Na scenie Łaźni pokazane zostaną historie ludzi z Huty

Z reżyserem Marcinem Wierzchowskim, którego spektakl "Supernova. Rekonstrukcja" obejrzymy w sobotę, w Teatrze Łaźnia Nowa rozmawia Joanna Weryńska.

Kiedy wpadł Pan na pomysł, żeby pokazać na scenie historie mieszkańców Nowej Huty?
Jakiś rok temu. Zacząłem sobie układać w głowie takie opowieści o ludziach, którzy, tuż przed śmiercią przebiegają w myślach całe swoje życie.

Odchodzimy, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu, ewentualnie jakieś zdjęcie. A ono przecież za kilkadziesiąt lat nic nikomu nie powie.Może nasza fotografia wyląduje na straganie, gdzieś na Grzegórzkach. Ktoś ją kupi i powiesi sobie na ścianie, kompletnie nie wiedząc, kim byliśmy i powie co najwyżej "Ale mieli wtedy prymitywne cyfrówki". A przecież życie każdego człowieka jest ciekawe. Każde trzeba i można ocalić.

Postanowiłem więc na początek stworzyć Nowohucką Księgę Umarłych. Marta Walter, jedna z aktorek, grających w spektaklu "Supernova", została wyznaczona, żeby iść w teren i zbierać opowieści. Chcieliśmy stworzyć zapis życia ludzi, którzy tworzyli charakter Nowej Huty. Tak powstała nasza kronika, która jest świadectwem życia tej dzielnicy.

W jaki sposób Magda Walter zbierała te opowieści?
Najpierw zaczepialiśmy przechodniów na ulicy. Mieliśmy też grupę wolontariuszy, którzy zachęcali ludzi w parkach i innych miejscach publicznych, żeby przyłączyli się do naszej akcji. Zainteresowanie było spore. Prawdopodobnie swoim pomysłem zorganizowałem Marcie życie na najbliższe kilka lat, bo ten projekt nie ma się skończyć wraz z sobotnią premierą. Do tej pory udało nam się przeprowadzić ponad 20 dużych wywiadów, które widzowie będą mogli usłyszeć w pierwszej, muzealnej części spektaklu.

Co to znaczy?
Zanim publiczność zasiądzie na widowni, oprowadzona zostanie po podziemiach teatru, gdzie zaaranżowaliśmy pokoje - mieszkania ludzi, których historie opowiadamy.

Czyje konkretnie opowieści wykorzystane zostały w Pana przedstawieniu?

Głównie osób związanych z kombinatem. Na przykład spotkał się z nami młody człowiek, który opowiedział nam o swoim tacie. To historia ,,człowieka, który wykonał 300% normy". Założył rodzinę, wychował dwóch synów i pracował w kombinacie. Dla tego chłopaka Nowa Huta znaczy tata. Poznał ją i pokochał dzięki wielogodzinnym wędrówkom po tej dzielnicy z ojcem. To były wielkie weekendowe eskapady.

Mamy też opowieść wdowy o mężu, który był członkiem partii i miał niesamowicie mocny kręgosłup moralny. Zajmował się przydzielaniem mieszkań. Starał się je dawać wszystkim, którym w obrębie systemu się one nie należały. Kiedy się pobrali i pojawiło się dziecko, kobieta prosiła męża, by załatwił większe lokum.

On jednak stwierdził, że to byłoby nie w porządku w stosunku do innych. W efekcie mieszkali w jednym pokoju z kuchnią, żeby dać przykład. Jest też historia pewnej nauczycielki, która na własny koszt brała dzieci do teatru. To tacy bohaterowie codzienności.

Nowohuckiej codzienności. Jak Pana spektakl wpisuje się w tegoroczne obchody 60-lecia Nowej Huty?
Nie mam pojęcia. Tutaj po prostu mieszkają nasi bohaterowie. Wiemy nawet, jaki mają widok z okna, przynajmniej z zewnętrznej strony. Nie pokusiliśmy się, żeby wejść do wnętrz prawdziwych mieszkań...

A Pan też mieszka w Nowej Hucie?
Nie. Na Kazimierzu.

Co w takim razie zafascynowało Pana w tej dzielnicy aż tak, że postanowił Pan zrealizować tu spektakl?
Odpowiem uczciwie. Chciałem po prostu zrobić to przedstawienie w Łaźni.Przed jego realizacją niewiele wiedziałem o Nowej Hucie. Zawsze wydawała mi się za daleko. Dopiero gdy spędziłem tu więcej czasu, stwierdziłem, że nowohucka przestrzeń odpowiada mi bardziej niż centrum Krakowa. Tutaj można swobodnie oddychać.

Czuje Pan stres przed premierą?
Taki jak zwykle, ale choć pracuję z aktorami po 12 godzin dziennie, mój entuzjazm związany z tym spektaklem nie stygnie.
(ah)



Joanna Weryńska
Gazeta Krakowska
13 maja 2009