Najgłośniejszy polski kontrabasista-wirtuoz w Katowicach!

I stało się! Teatr Korez ogarnęło muzyczne szaleństwo. Kontrabas, instrument jedyny w swoim rodzaju, w środę, 16.01.2008 roku objawił nam się w całej swej krasie, sącząc w nasze uszy błogie dźwięki, począwszy od “E-kontra” (41,2 Hz) do “c-trzykreślnego”.

Tymże to sposobem dyrektor Neinert stworzył w swoim teatrze poważną konkurencję nie tylko dla odbywającego się po sąsiedzku w Hipnozie “Cyklu: Jazz i okolice”, ale także dla występów Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia. Bilety na “Kontrabasistę” Jerzego Stuhra rozeszły się w ciągu trzech godzin od momentu otwarcia sprzedaży, żadne błagania i groźby nie pomogły – widownia Teatru Korez ma określone warunki fizyczne i niestety nie jest w stanie pomieścić 350 tysięcy Katowiczan… Scena spowita niemal zupełną ciemnością skrywała w swych czeluściach ów tajemniczy instrument, z mroku stopniowo poczęły się wyłaniać opływowe, ponętne kształty kontrabasu. Choć raz ten zakompleksiony “mebel muzyczny”, ogromne rezonansowe pudło i cztery struny, mógł zagrać pierwsze skrzypce – tak proszę państwa, pierwsze skrzypce! Muzyk-filharmonik manifestacyjnie dał do zrozumienia, że ma już dość siedzenia wraz ze swym olbrzymim dzieckiem w samym kącie orkiestronu, w cieniu pozostałych instrumentów. Stąd próba dowartościowania zarówno kontrabasu, jak i siebie – niepodważalnego przecież wirtuoza. Lecz czy doprawdy sam kontrabasista wierzył w to wszystko, co mówił? Czy rzeczywiście uważa, że bez dyrygenta orkiestra nadal zagra bezbłędnie, natomiast bez podparcia dźwiękiem kontrabasu wszystko się rozsypie, tak iż nie będzie już co zbierać? Próbuje nas do tego z kokieterią przekonać, ale z każdym kolejnym łykiem piwa, przy pomocy którego uzupełnia sobie poziom wody w organizmie (utraconej oczywiście przy “piłowaniu smykiem”), traci swą pewność, ba, zdradza się nawet ze stwierdzeniem, że kontrabasistą zostaje się tylko z przypadku, względnie z rozczarowania, a już żeby zostać kompozytorem specjalizującym się w pisaniu partii na kontrabas, trzeba dosięgnąć samego dna rozpaczy… Jerzy Stuhr gra ów niezrównany monodram od blisko 23 lat (premiera 15.02.1985), dając przy tym popis nie tyle muzyczny, co przede wszystkim aktorski, pozwalając, by spektakl obrastał wciąż legendą. Jego aktorstwo jest bez wątpienia dojrzałe, co przejawia się w stonowanym rysunku postaci kontrabasisty – zawiódł się wczorajszego wieczoru ten, kto spodziewał się ujrzeć wulkan tryskający energią, żadne fajerwerki nie zabłysły, ale z pewnością zrobiło się ciepło. Było wiele scen-perełek, jak chociażby próba rozniesienia instrumentu na wiór czy odsłuchiwanie płyt w poszukiwaniu solowych popisów kontrabasu, których rzeczywiście ze świecą szukać. Imponujące było także tak drobiazgowe opracowanie roli i oczywiście rozbrajająca mimika, z której pan Stuhr słynie. Dla mnie osobiście zrobiło się bardzo nostalgicznie, czułam we wczorajszym przedstawieniu swoiste żegnanie się aktora z tytułem – i niech nie wybrzmi to nazbyt prowokacyjnie, ale może to i dobrze. Wystawień “Kontrabasisty” było już w okolicach siedmiuset, spektakl miał prawo się wygrać, co w żadnym stopniu nie umniejsza jego wartości i wkładu do historii monodramu. Sam muzyk w pewnym momencie wypowiada kwestię “Wszystko co dobre, musi się skończyć, bo już nie nadąża” i ja się z tym zgadzam! Oczywiście łatwo jest mi to mówić, mi – która ostatecznie widziałam już ten spektakl, ale co ma powiedzieć cała rzesza spragnionych dobrego aktorstwa, a przegranych w wyścigu po bilety? Na pocieszenie powiem jedno, żałuję, że nie mogłam zobaczyć “Kontrabasisty” przynajmniej w ubiegłej dekadzie, wtedy dopiero musiał iskrzyć! Stary Teatr im.Modrzejewskiej w Krakowie, Patrick Suskind, przekład: Barbara Woźniak, "Kontrabasista", reżyseria: Jerzy Stuhr, scenografia: Andrzej Mleczko (panneau i rysunki), Obsada: Jerzy Stuhr Premiera: 15 lutego 1985 r. Spektakl zaprezentowany na I Katowickim Karnawale Komedii

Anna Adamkiewicz
Ad Spectatores
18 stycznia 2008