Mury zbudowane z pleksi

Nie udał się Cezaremu Studniakowi (reżyseria) i Mikołajowi Woubishetowi (główna rola) eksperyment z "Murami Hebronu" Andrzeja Stasiuka.

Spektakl ujmuje muzyką i znakomitą scenografią Michała Hrisulidisa, skrzy się inscenizacyjnymi pomysłami, takimi jak umieszczenie aktora w przezroczystej klatce z pleksi czy stłoczenie publiczności w ciasnej sali, między rusztowaniami, gdzie trzeba podkurczyć nogi, żeby zrobić miejsce dla niewidzialnych krat. To jednak za mało, żeby utrzymać widownię w napięciu przez półtorej godziny. 

Widz, oglądając "Mury Hebronu", odnosi wrażenie obcowania z dziełem niepełnym, niedokończonym. I nie tylko dlatego, że pierwsze z przedstawień przerwała kilkuminutowa pauza - zbyt długa na zamierzoną, więc wynikająca raczej z problemów z zapamiętaniem tekstu.

Problem jednak tkwi gdzie indziej - odnoszę wrażenie, że twórcy teatralnych "Murów..." wciąż poszukują pomysłu na uporanie się z szorstkim, drastycznym tekstem Stasiuka. Wykrojonemu z książki tekstowi dramatu przydałyby się redaktorskie nożyczki - skróty sprawiłyby, że spektakl stałby się bardziej gęsty, intensywniejszy. I nie byłoby powtórek, takich jak otwierający przedstawienie monolog, który później powraca w formie piosenki.

Są w tym spektaklu momenty znakomite, kiedy reżyser i aktor potrafią zdobyć się na dystans wobec tekstu - np. scena spotkania z grypsującym weteranem, traktowanego przez bohatera jak objawienie. Jest potencjał, który w dniu premiery nie zdążył się objawić. Nie wiem, czy zabrakło czasu, pracy, czy pomysłów, ale chciałabym obejrzeć ten spektakl powtórnie, kiedy już będzie naprawdę skończony.



Magda Piekarska
Gazeta Wyborcza Wrocław
25 marca 2010