Następnego dnia przed ołtarzem

Co będzie następnego dnia rano? Gdy po wczorajszym, jakże udanym i bogatym we wrażenia wieczorze, obudzisz się w miejscu tak podobnym do żadnego? W miejscu, którego nie znasz zupełnie, jak osoby leżącej obok ciebie? Tak więc następnego dnia rano, możesz być zaskoczony...

Sztuka Petera Quiltera jest prawdopodobnym scenariuszem tego, co może wydarzyć się w dniu następnym. Mocno przerysowana, jednak gdy widz przebije się przez tę pierwszą warstwę kreacji bohaterów, jego oczom ukaże się zaskakujący obraz – znany lub zasłyszany, ale na pewno nie obcy. Z każdą kolejną sceną oczy odbiorcy stają się większe i większe, ponieważ treść spektaklu jest nieprawdopodobna, jednak to przecież wyjątki potwierdzają regułę. I tak następnego dnia rano – po sowitej alkoholizacji, poznajemy Kaśkę (Magdalena Schejbal) i Karola (Przemysław Sadowski). Staż ich jakże pełnego zagadek związku trwa dopiero kilkanaście godzin. Tak naprawdę muszą poznać się na nowo, gdyż Karol nie pamięta nawet, jak jego „żona na wczorajszy wieczór" ma na imię. A do tego całości dopełnia mamusia Katarzyny, jakże wyzwolona i pomocna.

Cała fabuła była skoncentrowana na jednym pomieszczeniu – sypialni Kaśki, to w niej rozgrywała się większość scen. Te, które miały miejsce poza alkową - „na zewnątrz", były ukazane poprzez dźwięki z otoczenia (spadanie ze schodów, gwar ulicy). W dekoracji dominowały żywe kolory, a przestrzeń była dobrze zaplanowana, co pozwalało na swobodny ruch aktorów w poszczególnych scenach.

Spektakl jako całość został dobrze przygotowany. Reżyser – Cezary Morawski, zachował na scenie ważną cechę sztuki - prostą historię dwójki ludzi. Oczywiście może się wydawać, że szybkie tempo akcji (niewątpliwy atut) może trochę przeszkadzać w utrzymaniu tego aspektu, jednak nic takiego nie miało miejsca. Tempo, jakie nadał reżyser, a także aktorzy jest zawrotne – ale dzięki takiemu rozwiązaniu apetyt widza na dalszą część historii rośnie ze sceny na scenę.

W „Następnego dnia rano" pojawiają się także piosenki, które wykonują aktorzy. Również i ten element był dobrze wpleciony w całość. Utwory nie były oderwane od historii, wręcz przeciwnie. Było dowcipne - pomimo iż humor prosty, bawił bez ustanku, częścią składową tego było również tłumaczenie Elżbiety Woźniak.

Po obejrzeniu tego spektaklu widz odczuwa pozytywną energię, nie analizuje zakończenia, bo wie że zaistniało po sytuacji nie dającej się przewidzieć, spontanicznej. To właśnie te przymioty są siłą sztuki Petera Quiltera. Ten spektakl nie jest przestrogą, ani moralitetem, nie pełni też funkcji rozliczenia religijnego społeczeństwa z jego niecnych wieczorno – porannych uczynków. To historia opowiedziana bez patetycznego komentarza o moralnym kacu, dlatego tak bardzo bawi i wywołuje szczery uśmiech.



Katarzyna Prędotka
Dziennik Teatralny Warszawa
3 listopada 2014