Mroczne uroki bikiniarskiej Warszawy

Wojciech Kościelniak w "Złym" po raz kolejny pokazał potęgę gatunku według własnej koncepcji. Rozmach w każdym calu i detalu, zabawa ruchem, gestem, słowem, ilustracyjność muzyczna i wizualizacje tworzą odrębne byty. "Przegadana" powieść Leopolda Tyrmanda została poddana koniecznym obróbkom, choć całość i tak nabiera kształtu muzycznego eposu, ze zbiorowym bohaterem, doświadczonym wojną, poszukującym własnej prawdy w ruinach niepokonanej Warszawy oraz bikiniarskich rytmach jazzu.

Nadmiar, "bizantyjskość", wielość wątków i postaci oraz tempo sprawiają, że oprócz podziwu widz może doświadczyć wysiłkowego zmęczenia intelektualno-sensualnego.

Nie mam wątpliwości, że "Zły" to majstersztyk sam w sobie. Podejście całego zespołu realizatorów może znokautować każdego, kto poszukuje w teatrze muzycznym wyłącznie rozrywki. Zintegrowane działania artystyczne, pieczołowitość scenariuszowa, detalizacja scenograficzno-kostiumowa, rozmach oraz walory choreografii budują własne historie, godne pochylenia się w wielu momentach. Rytm spektaklu nie pozwala odbiorcy dzieła odpocząć niemal w ogóle, choć w drugiej "rundzie" tempo zostaje spowolnione. Pierwszy akt przybrał kształt "sparringu" inscenizacyjnego, widz poddawany jest "pressingowi" przez muzykę i obraz "rozgrywający się" na wielu planach. Ruch sceniczny, w mojej opinii, był najlepszy, jaki widziałam u Kościelniaka w wydaniu Jarosława Stańka. Mimo że można było mieć skojarzenia z filmowym "West Side Story", zachwycałam się "zatrzymaniami", slow motion, szczegółowością i pomysłowością choreograficzną każdej postaci w grupie, wykorzystaniem zakamarków, małych przestrzeni, w których ruch wydaje się utrudniony.

Już sam program teatralny stanowi historię, przetwarzając na komiksowy język stylistykę sceniczną spektaklu. Mroczne klimaty powojennej Warszawy, aspirującej do miasta ze społecznymi zasadami, przybierają w "Złym" hybrydową wielogatunkowość. Połączone ze sobą, zapewne z tęsknoty gatunkowej: triller, kryminał, powieść szpiegowska, film gangsterski, "superbohaterski" komiks, "ballada miejska", musical ulicy - tworzą mieszankę smaków i wyobraźni twórców. Panoramiczność postaci, wielowątkowość zdarzeń prowokują percepcję widza, umożliwiając stawianie ocen skrajnie różnych. Oto "cały" Kościelniak, nie mający w Polsce sobie równych.

Tytułowy Zły, czyli Henryk Nowak, nie skupia na sobie uwagi. Z jednej strony wynika to z konstrukcji komiksowej, kiedy superbohater pojawia się nagle, w sytuacji najwyższej potrzeby i ratuje z opresji zbiorowość lub pojedyncze, godne uratowania, jednostki. Z drugiej strony Nowak do końca spełnia swoją rolę "pokutnika" za przeszłe dzieje, kiedy bezceremonialnie zmasakrował niepełnosprawnego inwalidę wojennego. Mimo takiego uzasadnienia, rola Złego nie do końca staje się kontrastem dla pozostałych postaci. Poszukiwanie sprzymierzeńców przez Henryka Nowaka może wynikać z faktu wejścia przez niego w rolę "czyściciela" miasta z oprychów, jednak determinacja, z jaką to robi, stawia go raczej w roli banity, a przecież to autochton, z warszawskiej Pragi. Zupełnie nieoczekiwane było dla mnie porównanie Złego do pomnikowego i nieskalanego wizerunku Zorro, działającego zawsze w dobrej wierze, uroczego, delikatnego, szarmanckiego, za którym w ogień skoczyłyby nie tylko zastępy kobiet, ale również dzieci i zwierzęta. W odróżnieniu od Batmana, Spidermana czy właśnie Zorro, Zły nie ma swojego alter ego, nie widzimy go w żadnych, codziennych sytuacjach, nie wytwarza więzi. Nowak nie ma szans na miłość, na normalne życie, tylko na uznanie. Jest smutny jak polskie poczucie winy.

Reżyser, podążając za literackim wzorem, wydaje się, że "odpuścił" Złemu, ostatecznie ogałacając go z tajemnicy w ostatnim monologu. Krzysztof Wojciechowski w roli Nowaka [na zdjęciu] miał zatem za zadanie wyodrębnić postać z tłumu innych, choć bez wpływania na złożoność emocjonalną czy wizerunkową bohatera. Szkoda, że właśnie ta postać nie została poddana współczesnej obróbce, dając jednak nadzieję na szlachetność działań i motywacji. Szkoda również, że postać ta, niemal jako jedyna, nie miała partii śpiewanych, tylko mówione. Wojciechowski, będący w rozkwicie swoich umiejętności scenicznych, mógł "powalić" widza swoim śpiewem, a tak miał tylko jedną możliwość, na samym końcu musicalu, aby zaprezentować przejmująco opowieść o cierpieniu.

Wielu postaciom zostały nadane indywidualne cechy, odbiegające czasem od powieściowych "iluminacji" czytelniczych. Niestety Marta Majewska w koncepcji Marioli Kurnickiej nie wniosła młodzieńczej odkrywczości. Mnie urzekła Ewa Gierlińska w roli Anieli, upadłej "Królowej Siekierek". Katarzyna Kurdej pokazała, po raz kolejny, że czuje się wyśmienicie w repertuarze szlagierów i splendoru sławy jako gwiazda. Bernard Szyc (Filip Merynos, właściciel spółdzielni pracy oraz cappo di tutti capi w stolicy), im starszy (bez obrazy), niczym wino, staje się "smaczniejszy", subtelniejszy, zostawiając poczucie wytrawnej szlachetności. Jak zwykle, widać było u niego potrzebę mentalnego wsparcia partnerów i zespołu. Ciekawy w wielu momentach był Sebastian Wisłocki jako Robert Kruszyna, odkrywający powoli swoje wszechstronne umiejętności aktorskie. Tomasz Więcek, urodzony "łamacz" serc niewieścich i "czaruś", radzi sobie i tym razem, z lekkością wpisując się w nocną, szemraną atmosferę barów i lokali warszawskich jako stołeczny lekarz Witold Halski, poddawany codziennie efektom prawa ulicy. Andrzej Śledź w roli Alberta Wilgi, okazał się bezwzględnym, cynicznym przestępcą, korzystającym z nadarzających się okazji do okazywania swoich sadystycznych skłonności. To udana, przemyślana rola. Tomasz Steciuk (redaktor Edwin Kolanko) ciekawie dopasował się do konwencji spektaklu i postaci, dając jednak ograniczony upust możliwościom nadpobudliwego redaktora "Expresu wieczornego". Nie przekonał mnie jego pomocnik, Kuba Wirus, grany przez Saszę Reznikowa, ulubieńca publiczności, u którego widać było dużą trudność w interpretacji tej postaci, "oddającej" ducha stolicy. Trudna w odbiorze całości była koncepcja postaci Jonasza Drobniaka, pana z melonikiem, "trzymanego" w formie, bo proporcje między komizmem i tragizmem przesunęły się niebezpiecznie w stronę groteski. Mateusz Deskiewicz w tej roli jest bardzo konsekwentny, uważny i precyzyjny, Chaplinowsko zabawny. Być może ta postać miała stać się łącznikiem między światami, do czego Wojciech Kościelniak zdążył nas przyzwyczaić. Warto wspomnieć wyróżniających się Piotra Czajkę, Zbigniewa Sikorę czy Krzysztofa Kowalskiego.

Damian Styrna pokusił się o mocną, mroczną konstrukcję scenograficzną z drapieżnym wpływem wizualizacji, chcąc widza zaskoczyć, przerazić widmami przeszłości, ale i zabawić się z nim. Mamy więc Bieruta, Stalina, słyszymy w oddali głos jedynie słuszny, milicja stanowi o porządku świata, widz nieustannie wprowadzany jest w detale lat pięćdziesiątych zeszłego wieku w Polsce poprzez informacje o cenach, zwyczajach, miejscach, atrybutach środowiskowych, a nawet rozbudowane konotacje leksykalne (pyszna scena pudełkowa) i ortografię. Animacje Styrny wprowadzają zupełnie nową jakość do polskiego teatru muzycznego, dzięki nim świat przedstawiony przybiera formę trzeciego wymiaru, który "nie zaśmieca" sceny, ale także przywołuje historyczne momenty, jak budowanie Pekinu, czyli Pałacu Kultury i Nauki (dar Związku Radzieckiego oddany do użytku 22 lipca 1955). Urokliwa jest scena "parówkowa", przywołująca nostalgię za jakością wyrobów mięsnych i stanowiąca polską odpowiedź na scenę makaronową z "Zakochanego kundla". Tych elementów nostalgicznych jest mnóstwo - marki alkoholi, papierosów, brzmienia słów, klimat, wręcz zapach i smak itd. Nawiązanie do ikonicznego wampira z filmu "Nosferatu wampir" Murnaua, Marilyn Monroe, oczu z "Cats", chodząca stale po ścianie mucha, "komiksaizacja" dialogów, to tylko kilka przykładów zabawy z widzem i dygresjami. Tym razem nie było postaci metafizycznej i twarzy pobielonych, za to nad wszystkim "czuwała" tajemnicza i obojętna twarz gigantycznych rozmiarów, trochę jakby z Igora Mitoraja, trochę świadek dawnej potęgi.

Kilka scen na pewno przejdzie do musicalowej historii. Scena pudełkowa zasługuje na szczególne uznanie, ponieważ w przeciągu kilku minut otrzymaliśmy zlepek nomenklatury i frazeologii zeszłego wieku. Urzekały sceny rodzajowe na lodowisku, Wyścig Pokoju, jesienna, szalikowa zawierucha-kurzawa wpisana w scenę pojedynku Złego z Merynosem (zdekonspirowanym Buchowiczem). Sceny w autobusie i pościg samochodowy również stanowią o jakości i walorach spektaklu.

Muzyka Piotra Dziubka, stanowiąca spore wyzwanie dla widza przez nadmiar jazzu, choć w lekkim wydaniu, miała wiele ciekawych momentów, głównie poprzez swoją ilustracyjność, niemal filmową narrację. Zabrakło jednak hitów, choć na długo mogły zapaść w pamięć piosenki "Jazz baba riba" czy "Zły", mnie przejęła również "Królowa Siekierek" w wykonaniu Ewy Gierlińskiej. Niektóre kompozycje przypominały stylistykę muzyczną "Lalki", w piosence Saszy Reznikowa czuć było wpływy muzyki południowoamerykańskiej. Jak zwykle u Kościelniaka i Dziubka w ich "musicalu+", endemicznej hybrydzie międzygatunkowej, muzyka pełni wiele funkcji:narracyjną, ilustracyjną, dramaturgiczną, rozbudza różne emocje, organizuje i rytmizuje. To muzyka wszechogarniająca. Już podczas premiery można było zakupić płytę z piosenkami ze spektaklu - zakup pożądany jak najbardziej podobnie jak zakup programu.

Kościelniaka teatr totalny to zagadnienie na doktoraty. Ilość szczegółów, nawiązań oraz inspiracji i dygresji powodować może zawrót głowy, a pochylić się nad nimi w jednej recenzji po jednokrotnym obejrzeniu, nie sposób. Tytaniczna praca całego zespołu realizatorów i wykonawców budzi zachwyt i szacunek. Wyobraźnia adaptacyjna reżysera zdaje się nie mieć granic, przed nim wyzwanie z "Wiedźminem", potem film, opera, ale co dalej?

"Zły" to obowiązkowe zaliczenie dla każdego miłośnika literatury, teatru i widowiska. Wielopoziomowość najnowszej propozycji Teatru Muzycznego w Gdyni sprawia, że każdy znajdzie w niej coś dla siebie: intelektualiści tropiący koincydencje i kodowanie, poszukiwacze inteligentnej rozrywki i oczekujący wielkich emocji w teatrze. A nad wszystkim rozciąga się bezbrzeżnie tajemnica. Ale o tym, królu złoty - cicho sza!



Katarzyna Wysocka
Gazeta Świętojańska
9 września 2015
Spektakle
Zły