Musique mon amour

Czego oczekuje widz wybierający się na spektakl muzyczny do zorientowanego na rozrywkę teatru? Odpowiedź jest tak oczywista, że niemal od razu przchodzi na myśl: oderwania się od codzienności, zabawy, relaksu. A może wcale nie? To bez znaczenia. W przypadku najnowszego przedstawienia Teatru Rozrywki wartościowanie to tylko i wyłącznie kwestia odpowiedniej klasyfikacji.

W kategorii recital Marzeny Ciuły, „Dwa ukochania" bez wątpienia otrzymałyby dobre noty. Ocena wypada mniej korzystnie w momencie, gdy tak jak twórcy, nazwiemy interpretację sonetów Szekspira spektaklem muzycznym i będziemy się upierać przy koncepcji widowiska, którym nowa propozycja Teatru Rozrywki nie jest. Zastanówmy się zatem czym jest...

Po części jest afabularną refleksją na temat szeroko pojętej miłości. A poza tym? Przygnębiającym namysłem nad życiem człowieka i jego przemijaniem. Obydwa podejmowane w przedstawieniu wątki oczywiście nie dezawuują całości. Problem tkwi gdzieś indziej i nie jest nim treść, tylko pomysł, a właściwie jego brak.

Na ubogą scenografię składają się ekrany (czyżby radykalne cięcie kosztów?), a ich wykorzystanie w spektaklu wydaje się być dość przypadkowe i nie do końca uzasadnione. Podobnie jest z postaciami niebieskich Kupidynów (Joanna Rynkiewicz, Maciej Cierzniak), które do złudzenia przypominają bohaterów filmu „Avatar". W moim odczuciu ich mocno ograniczona rola, nie niesie za sobą żadnego głębszego sensu, oprócz zdublowania efektu uniwersalności przekazu. I chociaż warstwa wizualna nie należy do najmocniejszych stron tej realizacji, to przywoływanie postaci występujących w poetyckim cyklu sonetów Szekspira: Młodzieńca, Czarnej Damy i Poety, za pomocą zmian kostiumu to warty uwagi zabieg. Takie nawiązanie osadza tekst w pierwotnym kontekście, który nie zatraca się w chwili połączenia słowa z bardzo współczesną muzyką Piotra Lali Lewickiego. Utwory w tej aranżacji są energetyczne, nowoczesne... i tak niezwykle podobne do siebie, że właściwie zlewają się w jedną piosenkę. Jednostajnny rytm, powtarzalność dźwięków i statyka na scenie po jakimś czasie stają się po prostu męczące.

Poza tym za dużo w tym wszystkim oczywistości. Myśl filozoficzna podana jest ze sceny jak przysłowiowa kawa na ławę. Bez metafor i aluzji, za to z niebywałym wdziękiem. Imponujący wokal Marzeny Ciuły to bez wątpienia najmocniejszy punkt spektaklu. Aktorka przyciąga uwagę barwą głosu i bezpretensjonalnym sposobem interpretacji tekstu w genialnym przekładzie Stanisława Barańczaka. Kameralność i inymny charakter przekazu to z uwagi na tematykę sonetów ogromna zaleta, jednak przez nietrafione rozwiązania inscenizacyjne słowo nie wybrzmiewa w pełni, a w rezultacie nie zmusza do żadnych przemyśleń. Wielka szkoda.

Wniosek jest jeden. Liczy się miłość. Bo to właśnie ona może ocalić lub zabić, odmienić życie lub je zniszcyć. Bywa rozczarowująca, ale w pewnych okolicznościach pozwala uniknąć rozczarowań. No cóż, wystarczy kochać naprawdę. Kochać muzykę, bo tylko dzięki temu, można wyjśc usatysfakcjonowanym ze spektaklu w reżyserii Andrzeja Sadowskiego. Prawdziwy meloman nie powinien być zawiedziony. A co z resztą  społeczeństwa? Nie wiem.



Magdalena Tarnowska, stażystka, l: mata, h: AUW545332
Dziennik Teatralny Katowice
14 października 2013
Spektakle
Dwa ukochania