Mordeczka mordercy

Strzępki z życia Jacka B., którego morderstwami żyła w latach 90. Bydgoszcz, a opisał w swojej książce Łukasz Orbitowski, wyreżyserował właśnie na scenie Teatru Polskiego w Bydgoszczy Michał Siegoczyński.

Zacznijmy od torby (torby, w której poćwiartowane ciało Dagmary Jacek wyniósł niepostrzeżenie z domu). Zamordowanie nastoletniej sąsiadki obiło się szerokim echem w Bydgoszczy. Największy tragizm tej sytuacji wiązał się z tym, że dziewczyna po pierwszym ciosie, ocknęła się jeszcze na tyle, że złapała za telefon i zadzwoniła do matki, prosząc o ratunek. Ta, w popłochu pognała do domu i nie odnajdując córki, zapukała do sąsiada z pytaniem, czy jej nie widział. Z tego co pamiętam, po jej śmierci przez Bydgoszcz przeszedł marsz milczenia - chyba byłam jeszcze w liceum. Wtedy też pierwszy raz uświadomiłam sobie, że tak naprawdę możemy zupełnie nie znać człowieka, który jest naszym sąsiadem, kolegą z klasy, przyjacielem. I że tak niewiele brakowało by ją uratować, ale Jacek B. grał przekonująco, tak wtedy, jak i teraz Jędrek (Igor Kowalunas). Pierwszą jego ofiarą był kuzyn - Darek (Damian Kwiatkowski). Dostał 19 ciosów nożem...

Spektakl ogląda się trochę jak na podobieństwo teatralnej wersji "07 zgłoś się". Niby w kolorze, ale w sumie panuje mrok, żarówki jakby okopcone. Ściany, meble, ubrania charakteryzuje postkomunistyczny "stajl" (Katarzyna Sankowska). W pamięci pojawiają się obrazy kładzenia wzorzystych tapet, meblościanek z forniru, foteli z drewnianymi poręczami, które obecnie przeżywają drugą młodość w designie. Jest i ojciec alkoholik (Krzysztof Prałat), bo zawsze w Polsce być musi, jest i czyjaś dyskotekowa siostra Beatka (Izabela Baran), ale jest też zupełnie zwykła, przeciętna rodzina - rodzice Jędrka (Małgorzata Trofimiuk i Jerzy Pożarowski). Są też, jego i kolegów - Darka i Krzyśka (Michał Surówka), młodociane odpowiedniki - symbole przemijającej niewinności. I tylko są - bo nic nie mówią. Tylko patrzą. Czasami bardzo blisko, do kamery (Michał Głaszczka).

I tylko ta kamera, złośliwość rzeczy martwych, jako jedyna wybitnie nie chce współpracować, bo reszta współpracuje ze sobą wybitnie. Spektakl, poprzez sposób dekonstrukcji, bardzo świadomą fragmentaryczność, nakładanie się na siebie wielorakich obrazów szybko nabiera rozpędu i nie zwalnia do końca. Udział w nim tak wielu aktorów (w podwójnej, a nawet potrójnej bodajże roli) jeszcze wzmaga to tempo. Widownia z górnych rzędów, momentami aż wychyla się do przodu zaciekawiona, starając się nadążyć za postaciami to pojawiającymi się po lewej stronie sceny, to znów po prawej, to z kamerą pośrodku nagrywającą kolejnych bohaterów. Matka Jędrka w drzwiach, bar z zapijaczonym ojcem Krzyśka, wróżka na balkonie u sklepienia sufitu (Emilia Piech), Wanda w cukierni na dole, wchodzi Jędrek - pierwszy cios... taki niespodziewany.

Wiarygodnie przemian dostarcza nam Igor Kowalunas. Jego głos jest zupełnie inny, chłopięcy, gdy gra sympatycznego piekarza i niepokojąco niski, gdy słyszymy go na chwilę przed morderstwem. Doskonała jest też Małgorzata Witkowska, zarówno jako podstarzała kochanica-masażystka, właścicielka cukierni, jak i upierdliwa sąsiadka, dbająca o czystość na klatce schodowej. Uśmiech sam ciśnie się na usta, gdy na scenę wkracza Michalina Rodak w roli sztangistki-wyciskarki na siłowni (gra jeszcze dziewczynę z Sopotu, panią w kasie biletów na prom do Szwecji i listonoszkę - mogłam coś przeoczyć). Mirosław Guzowski jest tak przekonujący w scenie w płaszczu, że mamy wrażenie, że za chwilę naprawdę pokaże się nam w "pełnej krasie". No i Damian Kwiatkowski, do którego mój szacunek rośnie z każdym kolejnym spektaklem. Myślę że jest w stanie zagrać każdą postać. To taki aktor bez wstydu scenicznego. Chyba widziałam już wszystkie jego otwory. Ma dobrego dentystę. I na koniec tej długiej listy zostawiłam sobie jednak pijaczka. Krzysztof Prałat pił za wielu tego wieczora. I za wielu trzeźwiał, przepraszał cudze żony, obiecywał poprawę, kradł pieniądze syna i znowu pił, ale jak przejmująco...

Na szczególne uznanie zasługuje też język spektaklu, liczne powtórzenia pojedynczych wyrazów, szyk przestawny - bardzo trudne zadanie przy jednoczesnym szybkim tempie mówienia, wręcz strzelania zdaniami, jak z pistoletu. Dialogi przeplatane dowcipnymi wtrąceniami, działają jak przecinki w i tak już mrocznej historii przeistaczania Jędrka w mordercę. I co rusz powrót do lat młodości, z trójką młodych chłopaków na scenie - i tylko ten w środku zaczyna budzić nasz niepokój (Igor Kondrat) - jest coś niepokojącego w jego oczach. Szczególnie w scenie na molo w Sopocie, gdy Jędrek próbuje popełnić samobójstwo - nagle zamieniają się miejscami, przed nami w kamerze na powrót staje młody Jędrek, ale oczy jego szklą się czerwienią... Zakładam, że nieprzypadkowy to zabieg filmowy. Dowcip buduje również muzyka (Kamil Pater). Są Bee Gees, Shaggy, Johann Strauss, Queen, ERA i Ameno, czy też Mieczysław Fogg, do których poruszają się na scenie aktorzy (Alisa Makarenko). Rozpiętość gatunków ogromna, idealnie wkomponowana w nastrój sytuacji.

Założeniem reżysera i autora tekstu było takie poprowadzenie głównego bohatera, abyśmy na zakończenie mu tak zwyczajnie po ludzku współczuli, bo sam tej drogi sobie nie obrał, wydaje się też, że nie nabył cech mordercy poprzez środowisko, w którym dorastał, nie ono go ukształtowało. Czy miał to "w genach"? Spektakl nie daje na to pytanie odpowiedzi. Zresztą nie daje żadnych odpowiedzi. Nie wiem, czy ludziom wychodzącym z teatru rzeczywiście towarzyszyło uczucie współczucia dla Jędrka (Jacka B.), ale licząc do 19..., śmiem wątpić.



Wiktoria Raczyńska
bydgoszczinaczej.pl
6 czerwca 2019
Spektakle
Inna dusza