Moniuszko: na pointach i z humorem

Z okazji Roku Moniuszkowskiego teatry muzyczne dwoją się i troją, aby zaprezentować najbardziej znane albo wręcz przeciwnie - niedoceniane dzieła ojca polskiej opery narodowej. W obchody postanowił się także włączyć Polski Balet Narodowy, który przedstawił w ramach jednego wieczoru choreograficznego pod tytułem "Fredriana" dwa balety do muzyki Moniuszki. Postanowiono przypomnieć "Przypowieść sarmacką" Conrada Drzewieckiego, wystawioną pierwotnie w 1975 roku w Polskim Teatrze Tańca-Balecie Poznańskim. W zasadzie to nie tyle przypomnienie, ile rekonstrukcja, dokonana przez Emila Wesołowskiego na podstawie zapisu telewizyjnego tego baletu.

Przygotowanie drugiej części wieczoru, do muzyki z baleciku "Na kwaterze", powierzono zaś Annie Hop, choreografce znanej z warsztatów "Kreacje" Polskiego Baletu Narodowego, a ostatnio nagrodzonej Perłą Tańca za wrocławski spektakl "Karnawał zwierząt".

"Przypowieść sarmacka" - nietypowa dla nowatorskiej twórczości choreograficznej Conrada Drzewieckiego - okazała się wciąż świeżym i zabawnym baletem, mieszczącym w krótkim czasie (balet powstał do uwertury "Bajka") całą treść Fredrowskiej "Zemsty". Wszystkie postaci nakreślone są grubą, wyrazistą kreską, a tempo tanecznej akcji jest zawrotne, w dodatku wydarzenia często dzieją się jednocześnie na dwóch połowach sceny, czyli w rozdzielonych słynnym murem siedzibach Cześnika i Rejenta. "Przypowieść sarmacka" to balet operujący głównie techniką klasyczną, niełatwy dla wykonawców (wirtuozowskie solówki Wacława brawurowo wykonane przez Patryka Walczaka, oryginalne podnoszenia w jego duetach z Klarą, bezustanne piruety i skoczki Papkina). Najważniejsza jest jednak mimika, pantomima i gra aktorska. Na przykład postać Rejenta (Carlos Martin Perez) poprowadzona jest niemal wyłącznie pantomimicznie, a jednak istnieje wyraziście na scenie dzięki kontrastowi gestów na przemian buńczucznych i modlitewnych. To samo dzieje się w przypadku postaci Papkina, która zbudowana jest gestykulacją i mimiką. Nie dość zresztą będzie pochwał dla mistrzowskiej interpretacji Maksima Woitiula - trudno uwierzyć, że artysta w jednym niemal czasie potrafi wykonywać wirtuozowskie piruety, wymachiwać szpadą i stroić pocieszne miny! Dla odmiany panie wniosły sporo kokieterii, jakże jednak różnorodnej. Aneta Zbrzeźniak była Klarą radosną i świeżą, Chinara Alizade ukazała portret damy w stateczniejszym już wieku, ale wciąż frywolnej. No i prawdziwy raptus Vladimir Yaroshenko jako Cześnik, walący pięściami w podłogę, tupiący i wzywający hajduków (ale jeszcze i mazura dziarsko uskoczy, i Podstolinę w tańcu okręci). Balet wieńczy rozbudowana scena zbiorowa z udziałem zespołu, złożona z polskich tańców narodowych, rzadko dziś prezentowanych w tradycyjnej formie na scenach muzycznych.

Anna Hop przed premierą zapowiadała, że wyobraziła sobie swój balet "Mąż i żona" (na podstawie sztuki Aleksandra Fredry) jako telewizyjną telenowelę, co nie zapowiadało komicznej, przesyconej abstrakcyjnym, a czasem dosadnym humorem formy scenicznej, jaką mu ostatecznie nadała. Komizm zawsze był mocną stroną choreografii Anny Hop, tu jednak został wzniesiony na poziom najwyższy, a przy tym zawsze smaczny, nawet jeśli dotyczy erotyzmu. Już pierwsza scena ukazująca w krzywym zwierciadle brawurową kłótnię małżeńską przy stole zainscenizowana została po mistrzowsku, a niemal w każdej kolejnej Anna Hop oferuje nowe teatralne i inscenizacyjne fajerwerki. Przestrzeń wciąż zmienia się za pomocą elementów scenografii przesuwanych na oczach widzów przez Papety (ciemno ubranych animatorów rekwizytów i dekoracji, tancerzy i tancerki, którzy jednak z czasem stają się uczestnikami akcji, a w poszczególnych scenach mają też okazję do stworzenia minikreacji taneczno-aktorskich). Ogranie licznych rekwizytów, jak filiżanki, listy, ramy obrazów, młotki do krykieta czy lustra, wymaga niezwykłej precyzji od wykonawców, ale przynosi znakomity efekt.

Nie czuje się też zupełnie, że Anna Hop proponuje dość ryzykowny zlepek: muzykę Moniuszki do "militarnego" baletu, z treścią zaczerpniętą z komedii małżeńskiej Fredry, z dopisanymi przez Wojciecha Kostrzewę interludiami i dodanymi popularnymi przebojami muzyki rozrywkowej, ze stylistyką przełomu lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych w scenografii i kostiumach. Wszystko pasuje idealnie i kreuje mikroświatek dla czwórki głównych bohaterów: znudzonej sobą małżeńskiej pary, czyli Elwiry (znakomita Joanna Drabik) i Wacława (komicznie poważny Demeter Kóbor), przyjaciela pana domu Alfreda (Shunsuke Mizui) i służącej Justysi (Margarita Simonowa). Banalny, ale i zawikłany czworokąt kończy się zaskakującym i innym niż u Fredry rozwiązaniem.

Trudno wskazać na przykładzie tego baletu charakterystyczne cechy języka choreograficznego Anny Hop, bo zastosowała w nim bogactwo ruchów stylizowanych, codziennych, gry aktorskiej, akrobatyki, tańca współczesnego i klasycznego (np. Justysia jako jedyna występuje na pointach). Dzięki tym wszystkim pomysłom, czerpiącym inspirację z najróżniejszych źródeł - od sportu po azjatyckie filmy sztuk walki - mamy wrażenie pewnego barokowego, ale nie nadmiernego przepychu formalnego tego spektaklu. Również nieustanna, zrazu skromna, potem coraz bardziej wysuwająca się na równorzędny plan obecność Papetów powoduje, że "Mąż i żona" z kameralnego dziełka przeistacza się w rozbudowany balet - komiczny, ale z wyraźnymi portretami psychologicznymi postaci.

"Fredriana" są prezentowane z muzyką graną na żywo przez orkiestrę Teatru Wielkiego-Opery Narodowej, co na Scenie Kameralnej nie jest regułą. Dyrygent Piotr Staniszewski, współpracując z tancerzami, zaprezentował pełne temperamentu interpretacje kompozycji Moniuszki wykorzystane przez choreografów, a widać i słychać było, że udział w tym nietuzinkowym przedsięwzięciu także muzykom sprawił sporo radości. Zaskakujący baletowy wieczór okazał się dowodem na to, że w twórczości Moniuszki jest jeszcze wiele nieodkrytego potencjału dla twórców z różnych dziedzin - wystarczy podejść do niej z otwartą głową.



Katarzyna Gardzina-Kubała
Ruch Muzyczny
30 maja 2019
Spektakle
Fredriana