej niż 18 procent w Gdyni. W tej chwili w Lublinie to jest 90 procent. Na ostatniej premierze bardzo trudnej sztuki Pawła Huelle, która według mnie jest sztuką z dużymi ambicjami artystycznymi, widownia była wypełniona.

 Ale na premierze to zawsze...

Ale mówię o całym cyklu ośmiu przedstawień po premierze, wszystkie balkony były zajęte. I ja wiem, że gdybym to zrobił 10 lat temu w Lublinie, to by to padło i nie byłoby takiej frekwencji. Moim celem jest to, żeby repertuar był na tyle eklektyczny, żeby można było zagrać sztukę, która wypełni ambicje artystyczne aktorów, reżysera i widzów, a takżepokazać sztukę, która nie odstraszy widowni. Myślę, że jak teatr teatrem, Arystofanes był zawsze obok Sofoklesa,  co nie znaczy, że Arystofanes jest gorszy, jak robi się śmiesznie. Podobnie musimy ten repertuar budować w Gdyni. Nie ukrywam, że spotkały mnie bardzo przykre sytuacje, kiedy na przykład chciałem zobaczyć kilka przedstawień na żywo i okazywało się, że są odwołane, bo sprzedano tylko kilka biletów.

Ale podejmuje się pan tego zadania.

Tak, i teraz jestem na etapie budowania repertuaru. Bardzo bym chciał, żeby była klasyka, żeby była sztuka oddana w ręce wybitnego twórcy, żeby jak pan, czy ja przyjdziemy na spektakl, to można było zobaczyć wersję artystycznie interesującą, a nie kolejną szkolną pozycję klasyczną.

Rozumiem, że nazwiska i tytuły dopiero we wrześniu?

Mogę powiedzieć o pierwszej sztuce. Otrzymałem wczoraj potwierdzenie od Toma Stopparda, co do dodatkowych uzupełnień sztuki, która będzie miała także pewne akcenty trójmiejskie. Będzie to najnowsza sztuka Toma Stopparda „Rock and Roll”.  Sztuka rozgrywa się przez 30 lat w Londynie i Pradze, opowiada o tym, jak miłość, muzyka, także polityka kruszy mury między dwoma światami. Stoppard jest wybitnym pisarzem, poza tym moja ostatnia sztuka, kiedy odchodziłem z Teatru Wybrzeże, jako dyrektor artystyczny, to była „Arkadia” właśnie jego autorstwa. Ważne jest to, jak wielu angielskich pisarzy bardzo dobrze łączy to, co chciałbym osiągnąć w tym teatrze, czyli pewną poprzeczkę artystyczną łączy z szeroko otwartą bramą teatru dla widowni. Mam nadzieję, że tak się stanie w Gdyni. Natomiast „Rock and Roll” to wieloosobowa sztuka, 17 osób na scenie, mam nadzieję, że cały zespół weźmie w tym udział. Bardzo bym chciał uaktywnić zespół, żeby to były sztuki, gdzie za spektakl odpowiada te kilkanaście osób, które są na etacie w teatrze.

No właśnie, etaty?

Myślę, że będę musiał się wspomóc jedną czy drugą umową, bo nie wiem, czy tyle etatów będę miał na początku, ale skoro teatr ma ambicje przeniesienia się do nowego budynku za 4 lata, gdzie mają być dwie sceny…

W  tym jedna na ponad 400 osób.

To ten zespół będzie trzeba powoli rozwijać, bo samym zespołem nie da się obsadzić teatru. Najpierw trzeba teatr wypełnić widzami i to, mam nadzieję, uda się zrobić w ciągu tych 5 lat. Ja wiem, że cuda się w teatrze nie zdarzają z wtorku na środę, że trzeba powoli zacząć z widzami rozmawiać. Chciałbym także, żeby festiwal Raport, który odbędzie się w listopadzie, przyciągnął publiczność, ale też wrócił do swoich początków, czyli żeby był festiwalem majowym. Dla mnie jest to w tej chwili bardzo karkołomna sprawa budowanie inauguracji sezonu, kiedy mam tydzień wyjęty, bo jest festiwal.

No tak, bo festiwal przeszedł na czerwiec , więc można wrócić do maja.

Myślę, że to jest dużo lepsza pora, aby przy okazji zaprezentować miasto. Poza tym, będzie  to też koniec sezonu i wtedy mamy pełne rozeznanie na temat premier, które się w sezonie odbyły.

Panie dyrektorze, teatralne środowisko jest takie, jak każde inne. Tym zmianom, które były w Teatrze Miejskim, towarzyszyły różne opinie, kontrowersje. Wiele osób było zdziwionych takimi, nie innymi zmianami personalnymi. Zwolnił pan albo się zwolniły 4 osoby. Dlaczego akurat te a nie inne? Czy był jakiś klucz?

Nie. To było raczej moje dobre rozeznanie. Widziałem większość przedstawień, można powiedzieć, że wszystkie. Te, których nie widziałem na żywo, obejrzałem na kasetach. Ja podróżuję. Jestem gdynianinem i gdańszczaninem, ja mam tutaj całą rodzinę, przyjeżdżałem i oglądałem na bieżąco. Ostatnio w Orłowie oglądałem na Scenie Letniej „Proces”. Kontrowersje są od zawsze w teatrze, dlaczego nie pan x, czy pani y.

Dlaczego pytam? Bo tutaj widać pewien klucz. Złośliwi mówią, że zwolnił pan tych z najkrótszym stażem, no Dariusz Majcher, to się w ogólnie nie nagrał.

Już panu odpowiadam. Ja mam taką zasadę i ona obowiązuje w Skandynawii, że poza powodami dyscyplinarnymi, aktorów,  którzy są 15 lat w zespole nie zwalnia się. Ich chroni prawo.

A czy to jest dobre?

Nie wiem, czy to jest dobre, ale starsi stażem są przydatni w zespole aktorskim. Natomiast jeśli chodzi o aktorów młodych, jeśli przyjmuję takiego aktora, to on nie ma czasu odpocząć w pierwszym sezonie. I po roku, dwóch, jest w stałym repertuarze, czy w połowie repertuaru i o nim wiemy więcej.

A mnie się wydawało, że względy artystyczne tutaj powinny być najważniejsze.

Ale po co przyjmować aktora, którego się nie obsadza?

Ja nie mówię o przyjmowaniu, ale o zwalnianiu. Czemu akurat ci zostali zwolnieni?

To po prostu są aktorzy, którzy, według mnie, byli w teatrze, nie grali tutaj za wiele. Dla mnie to jest bardzo niezrozumiałe, że się przyjmuje aktora, który ma 20 kilka lat i nie daje się mu możliwości rozwoju. Ale to już nie jest moja wina, że akurat tacy aktorzy zostali przyjęci. Ja na przykład przyjąłem aktora dwa lata temu, Mikołaja Roznerskiego, który dostał nagrodę Nardellego, główną nagrodę Krytyki Literackiej, i powiedział kiedyś do mnie : „Ja chcę mieć wolny rzut, bo gram od dwóch lat we wszystkim prawie.” Uważam, że taka powinna być droga dalszej edukacji młodych aktorów.

Tak troszeczkę dla zabawy przypomnę sytuację jednego aktora, któremu nie dawał pan kiedyś szansy, a który zrobił wielką karierę telewizyjną – chodzi o Przemysława Babiarza, który miał do pana ogromny żal i pretensje.

Już dzisiaj nie ma tego żalu.

Dzisiaj patrzy na to inaczej.

No tak, ale pan Przemysław to już jest stara historia. To było też coś takiego, że grał bardzo mało, głównie wtedy w „Ani z Zielonego Wzgórza”. Ja mu powiedziałem „Wie pan, naprawdę szkoda życia na to”. Dla aktora dwudziestoletniego każde doświadczenie w nowym teatrze jest wyzwaniem. Uważam, że tak jak dla reżysera praca w jednym teatrze jest szkodliwa, dla młodych aktorów może być tylko rozwojowa.

Wie pan, ktoś może powiedzieć, że kiedy sytuacja w naszym teatrze była tak trudna, to niektórzy aktorzy, którzy mają ambicję, sami powinni nie godząc na to, co się dzieje, odejść z teatru, bo grać w spektaklach, które nie mają publiczności, to jest śmierć dla aktora.

Jeżeli spektakle nie są grane, bądź aktorzy nie grają w spektaklach, to w sytuacji, gdy przychodzi nowy dyrektor, to on o nich nic nie wie albo posiada wiedzę wycinkową. Ja sytuacji nie oceniam, bo nie chcę oceniać tego, co było w tym teatrze.  Pamiętam Teatr Miejski oraz wiele wystawianych w nim przedstawień, które mi się podobały, ale w tym momencie następuje „gruba kreska” między tym, co było i będzie. Od września trzeba będzie przestać narzekać na przeszłość oraz na 18-procentową frekwencję i pamiętać o tym, aby to zmienić.

Nastąpiły zmiany formalne, rozdzielono stanowiska dyrektora naczelnego oraz dyrektora artystycznego. Jakie są kompetencje tych stanowisk? Jakie są kompetencje między panem a panem Zielińskim? Decyzje personalne dotyczące zespołu aktorskiego podejmuje pan?
Tak, choć tak naprawdę od września. A kto podejmuje decyzje dotyczące innych pracowników? Teatr to nie tylko aktorzy.

Tak, ale zespół aktorski to inspicjent, aktorzy, oraz koordynacja pracy artystycznej. Pozostali pracownicy podlegają dyrektorowi Zielińskiemu. Łączenie funkcji to „polska specjalność”. Na całym świecie, od Rosji po Skandynawię jest to niemożliwe. Wszędzie istnieje dyrektor naczelny, intendant. W czasach, kiedy ekonomia teatralna jest tak skomplikowana, istnieją przetargi i jest tyle innych zadań dla dyrektora artystycznego, nie wierzę, żeby aktor czy reżyser byli w stanie odpowiedzialnie poradzić sobie z kwestiami, które łączą się z budżetem i ekonomią.

Gdzie dla pana znajduje się granica niezależności artystycznej i niezależności szefa odpowiedzialnego za zespół? Gdyby czuł pan naciski ze strony pracodawcy bądź Urzędu Miasta, walczyłby pan o własną niezawisłość, linię programową?

Oczywiście, że tak. Nie wyobrażam sobie zależności. W sytuacji, kiedy otrzymałem nominację, wiem, że jest to kredyt zaufania. Wspomnę tylko zdarzenie sprzed wielu lat.  Minęło już 17 lat od mojej rezygnacji ze stanowiska dyrektora Teatru Wybrzeże, którym byłem przez trzy lata. Odkąd dowiedziałem się, że imprezy komercyjne są ważniejsze niż spektakle, uznałem, że moja rola się skończyła.

Gdyby potrafił pan omówić plan dla teatru, który pozwoli z większą nadzieją spojrzeć na tę scenę?

Mam nadzieję, że będzie to scena z bardzo szeroką ofertą, zarówno dla widza wyrobionego jak i laika, który chce przyjść do teatru, aby się pośmiać. Chciałbym, aby widz mógł wybrać pomiędzy farsą angielską a komedią Woody’go Allena. Chciałbym robić również spektakle dla dzieci. Uważam, że jest to wspaniały sposób wychowywania młodej publiczności. Oczywiście raz na jakiś czas.  Nie jest to scena dziecięca, dlatego w  najbliższym sezonie nie przewiduję żadnej bajki. Chciałbym również, aby ten teatr stał się sceną, do której chcą przyjść młodzi widzowie nie tylko w czasie wyjść grupowych z klasą. Chciałbym, aby propozycja inscenizacyjna była na tyle ciekawa, aby przyciągnąć widza.

Uważa się, że w Gdyni nie ma publiczności dla teatru wymagającego.

Tego nie wiem, ale teatr artystyczny nie oznacza formy ponurej, brutalnej i odstraszającej widownię. Ponadto chciałbym sięgnąć do lokalnych historii, co spróbujemy zrobić już w najbliższym sezonie. Chciałbym, aby ciekawa historia Gdyni stała się tematem sztuki teatralnej, która będzie miała premierę na deskach tego teatru za rok czy za dwa. Myślę, również o tym, aby  skorzystać z moich lubelskich doświadczeń, kiedy na sztukę „Sarmacja” napisaną przez gdańszczanina Pawła Huelle czy „Zamknęły się oczy ziemi” o historii betanek w Kazimierzu, przyciągnęły tłumy. Widzów przyciągnęła historia, z którą mogą się zgodzić bądź nie, ale ich dotyczy. Chciałbym również, aby w foyer raz w miesiącu był Salon Poezji.

Taką inicjatywę podjęła Tea-tralna. Jak pan widzi współpracę z najemcą tego miejsca?

Właśnie jestem po rozmowach z Anną Dymną, która chce otworzyć tutaj Salon Poezji. Wierzę w to, że sprowadzi to do teatru Gombrowicza również innych widzów, którzy zainteresowani poezją, być może kupią bilet do teatru.

Poprzedni dyrektor teatru obiecywał, że nie popełni błędu, nie będzie reżyserować sam.

Tak, ale poprzedni dyrektor nie był reżyserem. Nie posiadał wykształcenia reżyserskiego, ponieważ ukończył historię sztuki. Nie chcę tego dalej komentować.

Polski teatr plastyczny, Szajna, Kantor, Mądzik nie potrzebowali wykształcenia reżyserskiego. Mnie interesuje, co sądzi na temat reżyserowania we własnym teatrze Krzysztof Babicki.

Mogę uchylić rąbka tajemnicy i powiem, że prezydent Wojciech Szczurek wiedział, że reżyseruję w Polsce i poza nią. Nie chciał, abym był „malowanym dyrektorem” i zaproponował, abym wyreżyserował przynajmniej jedną, dwie sztuki w sezonie. I ja złożyłem taką deklarację. Nie chcę być gościem w swoim teatrze, będę „dyrektorem realnym”.

To był problem, że poprzedni dyrektor tylko bywał w Gdyni.

Ja będę w Gdyni. Już zrezygnowałem z innych planów w przyszłym sezonie, aby móc zrealizować założenia reżyserskie. Chciałbym wyreżyserować jedno przedstawienie na rozpoczęcie i drugie na zakończenie sezonu, być może w innym wnętrzu niż to. Słyszałem opinie na temat tego, że będę dyrektorem, którego nie będzie, ale proszę się zapytać w Teatrze Wybrzeże.  Mimo że realizowałem przedstawienia w Korei, w Seulu, w Rosji, w Moskwie czy w Holandii, to udało mi się reżyserować dwa przedstawienia w ciągu sezonu we własnym teatrze. Teraz będę dłużej, ponieważ uważam, że ten teatr powinien mieć rękę dyrektora artystycznego. Chciałbym stworzyć zespół.

Najważniejszy jest wynik artystyczny.

Tak, choć nigdy nie uwierzę, że można mieć wynik artystyczny bez wyniku frekwencyjnego . Można zrobić spektakl, ale nie można zrobić teatru, nie myśląc o frekwencji.

Ilość spektakli spada, czy podjął już pan decyzję, które tytułu już nie wrócą?

Są tytuły, które chcę przywrócić, na przykład „Kamienie w kieszeniach”, bo uważam, że jest to bardzo dobry spektakl, a mało grany. Ale są spektakle, na które chciałem pójść, a na które nikt nie chodził, na przykład były 3 bilety sprzedane i trzeba było odwoływać, a ja nie jestem samobójcą, aby się za to brać. Chciałbym zacząć we wrześniu od najnowszej premiery „Rock and roll” Toma Stopparda, bo wierzę, że to jest świetny tekst, a potem będę chciał przywrócić do repertuaru to wszystko, co ma jakąkolwiek szansę na frekwencję. Teraz jesteśmy na etapie czytania wszystkich sprawozdań kasowych.

Był Pan na stronie internetowej teatru?

Tak, byłem i chcemy ją zmienić. Strona jest bardzo nieprzejrzysta, krzykliwa i mało informacyjna. Na pewno w październiku chcę zaprosić na spotkanie polonistów z trójmiejskich szkół średnich. Nie chciałbym, aby tu był teatr, który jest pogardliwie ustawiony wobec młodego widza. Chciałbym, aby młodzież mogła się spotkać z aktorami, przeprowadzić być może jakieś warsztaty teatralne. Chciałbym, aby było coraz więcej możliwości promujących samą rzeczywistość teatralną, a nie tylko przedstawienia.

Teatr źle komunikował się ze wszystkimi środowiskami, także ze środowiskiem uniwersyteckim, które jest bardzo wpływotwórcze. Pan będzie miał łatwiejsze zadanie, bo jest mocno osadzony w tym środowisku. Rozumiem, że teatr otworzy nową kartę swej prezentacji również względem akademików?

Bardzo bym chciał, aby premiery studenckie nie były fikcyjnymi premierami, chciałbym, aby sprzedaż biletów odbywała się faktycznie wśród studentów, a nie było to puste hasło. Mam dobre doświadczenie z Gdańska, a także z Lublina, gdzie wiem, że jest to środowisko bardzo wrażliwe, ale i takie można pozyskać.

Z jednej strony może ktoś powiedzieć, że Teatr Miejski jest w bardzo złej sytuacji, ale z drugiej strony ma Pan dyrektor wspaniałe „zabawki” w postaci Nagrody Dramaturgicznej Gdyni i Raportu. Biorąc pod uwagę prestiż i miejsce sceny miejskiej na mapie teatralnej Polski i potencjalne możliwości, które w niej tkwią, to widać ogromny rozziew pomiędzy recepcją naszego teatru a tymi możliwościami. To jest szansa, dzięki której można coś wygrać.

Jest szansa, natomiast ja nie widzę tutaj połączenia między Festiwalem Raport a frekwencją w teatrze, ponieważ widownia festiwalowa to zupełnie inna widownia, które będzie/lub nie do teatru przychodziła. Żaden festiwal teatrowi nie pomoże, to musi być repertuar, który będzie budowany od września do czerwca. Mój profesor w szkole teatralnej, Zygmunt Hubner, kiedy podpisywał mi pewnego razu indeks, mówił: „Panie Krzysztofie, kiedy pan będzie dyrektorem teatru, to festiwal powinien trwać u pana w teatrze od wtorku do niedzieli, a czasami dobrze jest wyjechać”. I coś w tym jest. Niech ten Raport, czy to będzie w listopadzie, czy w maju, niech to będzie deser teatralny, gdzie możemy przyjść, możemy się spierać, zobaczyć to, czego byśmy nie zobaczyli w Gdyni. Natomiast nie wierzę w to, że taka „zabawka” jak festiwal załatwi codzienną pracę aktorów, reżyserów od wtorku do niedzieli i przez cały sezon. To są zupełnie dwie różne historie. Proszę zobaczyć, ile jest festiwali w Polsce.

W ogóle nasza rzeczywistość kulturalna to są głównie festiwale.

Dlatego cieszę się, że pan Bogdan Ciosek, który ma doświadczenie, będzie dyrektorem festiwalu w tym roku. Ja mogę być oczywiście szefem artystycznym, który to podpisze, ale nie jestem od kwalifikowania, bo ja muszę w tym momencie zająć się zespołem, teatrem, repertuarem z reżyserami, którzy na miejscu będą pracowali. Bardzo się cieszę z tego festiwalu, uważam, że to bardzo dobrze, gdy teatr ma swój festiwal, ale uważam, że nic to za mnie nie załatwi.

Panie dyrektorze, proszę nie dziękować, ale życzę panu w imieniu wszystkich ludzi, którym zależy na teatrze, aby ominął pan wszystkie miny na swoje drodze. Życzymy panu wielkich sukcesów, bo to jest dla nas ważne: chcemy, aby w Gdyni był dobry teatr, do którego się chodzi, który jest dyskutowany, który odgrywa jakąkolwiek rolę społeczną i mam nadzieję, że we wrześniu uda nam się namówić pana na wywiad.

Ja już wiele rzeczy wiem, wiele rzeczy przypuszczam, mam nadzieję, że marzenia się urealnią. Oczywiście, możemy się umówić na wywiad. Chciałbym 20 września na konferencji prasowej podać wszystkie terminy premier, reżyserów, scenografów, kompozytorów, autorów i żeby temu towarzyszyła pewność tego, co stanie się do otwarcia sceny letniej w przyszłym roku. Uważam, że takie planowanie też jest czymś ważnym dla aktorów, dla zespołu. Po drugie mówił pan o tym, że są tacy dyrektorzy, których nie ma i którzy są w teatrze. Ja wyjechałem z Gdyni w 2005 roku, wracam tu i będę tu mieszkał i nie mam zamiaru stąd się więcej wyprowadzać, dlatego że moje serce jest w Trójmieście.

Dziękuję za rozmowę.

Krzysztof Babicki - urodzony w 1956 roku w Gdańsku, absolwent filologii polskiej Uniwersytetu Gdańskiego i Wydziału Reżyserii w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej w Krakowie. W latach 1975-81 prowadził założony przez siebie Studencki Teatr JEDYNKA, który uważano za teatr ”ostrego sprzeciwu wobec rzeczywistości PRL”.  Najgłośniejsze spektakle to Odejście głodomora, Diagnoza, Odzyskać przepłakane lata. Od 1983 do 1991 współpracował z Teatrem Starym w Krakowie, gdzie zrealizował: Z życia glist Enquista, Termopile Polskie Micińskiego, Affabulazione Pasoliniego, Do Damaszku Strindberga. Od 2006r. rozpoczął współpracę z Teatrem Słowackiego w Krakowie, gdzie zrealizował Pułapkę Różewicza. Od 2000 r. jest dyrektorem artystycznym Teatru im. J. Osterwy  w Lublinie. W tym okresie  lubelski teatr uzyskał 80% frekwencję, uznanie krytyki teatralnej i nagrody na ogólnopolskich festiwalach. Krzysztof Babicki zrealizował w Lublinie m.in. takie spektakle jak: Dziady Mickiewicza, Biesy Dostojewskiego, Hamleta Szekspira, uznanego przez krytykę teatralną za wydarzenie kulturalne, „Miłość na Krymie” Sławomira Mrożka. Zrealizował ponad 20 spektakli dla Teatru Telewizji, m.in. Wieczory i poranki, Przetarg – Mossakowski, Natan Mędrzec;  Emilia Galotti – Lessing, Markiz von Keith – Wedekind, Zbójcy - Schiller, Człowiek do wszystkiego - Harwood. Pani Bovary  - Flaubert. Od 1978 roku jest członkiem Polskiego Związku Alpinizmu. W roku 2005 otrzymał Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski.



Piotr Wyszomirski
Gazeta Świetojanska1
28 maja 2011