Nadzieja czy prawda?

"W imię Jakuba S." Moniki Strzępki, "Na dnie" Oskarasa Koršunovasa oraz "Szmata" Béli Pintéra - oto propozycje dwóch ostatnich dni festiwalu Kontakt

„W imię Jakuba S.” to – bardziej stonowana, lecz nie mniej radykalna niż poprzednie spektakle reżyserki – opowieść o polskiej, współczesnej klasie średniej, jej niepokojach, nadziejach i przekleństwach. I o Jakubie Szeli, który pojawia się jako upiór w Polsce roku 2012 i daje niewolnikom korporacji oraz więźniom strzeżonych osiedli dwadzieścia cztery godziny na dekonstrukcję świata. W „Na dnie” Oskaras Koršunovas wykorzystał fragmenty Gorkiego i Szekspira do stworzenia spektaklu, w którym „ostatnia wieczerza” jest okazją do poszukiwania odpowiedzi na pytania krążące wokół problemu człowieczej tożsamości. „Szmata” , ostatni spektakl festiwalu, którego reżyserem jest Béla Pintér, ukazał widzom obraz pewnej małej społeczności, w której pod pokładami zwyczajności i dobroduszności kryją się nietolerancja, gniew i niezgoda.

Pańszczyzna wcale nie skończyła się w XIX wieku. Trwa nadal, tylko „gruby pan ekonom” zmienił lokum na szklano-chromowane, z dyskretnym logo – mówią twórcy spektaklu. Bohaterowie Strzępki to tak zwana współczesna klasa średnia, w większości ludzie w okolicach trzydziestki, których egzystencję – umilaną wczasami w Egipcie i nowym wazonem z Ikei – odlicza każdego miesiąca kolejna rata kredytu hipotecznego. Marzenia i nadzieje współczesnego Polaka w wieku produkcyjnym różnią się jedynie w szczegółach, podstawowy schemat jest jednak taki sam. Nawet artyści – autoironizują Strzępka i Demirski - drwiący z wyjazdów do Turcji i szwedzkiej, beżowej kanapy w salonie, w głębi duszy rozpaczliwie pragną mieszkania, kredytu, nowego osiedla o wdzięcznej nazwie. Autorzy spektaklu demaskują ułudę pragnień ucieczki do wolności, ułudę, którą karmi się klasa średnia, tłumacząc się sama przed sobą z udziału w wyścigu szczurów, konsumpcjonizmie, wycieczkach all inclusive – figurą demaskatora czynią tu Jakuba Szelę, przywódcę galicyjskiej rabacji, postać niemożliwą do jednoznacznej oceny, mordercę i wyzwoliciela. Jakub S. daje bohaterom dwadzieścia cztery godziny i nieograniczone możliwości dekonstrukcji ich rzeczywistości według własnych zasad, dekonstrukcji, której następstwem będzie nowa struktura – zapewniająca wolność, znosząca „pańszczyznę”. Oczywiście żaden z bohaterów nie wykorzystuje danej mu szansy. Bezsilność współczesnego Polaka oddaje finał spektaklu, w którym bohaterowie próbują na egipskiej plaży popełnić zbiorowe samobójstwo. Ten groteskowy akt nie udaje się, egipska przestrzeń po raz kolejny daje złudzenie spełnionej i skonstruowanej według własnych zasad egzystencji, bohaterom brakuje silnej woli, determinacji, chęci do przeprowadzenia radykalnej zmiany. Nawet nie zdajemy sobie sprawy, jak mocno, jak głęboko tkwimy w narzucanych nam przez współczesność schematach – mówi Monika Strzępka.

Drugim problemem, obok współczesnego niewolnictwa i doprowadzonego do granic konformizmu moralnego, światopoglądowego, jest problem naszej, polskiej tożsamości. Na kolację wigilijną u młodych ludzi, w ich nowym mieszkaniu na strzeżonym osiedlu, przyjeżdża nieoczekiwanie nieproszony ojciec ze wsi. Jest jak zmora z przeszłości, o której nikt nie chce pamiętać, bo budzi jedynie zażenowanie. Ojciec ów jest symbolem tego wszystkiego, co zostało przez nas wstydliwie wyparte, a co przecież jest częścią naszej tożsamości. Każdy z nas ma dziadków spod Wilna i dworek, który zabrali komuniści, każdy ma w drewnianym kredensie srebra po ziemiańskich przodkach – drwią autorzy spektaklu. To o takiej wsi lubimy marzyć, taką lubimy wspominać, choć w rzeczywistości nasze doświadczenia, wspomnienia, nasze korzenie tkwią we wsi pańszczyźnianej, niewykształconej, biednej.

W najnowszym spektaklu Moniki Strzępki mniej jest chaosu, wrzasku, mniej doprowadzonych do granic absurdu scen. To jednak wciąż ten sam teatr, bardzo silnie zaangażowany społecznie, zwracający bardzo brutalnie uwagę na uwikłanie współczesnego Polaka w pseudodemokratyczne realia, w których przyszło mu żyć.

„Na dnie”, dzieło Oskarasa Koršunovasa otrzymało na Litwie tytuł najlepszego spektaklu 2010 roku. Naczelne miejsce na scenie zajmuje długi, okryty białym obrusem stół. Wrażenie, iż jest to stół „konferencyjny” dopełniają ustawione na nim butelki z wodą mineralną, szklanki, talerz z ciastkami. Aktorzy, ubrani w ciemne, zgrzebne stroje, wpatrują się uporczywie w widownię. Za nimi umieszczony jest wyświetlacz, na którym pojawiają się cytaty z Gorkiego; dalej widzimy mapę Europy i wyświetlane slajdy – krajobrazy jezior, rzek, łąk.

Konstrukcja scenicznej przestrzeni – aktorzy posadzeni przy „konferencyjnym” stole – ma podwójną wymowę. Z jednej strony mamy wrażenie, jakoby posadzono przed nami ludzi – „byłych” ludzi, zepchniętych na samo dno społeczeństwa, ale też i człowieczeństwa – którzy czekają na nasze pytania, na nasze wątpliwości. Z drugiej strony możemy jednak mówić o sytuacji odwrotnej, oto my, widzowie usadzeni zostaliśmy przed szczególnego rodzaju komisją, która będzie oceniać, badać nasze człowieczeństwo. Twórca spektaklu nie ustawił wyraźnej granicy pomiędzy przestrzenią sceny a przestrzenią zajmowaną przez widzów. Bohaterowie spektaklu próbują wciągnąć nas w swój świat, próbują też przedostać się do naszej przestrzeni. Próbują pokazać jak niewielka odległość dzieli dno od wyżyn, jak łatwo można z owych wyżyn spaść. Zainspirowany „Ostatnią wieczerzą” Leonarda Da Vinci, Koršunovas pokazuje w swoim spektaklu ludzi w sytuacji granicznej, ludzi, których krok tylko dzieli od całkowitej ciemności, od nieistnienia. Odmieniany przez wszystkie przypadki wyraz „człowiek” jest tu hasłem, którego rozpaczliwie chwytają się bohaterowie – jak gdyby wypowiadane raz za razem słowo miało uchronić ich przed ostateczną utratą tego, co zawiera ono w sobie. Pomimo tego, iż spektakl zespołu z Litwy przenika bezdenny pesymizm, gorycz – nie jest on pozbawiony nadziei i wiary w człowieka, w człowieczeństwo, które potrafi odrodzić się nawet na zgliszczach. Wśród rozpaczy, pośród braku nadziei – „były” człowiek to paradoksalnie wciąż człowiek, jeszcze mocniej chyba odczuwający ciężar swego człowieczego istnienia. Finałowy monolog Aktora-samobójcy jest niczym zwierciadło ustawione przed nami, widzami. Zapytani o symbolikę wiszącej na scenie mapy Europy, twórcy spektaklu odpowiedzieli, iż mówi ona tyle: „nie ma miejsca, w którym można zostać pochowanym…”. Odszukanie tego miejsca – to chyba nasze, widzów zadanie…Spektakl Oskarasa Koršunovasa to w zasadzie „Na dnie” Gorkiego ograniczone do czwartego aktu, wzbogacone pojedynczymi monologami z aktów innych, „doprawione” fragmentami z Szekspira. Szekspirowskie „być albo nie być” zyskuje tu nowe znaczenie: czy możliwe jest, aby w „niebyciu” pomimo wszystko odnaleźć „bycie”? W tej rozbitej - i rozbijanej przez jej własnych bohaterów – opowieści mimo wszystko, mimo „wszystkich” i w „niebyciu” odnajdujemy „bycie”, odnajdujemy to, co brzmi dumnie – człowieka.

Ostatnia festiwalowa prezentacja to spektakl Béli Pintéra „Szmata”. Dzieło odnoszące się mocno do sytuacji współczesnych Węgier, w których władzę sprawuje obecnie prawica. „Szmata” to utrzymana w ludowo-baśniowej konwencji opowieść o małej społeczności, do której dołączają „odmieńcy” – Cyganka i tytułowa Szmata, dziewczyna krnąbrna, pyskata, zbuntowana. Obie trafiają do domu bezdzietnego (i starającego się bezskutecznie przez lata o dziecko) małżeństwa, trafiają zaś tam niejako przez przypadek. Małżeństwo chce adoptować niemowlę, przy okazji wizyty zwraca jednak uwagę na procesję smutnych ośmioklasistów, wśród których znajduje się Szmata, rozpaczliwie pragnąca kochających rodziców, „obdarzona” budzącym obrzydzenie uzębieniem, związana węzłem krwi z Cyganką. Kierowani litością ludzie przygarniają dziewczyny, które trafiają do małej, zamkniętej społeczności. Do wsi, w której życie toczy się utartym, monotonnym rytmem. Odtąd czas spędzają na próbach kółka teatralnego oraz przy pracach na ekologicznym gospodarstwie nowego „ojca”. 

Spektakl Pintéra wypełniony jest bardzo specyficznym, „czarnym” humorem, który rozbija – nieco telenowelowy – tragizm opowieści o niekochanych i nieakceptowanych. Wprowadzając do spektaklu postaci zamaskowane – wszyscy przedstawiciele władzy noszą na twarzach oryginalne, budzące jednakże grozę maski – reżyser nie pozwala zapomnieć nam, widzom o kontekście opowiadanej historii. Kolejne prześladowania Szmaty są odzwierciedleniem sytuacji współczesnych Węgier, w których grupę radykałów bardzo często zasilają byłe „ofiary” – szukające schronienia, wcześniej odrzucane przez społeczeństwo. „Grupa trzymająca władzę” pozwala im poczuć wreszcie wyższość nad innymi, byłymi prześladowcami. Przemoc rodzi przemoc, brak akceptacji rodzi… - nie nowa to konstatacja, jednak Béla Pintér ubrał ją w formę niezwykle interesującą, ludowo-baśniowa konwencja jeszcze bardziej – i w ciekawy sposób – podkreśla jej uniwersalną wymowę.

Teatr Dramatyczny m.st. Warszawy im. Gustawa Holoubka (Polska)
Paweł Demirski „W imię Jakuba S.”
Reżyseria: Monika Strzępka

OKT/Teatr Oskarasa Koršunovasa (Wilno/Litwa)
Maksym Gorki „Na dnie”
Reżyseria: Oskaras Koršunovas

Béla Pintér i Zespół (Budapeszt/Węgry)
Béla Pintér „Szmata”
Reżyseria: Béla Pintér



Anna Jazgarska
Dziennik Teatralny
28 maja 2012
Spektakle
W imię Jakuba S.