Monologi rozcinające mięsistą rzeczywistość

"Murzyni we Florencji" Iwony Kempy w Teatrze Nowym Proxima w Krakowie pulsują mocnym językiem, wymownymi obrazami i chorwackim nacjonalizmem. I z każdą minutą zmierzają z Bałkanów wprost do Polski - na ile to możliwe oczywiście.

Już pozornie naiwny początek spektaklu według prozy Vedrany Rudan - czyli rozmowa dwóch pociesznych płodów (fenomenalnie rozegrany duet Juliusza Chrząstowskiego i Sławomira Maciejewskiego) - pokazuje, że mamy do czynienia z tekstem nasączonym mocnymi słowami. Płody chcą mieć imię, by stać się ludźmi. Wtedy dopiero aborcja będzie zbrodnią. A ryzyko jest duże, bo ojcem dzieci jest Serb. Na Bałkanach to wciąż ma znaczenie, choć pozornie wojna j ugosłowiańska jest przeszłością, a kulturowe przepaści zostały już dawno zasypane. Ale z monologami kolejnych przedstawicieli rodziny zdamy sobie sprawę, jak bolesne rany nosi w sobie społeczeństwo Półwyspu Bałkańskiego. A aborcja to tylko jeden z tematów, który z czasem coraz bardziej schodzi na dalszy plan. Bo tu pozostałości po wojnie bolą tak samo jak nieudana wyprawa do amerykańskiej szkoły, konieczność pracy na emigracji we Włoszech, a nawet... brak pieniędzy na zrobienie pasemek. Każde pokolenie na swój sposób wspomina przeszłość i widzi teraźniejszość. I używa do tego mocnego języka.

Babunia (znakomita Elżbieta Karkoszka): "nie jestem żadną dobrą babunią, wszystkie chorwackie babunie nienawidzą swoich dzieci, które je okradły, i wnuków, które wychowały". Babcia: "Nic nie wiedziałam o wojnie. (...) Byłam pewna, że Jośko wróci cały. Przyjechał po niego Mirko, pojechali na front jego samo-

chodem. Dlaczego nie odprowadziłam go do auta i nie objęłam? Dlatego że pójścia na wojnę nie uważałam za fakt zmieniający nasze życie. Czy można poważnie traktować wojnę, prowadzoną przez żołnierzy, którzy mają prawo do wolnych weekendów. (...) Mężczyźni swoim żonom i dzieciom z wojny mogą przywlec tylko PTSD (zespół stresu pourazowego). Za to zbrodniarze wojenni, wojenni spekulanci, zbóje, gwałciciele, złodzieje, kardynałowie, oni żyją w obronionym kraju. Reszta wyjeżdża, żeby przeżyć (...) Byliście nienormalni już przed wojną czy zwariowaliście później". Tych ostrych słów rozcinających mięsistą rzeczywistość nie brak zresztą w żadnym monologu. Zresztą cały spektakl to aktorski popis. Zespół dobrze się ze sobą rymuje, czuć wewnętrzną energię przebiegającą między występującymi na scenie. Każde z bohaterów tego rodzinnego portretu we wnętrzu tworzy frapującą postać, z odrębnym charakterem, której chce się słuchać. Zwłaszcza że problemy brzmią wyjątkowo aktualnie nie tylko w chorwackich realiach. Wyrzuceni na margines życia starsi ludzie, którym pozostaje tylko nostalgia za tym, co minione, lub rozmyślanie o zmarnowanych szansach. Emigranci zarobkowi, którzy szukają namiastki normalności, wiodąc egzystencję na torach równoległych, o której nie wiedzą ich rodziny.

Vedrana Rudan nie ukrywa, że wiele z jej tekstów to oparte jest na osobistych przeżyciach i prywatnych rozmowach. Choć trudno precyzyjnie oddzielić fikcję literacką od rzeczywistości (co zresztą jest jednym z wątków tekstu), to każdy, kto zna relacje panujące w tamtej części świata, zobaczy w tym tekście jako pierwszoplanowego bohatera chorwacką duszę ubraną w narodową dumę, uwikłaną w swoje traumy i koszmary.

Ten tekst był dla sceny ryzykowny. Nie przez mocne słowa, ale przez chęć nadmiernego "teatralizowania". Iwonie Kempie udało się nie wpaść w tę pułapkę. Pozwoliła mówić bohaterom, wklejonym w scenografię zwykłego życia.



Łukasz Gazur
Dziennik Polski
16 listopada 2017