Nawrócenie kata i ofiary

Otoczone wysokimi budynkami niewielkie patio historycznej PAST-y w Warszawie okazało się niezwykle adekwatnym miejscem na pokazanie dramatu Romana Brandstaettera "Dzień gniewu" w reżyserii Tomasza A. Żaka. Przejmujące w swej głębokiej wymowie, piękne przedstawienie Teatru Nie Teraz z Tarnowa to wydarzenie artystyczne. I nie tylko artystyczne.

Ten spektakl o wielkich walorach etyczno-moralnych, tak zresztą, jak i pozostałe przedstawienia Teatru Nie Teraz, sięga do historii i poprzez sztukę opowiada dzieje naszej Ojczyzny. Czyni to wbrew panującemu obecnie terrorowi poprawności politycznej, która fałszuje i niszczy naszą historię.

Zwycięstwo Krzyża

Autor dramatu Roman Brandstaetter, urodzony w Tarnowie Żyd, a zarazem polski patriota i katolik, pisarz, znawca Biblii, autor dzieła "Jezus z Nazarethu", ukazuje w "Dniu gniewu" relacje polsko-żydowsko-niemieckie w czasie drugiej wojny światowej. Akcja sztuki toczy się w klasztorze męskim podczas okupacji niemieckiej. Uciekający z ulicznej łapanki Żyd przeskakuje przez płot klasztoru, szukając u zakonników schronienia przed gestapo. I takie schronienie otrzymuje. Mimo śmiertelnego niebezpieczeństwa, które z tego powodu grozi wszystkim mieszkańcom klasztoru.

To jedna płaszczyzna toczącej się akcji spektaklu. Druga, nieodłącznie związana z pierwszą, to dramat wewnętrznych zmagań bohaterów i piękne studium nawrócenia. Główny bohater, Żyd, Emanuel Blatt (znakomita rola Andrzeja Króla), utracił wiarę w Boga. Bo - jak twierdzi - jeśli Bóg istnieje, to dlaczego pozwala na takie cierpienia swego wybranego narodu. Widząc zaś odważną postawę przeora zakonu (Józef Hamkało) dającego schronienie Żydowi, nie może zrozumieć, dlaczego to robi, narażając życie swoje i całego klasztoru.

Przedstawienie Tomasza A. Żaka ma znamiona misterium. W programie do spektaklu reżyser napisał, że praca nad tekstem dramatu Brandstaettera uświadomiła zapomnianą już dzisiaj prawdę, że kto nie jest z Chrystusem, jest z szatanem. A odwołując się do treści "Dnia gniewu", należy ufać stwierdzeniu, że "wiara czyni cuda", ale też pamiętać, że chodzi o wiarę w Chrystusa cierpiącego, ukrzyżowanego i zmartwychwstałego.

Finałowa scena, kiedy oficer gestapo Walter Born (doskonały w tej roli Maciej Małysa), ironizując, zakłada Żydowi na głowę zwinięty drut jako koronę cierniową, po czym narzuca mu na ramiona czerwoną materię, a do ręki daje szpicrutę, którą zazwyczaj okłada swoich "niewolników", Polaków i Żydów - jest wstrząsająca. Otóż ten niemiecki zbrodniarz klęka przed Żydem, którego dla ośmieszenia przyodział na wzór Chrystusa, i próbuje ironicznie złożyć mu pokłon. Żyd wie, że to ostatnie chwile jego życia, bo gestapowiec wyciągnie pistolet i zastrzeli go. Przedtem jednak musi go upokorzyć i ośmieszyć. A czyż mógłby bardziej aniżeli właśnie w ten sposób? Jego, Żyda, który nie uznał nigdy Chrystusa za Boga? Tymczasem Born nie powstaje z podłogi, lecz szlocha, przewartościowuje swoje życie. Wiele lat temu przecież z obecnym przeorem byli przyjaciółmi, klerykami, razem studiowali w seminarium w Rzymie. Potem jeden z nich został księdzem, drugi wybrał zbrodniczą drogę, zafascynowała go ideologia Hitlera. Jako Niemiec poczuł potęgę swojej nacji. A teraz przed Żydem, którego przed chwilą poniewierał, doświadcza łaski nawrócenia. Daruje Blattowi życie i odchodzi. Wiemy, że na Borna czeka wyrok Polski Podziemnej i kiedy stąd wyjdzie, zginie. Nim jednak to się stanie, spadają mu łuski z oczu. A Żyd, Emanuel Blatt? Pewny, że umrze, nie może pojąć, jak to się stało, że ocalał. Za jego plecami jest krzyż Chrystusowy, Blatt odwraca się, obejmuje krzyż i szlochając, woła: Adonai, Adonai

Sytuacja ta mimo woli nasuwa widzowi skojarzenia autobiograficzne z autorem dramatu Romanem Brandstaetterem, ochrzczonym, nawróconym na katolicyzm Żydem, który tak ukochał Chrystusa, że do końca życia dawał temu wyraz swoją postawą. Wyznam szczerze, iż chyba nigdy dotąd nie widziałam w teatrze tak subtelnie podanej, a zarazem wstrząsająco głębokiej i tak bardzo wiarygodnie zagranej sceny nawrócenia. Kata i ofiary.

Hołd dla Polaków

To doskonale pomyślane i wyreżyserowane przedstawienie jest wspaniale i w pełni prawdziwie zagrane przez wszystkich aktorów. Andrzej Król znakomicie, niezwykle konsekwentnie prowadzi rolę Emanuela Blatta, ukazując dyskretne ewoluowanie postaci. Maciej Małys jako Walter Born, jakby urodzony do tej roli, każdy detal jest przez niego perfekcyjnie zagrany. Józef Hamkało, bardzo pięknie, na takim, powiedziałabym, dyskretnym, pełnym psychologicznej prawdy, duchowym wyciszeniu prowadzi postać przeora klasztoru. Także bardzo wyraziście, z domieszką charakterystyczności, chwilami wręcz niuansowo wybrzmiewa postać Julii Chomin w znakomitym wykonaniu Agnieszki Brodzik. Nawet niewielka, epizodyczna rola Człowieka z Podziemia zagrana jest przez Karola Piotra Zapałę w pełni wyraziście i wiarygodnie. A wszystko to rozgrywa się w znakomitej oprawie scenograficznej i ze świetną muzyką.

Napisany w 1962 roku "Dzień gniewu" można określić także jako hołd Brandstaettera złożony pamięci Polaków, którzy podczas wojny w różnych miejscach dawali schronienie Żydom, ocalając im życie, za co sami ginęli męczeńską śmiercią z rąk Niemców. Z tego tekstu, a co za tym idzie - także i z przedstawienia Tomasza A. Żaka emanuje siła wiary w Kościół Chrystusowy. Ten spektakl to także protest przeciwko pomawianiu nas, Polaków, o antysemityzm i przerzucaniu winy z Niemców na Polaków, choćby przez haniebne używanie na świecie sformułowania typu "polskie obozy koncentracyjne".

"Dzień gniewu" Romana Brandstaettera, scenog. i reż. Tomasz A. Żak, muz. i pieśni Adam Strug, Teatr Nie Teraz z Tarnowa. Spektakl można było obejrzeć w Warszawie dzięki organizatorowi - Fundacji Polskiego Państwa Podziemnego.



Temida Stankiewicz-Podhorecka
Nasz Dziennik
9 czerwca 2014
Spektakle
Dzień Gniewu