Na całym świecie wojna

Na całym świecie wojna. Zawsze gdzieś ktoś ginie. Nie trzeba szukać daleko w przeszłości, by znaleźć ofiary. Ofiary często niewinne, przerażone, poddane okrucieństwom, uległe albo dumne, ofiary mniej lub bardziej rozumiejące swoją dolę.

Istotne jest, że najstraszniejszy los przypada często w udziale tym najmniej winnym (o ile można użyć w tej sytuacji kategorii winy), niebiorącym bezpośrednio udziału w konflikcie - kobietom i dzieciom. Herstory, czyli dyskurs badający historię z perspektywy kobiecej, silnie wpisany w nurtu feminizmu (ale nie tylko), wydobywa powoli te niebadane dotąd aspekty wojen. A okazuje się, że temat pojawiał się już u starożytnych - odkrycia takiego dokonuje Kamila Michalak, reżyserując w poznańskim Teatrze Polskim "Trojanki" według Eurypidesa.

Z tragedii greckiej w tej inscenizacji pozostało pewne uczucie uniwersalności. Ze słów postaci wynika na szczęście jasno, że mówią o podbitej Troi. Ale równie dobrze mogłyby odnosić się do Iraku, Libii, Syrii, Czeczenii, by sięgnąć tylko po współczesne przykłady. "Trojanki" Michalak eksponują zdecydowanie aspekt psychologiczny jako ten górujący nad politycznym - i cóż, że upadła Troja, trzeba dalej jakoś żyć... Ale jak? Estetyzowana scenografia przypomina blaszaną tubę z centralnie ulokowanym niby-słońcem, przez niemal cały czas oświetlona jest na pomarańczowo, co budzi skojarzenia z pożarem, niepewnością. Po jakimś czasie kolor ten przeistoczy się w krwawą czerwień, stopniowo zalewającą scenę niczym fala przemocy. Tylko raz scena staje się ciemnozielona, jakby wieszcząc nadzieję.

Swoistym elementem scenografii są też przez większość przedstawienia chórzystki. Nie widać ich ciał, a wyłącznie głowy. Chórzystki wydają z siebie dźwięki onomatopeiczne, melodyjne, melancholijne, nucą żałobne i pełne grozy melodie. Choć ich umiejscowienie i rola sprawiają, że mają stanowić tło dla cierpiącej Hekabe, to chór cierpiętnic pozbawionych ciał dominuje w tym spektaklu będącym na poły elegią żałobną. Śpiewające kobiety po prostu hipnotyzują.

Pomiędzy nimi krąży Hekabe (Teresa Kwiatkowska), odziana w luźny strój, przeżywająca pełną gamę rozpaczy. Jest więc pełna boleści po śmierci męża i dzieci, boi się o los pozostałych przy życiu, ale ciągle z trudem maskuje niechęć do synowej Andromachy i nienawiść do Heleny. Jest w niej wiele zadziwiającego pragmatyzmu, troska o syna Andromachy jako tego, z którego może wyrosnąć nowe pokolenie Ilionu, ale rozsądek ten połączony jest z goryczą. Hekabe Kwiatkowskiej to modelowa niemal ofiara wojny - dojrzała kobieta, niewinna sporom, przez które cierpi, a jednak wierna swoim stronnikom nawet wtedy, gdy stoi na przegranej pozycji. Straciła wszystko, czekają ją tylko upokorzenia, ale wyczuwalna jest pewna duma.

I tyle jeśli chodzi o wyraziste postaci czy klarowne przesłanie. Reprezentantem zwycięskich Achajów jest Taltybios, grany przez Michała Kaletę. Dużo w tej roli niepotrzebnej histeryczności, która skutecznie maskuje zamierzony mimo wszystko cynizm tej postaci. Sceny z jego udziałem ratuje wprawdzie chór, wymieniający na przykład imiona zwycięzców i zwyciężonych (co w kraju pomników i tablic pamiątkowych, jakim jest Polska, odsyła oczywiście do potężnego pola skojarzeń z narzędziami kształtowania polityki historycznej). Jeszcze dziwniejsza jest kreacja Kasandry (Elwira Janasik) - swe wizje wyśpiewuje ona na modłę operowego recytatywu, co potęguje wrażenie apokaliptyczności, a jednocześnie utrudnia zrozumienie tekstu.

Najbardziej szkoda wątku spotkania Heleny (Barbara Prokopowicz) i Menelaosa (Andrzej Szubski). Helena, chodząca casus belli, z ust Hekabe oskarżana jest o rozpustę, nieskromność i inne tego rodzaju cechy kobiety rozwiązłej. W oryginale Eurypidesa próbuje ona jakoś uwieść Menelaosa, w realizacji Michalak jakikolwiek magnetyzm tej postaci jest w ogóle niewyczuwalny, Helena nie ma w sobie ani strachu, ani winy, ani tym bardziej erotyzmu czymkolwiek motywowanego. Menelaos jest jej równie obojętny, jego gniew, złość, rozczarowanie są powierzchowne, jakby spotkał niezbyt lubianą znajomą, a nie dawną ukochaną i prowodyrkę krwawej wojny.

"Trojanki" to spektakl nierówny - raz dojmująco głęboki, zwłaszcza w ostatnich minutach, podczas pieśni chóru śpiewanej wespół z Hekabe; kiedy indziej natomiast nieznośne płytki, zbyt naskórkowy. Urzeka pięknem scenografii i przytłacza równocześnie jej rozmachem. Kusi warstwą dźwiękową, która jednak budzi niepokój. Mówi o każdej wojnie, każdej ofierze, każdej kobiecie naznaczonej tym piętnem, a jednak nie jest adresowany do nikogo konkretnego.



Ewelina Szczepanik
teatrdlawas.pl
8 marca 2016
Spektakle
Trojanki
Portrety
Kamila Michalak