Mozart niby zgodny z tradycją

Uroczyście i zgodnie z wieloletnią tradycją 12 czerwca rozpoczął się 27. Festiwal Mozartowski zorganizowany przez Warszawską Operę Kameralną. Na dacie owego wydarzenia jednak wszelkie związki z tradycją się kończą. Wszystko inne bowiem potoczyło się zgoła inaczej, niż dawniej bywało. Inauguracja nie miała miejsca w uroczej siedzibie WOK, ale... w Filharmonii Narodowej (prawda, że rozporządzającej salą o parokrotnie większej pojemności niż tamten skromny teatrzyk, ale bez jego niepowtarzalnej atmosfery), a wypełniająca ją opera "Don Giovanni" zamiast scenicznego przedstawienia została zaprezentowana w wersji koncertowej.

Najważniejsze zaś, że program tegorocznego festiwalu nie przyniósł prezentacji wszystkich scenicznych dzieł genialnego twórcy - co w poprzednich latach zapewniało mu wyjątkową pozycję wśród wszystkich europejskich festiwali - ale jedynie przedstawienia czterech oper: wspomnianego "Don Giovanniego", "Czarodziejskiego fletu", "Cosi fan tutte" i "Wesela Figara". Pozostałe festiwalowe wieczory wypełnione zostały przez koncerty na różne instrumenty, kompozycje kameralne, wielkie dzieła oratoryjne oraz pieśni. Czy jest to rozwiązanie właściwe - należy wątpić. A czy obecna sytuacja nie wynika przypadkiem z zadawnionej, nie wiadomo skąd płynącej niechęci sprawującego formalną opiekę nad WOK marszałka województwa mazowieckiego do tego świetnego teatru i jego nieżyjącego już, niestety, wieloletniego wspaniałego dyrektora Stefana Sutkowskiego? Odpowiedź na to pytanie niejednemu zapewne nasunie się sama...

Wracając zaś do inaugurującego festiwal wieczoru z "Don Giovannim" nie ukrywam, że odbierałem to wydarzenie z mieszanymi uczuciami. Pełniący w nim istotną rolę Zespół Wokalny WOK oraz Zespół Instrumentów Dawnych MACV spisywały się, i owszem, bardzo ładnie, a austriacki kapelmistrz Friedrich Haider dyrygował całością czujnie i precyzyjnie. W barwnej tytułowej partii błyszczał odnoszący sukcesy w wielu krajach świata znakomity baryton Artur Ruciński, który na scenie WOK stawiał niegdyś pierwsze kroki w swej karierze, a teraz za olśniewająco wykonany żywiołowy toast "Fin ch'han dal vino" słusznie zebrał huraganowe aplauzy. Sekundowały mu godnie śpiewaczki: Anna Mikołajczyk jako Donna Anna (pięknie zaśpiewała dramatyczną arię "Or sai chi l'onore"), Anna Bernacka - Donna Elwira i Ingrida Gapova - Zerlina. Jednakże w działaniu dyrygenta nie czuło się wyraźniejszego emocjonalnego zaangażowania i koniecznej, w niektórych przynajmniej epizodach, dramatycznej siły, a męscy soliści - poza Rucińskim - nie stanęli, niestety, na wysokości zadania. Jednym, sprawdzającym się nieźle w warunkach małego teatrzyku, nie starczało głosu do wypełnienia wielkiej sali Filharmonii, innym zabrakło należnej siły wyrazu. Wszystko to razem nie pozwala mówić o prawdziwym sukcesie.

A do tego jeszcze głośne protesty zgromadzonych przed gmachem FN przedstawicieli różnych instytucji muzycznych przeciwko polityce obecnego kierownictwa WOK i grupowym zwolnieniom zatrudnionych dotąd w tym teatrze artystów.



Józef Kański
Ruch Muzyczny
17 sierpnia 2017