Najbliższe plany Jerzego Stuhra

Gabriela Zapolska potrafiła wspaniale psychologicznie rysować swoje postaci - mówi PAP Jerzy Stuhr, który reżyseruje "Ich czworo" w Teatrze Polonia. Jak zapowiada, w kwietniu gotowy będzie jego najnowszy film "Obywatel".

PAP: Przed dwoma laty zrealizował pan "Ich czworo" Gabrieli Zapolskiej w Radiu Kraków, jako słuchowisko. Teraz reżyseruje pan tę sztukę w warszawskim Teatrze Polonia, premiera - 20 lutego. Co takiego jest w tym tekście, że warto do niego powracać?

Jerzy Stuhr: Krakowskie słuchowisko było nietypowe, bo realizowane z udziałem publiczności, na żywo. Wymyśliliśmy wówczas, że efekty dźwiękowe też będą tworzone na oczach widzów. Ustawiliśmy więc w studiu wielki stół, a operator stukał spodeczkami, widelcami, kroił rybę. Niezależnie od wszystkiego, zorientowałem się wtedy po reakcji publiczności, że ten tekst ma dzisiaj nadal świetny odbiór. Należy go tylko dobrze wypreparować i większość osób siedzących na widowni rozumie o co w nim chodzi: rozpada się rodzina.

W tej właśnie sprawie chcę zabrać głos - egocentryzmu młodych ludzi, który każe im szukać szczęścia. Można go oczywiście szukać na własną rękę, zaczynać życie od nowa, ale ktoś za to płaci cenę - dziecko. Obserwujemy klasyczny trójkąt, a jednak sztuka nazywa się "Ich czworo". Dlatego staram się pokazać tę historię oczami dziecka, a warstwa komediowa utworu schodzi na dalszy plan. Jak napisała sama Zapolska - to jest "tragedia ludzi głupich" i ci głupi są oczywiście dla widzów śmieszni. Proszę jednak kolegów-aktorów, żeby akcentowali swoją grą drapieżną stronę tego utworu.

PAP: "Ich czworo" to sztuka o rozkładzie rodziny; o ofiarach, którymi są dzieci - to tematy jak najbardziej aktualne, ale tekst został napisany jednak w 1907 roku, modernistycznym językiem.

Jerzy Stuhr: Modernistyczny język - trochę wyretuszowany i przy odpowiedniej intonacji interpretacyjnej - kompletnie zanika. I wtedy kojarzy się bardzo współcześnie.

Zapolska potrafiła wspaniale psychologicznie rysować swoje postaci, dlatego to jest ciągle bardzo współczesny tekst. Mało jest takich utworów jak ten, igrających gatunkami. Owszem, są groteski - tu warto pokłonić się Witkacemu, Gombrowiczowi - ale komediodramatu, tragifarsy - raczej się nie uprawia.

PAP: Reżyseruje pan i jednocześnie gra w "Ich czworo". Podobnie jest z pana filmami. To wypróbowana metoda twórcza, czy jednak trochę zabieg komercyjny?

Jerzy Stuhr: Pani Krystyna Janda w ogóle nie dopuściła myśli, żebym - reżyserując "Ich czworo" -nie wszedł na scenę. Parę dni temu zawarłem umowę z TVP1, że wyreżyseruję dla Teatru Telewizji "Rewizora" Gogola. Był jednak wymóg - muszę w nim też zagrać. Na początku nie zamierzałem, chciałem raczej odmłodzić obsadę. Usłyszałem jednak pytanie: jak my wytłumaczymy ludziom, że pan w tym nie bierze udziału? I to jest oczywiście strona komercyjna, ale to nie ja za to odpowiadam.

Z drugiej strony - to, że daję swoją twarz, mój osobisty udział w jakimś projekcie sprawia, że wzrasta współczynnik osobistej wypowiedzi, a zawsze taką chcę widzowi przekazać. W "Ich czworo" to też będzie bardzo mocno wyeksponowane.

PAP: Coraz częstszą praktyką teatralną jest "pisanie na scenie" albo używanie ważnego tekstu literackiego jako pretekstu do wypowiedzenia swoich prawd, idei etc. Tak miało być niedawno w Krakowie w przypadku "Nie-Boskiej komedii". Jak pan to odbiera?

Jerzy Stuhr: Jest mi to obce. Dla mojego pokolenia - wychowanego w teatrze - to o czym pani mówi, to błąd w sztuce. Ja jestem ciągle ze szkoły interpretacji, a nie - "pisania na scenie". Ale nasi uczniowie już tak nie myślą.

Zawsze będę pamiętał sympozjum zorganizowane kilkanaście lat temu. Jeden z reżyserów wystąpił wówczas z postulatem, żeby teatr był zwolniony z obowiązku respektowania praw autorskich. I wtedy -hulaj dusza! A przecież jeśli się wrzuca do jednego worka np. Marqueza, Hannę Krall i Szekspira -to ktoś za to musi zapłacić.

Nie chcę oceniać, czy "pisanie na scenie" jest dobre czy złe. Na poziomie pana Krzysztofa Warlikowskiego - to mnie nawet ciekawi. Ale już na innym poziomie widzę, że to są protezy, że jak ktoś nie umie zinterpretować tekstu, podpiera się protezami. Dlatego nie biorę udziału w tego typu przedsięwzięciach. Czułbym, że się czemuś sprzeniewierzam. Tu fragmencik Szekspira, tam - kogoś innego. Ja tak nie umiem.

PAP: Od premiery ostatniego pańskiego filmu - "Korowodu" - minęło siedem lat. Kiedy można się spodziewać premiery nowego filmu "Obywatel"?

Jerzy Stuhr: Ukazanie się filmu w kinach nie zależy od twórcy. Dystrybutor "Obywatela" wyznaczył premierę na 19 listopada 2014 r. Ale wiem, że były też rozmowy, żeby film pokazać we wrześniu na festiwalu filmowym w Gdyni. To jednak znowu nie zależy od nas, ale od kogoś, kto filmy na ten przegląd wybiera.

"Obywatel" będzie gotowy w kwietniu i to daje szansę, aby zaprezentować go na jakimś międzynarodowym festiwalu. Nie wiem tylko czy tematyka "Obywatela" jest interesująca dla międzynarodowej publiczności. Trzeba choć trochę znać kontekst naszej najnowszej historii, bo o niej opowiada film. Żeby zrozumieć motywację bohaterów, ich rozterki, śmiesznostki sytuacyjne, absurdy - chyba trzeba być trochę stąd.

PAP: Dużym sukcesem wydawniczym okazały się pańskie książki - o rodzinie i ostatnia, o chorobie. Literatura to dla pana uzupełnienie twórczości aktorskiej, teatralnej, filmowej - czy coś więcej?

Jerzy Stuhr: Pisanie to było moje niespełnione marzenie. Ja się pomyliłem z wyborem zawodu, bo teraz widzę, że pisanie - to by dopiero było coś pięknego. Zwłaszcza, że dobrze mi poszło jako amatorowi. 120 tys. sprzedanych książek to przecież dobry wynik?

Ludzie chcą ze mną rozmawiać i kupować moje książki, lekarze zalecają książkę "Tak sobie myślę..." jako terapeutyczną - swoim pacjentom. A więc to wszystko się ze sobą łączy. Nawiązując do tego o czym mówiłem wcześniej - grając w swoich filmach i przedstawieniach, pisząc książki, zwiększam współczynnik osobistej wypowiedzi. I właściwie tylko to mnie już teraz interesuje.

 



Agata Zbieg
(PAP)
1 lutego 2014
Portrety
Jerzy Stuhr