Najważniejsza roznica: teatr był świątynią

Z reżyser Izabelą Cywińską o teatrze w PRL-u rozmawia Stefan Drajewski.

Czy w teatrze w PRL-u pracowało się lepiej niż obecnie? 

- Generalnie w teatrze, a nie w poszczególnych zespołach jest gorzej, niż było kiedyś. Jest dużo trudniej pracować i zarządzać teatrem. Ale też odbiór jest inny. Artysta nie ma takiej radości ze spotkania z odbiorcą, który tak samo tłumnie przychodzi na przedstawienia, jak to było w PRL- u, szczególnie w ostatnich latach, kiedy porozumiewaliśmy się na różne tematy z widownią metajęzykiem. Był to szczególny wyróżnik naszego teatru. To była sprawa polityczna, a nie ekonomiczna.

Dwa razy tworzyła Pani teatr od nowa. W1970 roku w Kaliszu zwolniła Pani cały zespół i zbudowała nowy po swojemu. Podobnie było 3 lata później w Poznaniu w Teatrze Nowym. Jak w tamtej rzeczywistości reagowały na Pani posunięcia związki zawodowe czy Podstawowa Organizacja Partyjna?

- Związki zawodowe zostawmy w spokoju. O wolne związki zawodowe długo walczyliśmy i nie miały nic do gadania. Ale słusznie pan wspomniał o POP. Szef kaliskiej POP w teatrze był elektrykiem i mówił "Partia to ja". Mimo to był życzliwy zmianom. Nie przypominam sobie trudności z tych powodów. Z władzami w Kaliszu byłam umówiona, że przyjmę dyrekcję pod warunkiem, że będę mogła zorganizować zespół po swojemu. Byłam młoda, odważna... I chwała mi za to. Gdybym postąpiła podobnie w Teatrze Ateneum w Warszawie - to była moja ostatnia, krótka i nieudana dyrekcja - i nie poszła na kompromisy, to byłby sukces. Po trzech latach doszłam do wniosku, że nic dobrego więcej nie zrobię, bo musiałabym dalej iść na kompromisy. Odeszłam.

Wrogiem teatru w PRL-u była cenzura.

- To prawda, ale ja miałam z cenzorem dobre stosunki. On mi mówił, co będzie musiał zdjąć i sugerował, czego nie mam mu pokazywać na przykład. Nie wolno nam o tym zapominać, że w tej komunie byli ludzie szczególni, jak na przykład ów cenzor z Poznania.

Obecnie mówi się, że w teatrach nie ma pieniędzy, ale za komuny też ich nie było za wiele.

- Wszyscy byliśmy biedni i nie było komu czego zazdrościć. Ale jak się tupnęło nogą, to można było załatwić bardzo wiele. Jak potrzebowałem dla teatru samochodu, szłam do Zasady [Jerzy Zasada I sekretarz KW PZPR w Poznaniu], tupałem nogą... Zasada bał się artystów. I dostaliśmy samochód. To było obrzydliwe, bo nie wynikało z obowiązku czy poczucia sprawiedliwości, ale osobistych kontaktów.

Teatr mógł w tamtych czasach więcej?

- Najważniejsza różnica między sytuacją teatru w PRL-u a dzisiaj jest taka, że teatr był świątynią. Nie było seriali, które dla aktorów są najważniejsze, bo z nich żyją. Dziś trudniej zorganizować zespoły wokół jakiejś idei, chociaż na pewno istnieją. A czy teatr mógł więcej? Były dwa miejsca, w których liczył się talent, a nie układy czy legitymacja partyjna: sport i właśnie teatr. W sporcie sukces można zmierzyć. W teatrze, jeśli ktoś był utalentowany, miał szansę na sukces. Nie trzeba było należeć do partii, by zagrać Hamleta.

I nie trzeba było należeć do partii, żeby być dyrektorem.

- Oczywiście, czego najlepszym przykładem jestem ja sama. Wręcz odwrotnie, co chwilę siadywałam na krótko w kryminale.



Stefan Drajewski
Polska Głos Wielkopolski
25 lipca 2012