Ni do śmiechu, ni do płaczu (macicy)

"Wyścig spermy" Chwytliwy tytuł? Mnie odstrasza. Wyobraźmy sobie, że zniechęcił na dobre. Załóżmy, że nigdy nie zobaczę spektaklu. Jest zimno, przeziębiłam się, a recenzję napiszę na podstawie tytułu. Bez oglądania.

Temat? Stawiam, że opowieść o wyposzczonych mężczyznach, urządzających zawody w dobieraniu się do kolejnych kobiet. Przesłanie? Bez przesłania. "Wyścig spermy", napisałabym, to zapewne wulgarny humor i szczyty złego smaku wznoszące się na poziom wyższy nawet niż "American Pie", czy inny "Wieczny student". Czyli? Rozpaczliwa próba pokazania czegoś, czego jeszcze (na szczęście) nie oglądano. Czyli szalenie niska rozrywka. Taki miałam "Wyścigu spermy" obraz. Ale poszłam. I zobaczyłam. Zaczyna się nieźle. Energiczny głos ekscytuje się, że "show startuje" za 10 minut, 5 minut, 30 sekund. Dwa ekrany po obu bokach sceny, wyciemnienie, skierowany na twarz kobiety kwadrat światła, przechodzący w wąską smugę, stukanie czerwonych obcasów - show. Jesteśmy na nagraniu telewizyjnego programu, dyryguje nami prowadząca w średnim wieku, ubrana w czerwony kostium i wysokie buty - Grażyna Ropa. Na jej komendę klaszczemy, skandujemy i powtarzamy, że życie jest ważne, a my bronimy życia. Grażyna przechadza się tu i ówdzie, pytając, czy kogoś zabiliśmy. Program kręcony jest na żywo, kamerzyści pracują. W scenariusz show wpleciono multimedialne wstawki - oglądamy m.in. wypowiedzi "przypadkowych" ludzi, kojarzące się z relacjami z castingów, słuchamy Kuby Wojewódzkiego i Pawła Deląga, mówiących o swoich autorytetach (Jan Paweł II) i poszerzamy horyzonty dzięki filmikowi edukacyjnemu o plemnikach. Wszystko zmontowane jak telewizyjny program, brakuje tylko przerwy na reklamy (antraktu nie ma pewnie dlatego, że na drugi akt nikt by już nie wrócił). Słyszymy melodyjne głosy dziewcząt, podśpiewujących "sperm race, och, sperm race. ooooo." i wreszcie przychodzi czas na prezentację zawodników. Ropa dokładnie wypytuje o historię ich życia, jakość spermy i motywacje, a że wyścig jest międzynarodowy, mamy całą wieżę Babel języków. Na ekranach pojawiają się tłumaczenia z niemieckiego, rosyjskiego, japońskiego, francuskiego i jidysz. Szósty zawodnik posługuje się językiem migowym. Ropa zna wszystkie. Dyskusje trwają długo, historie są rozlazłe, a humor niskich lotów. Zwierzenia Rajmunda Hitlera, Henryka Sienkiewicza, Abdula Alibaby Nowaka Husajna, Kim Dzon Huia, Paula McCartney'a i Aleksa Szulca sprawiają, że mam ochotę przełączyć na inny kanał, to jest: teatr. A to zaledwie początek. Wszak sperma się jeszcze nie ściga. Najbardziej irytuje, że każdy z uczestników konkursu nachalnie nawiązuje do Jana Pawła II. Zachwalając zalety swej spermy, co w połączeniu z papieżem brzmi wyjątkowo niesmacznie. Spektakl budowany przez powtarzanie tych samych schematów, które niesamowicie męczą. Próba aktywizacji widowni jest tendencyjna, przedstawienie żeruje na niskich instynktach. Być może celowo. Skoro grane jest w konwencji prymitywnego telewizyjnego show, musi przejąć jego formę, humor i język. Ale gdzie powód? Gdzie odniesienie się do sytuacji społeczno - politycznej, sens i wnioski? Siedzę na widowni i nie wiem, czy Kowalewski tego typu rozrywkę w swojej sztuce wyśmiewa, czy bezpardonowo posługuje się schematem, komercyjnym i pewnym. Bilety się szybko rozejdą. "Wyścig spermy" nie dla wszystkich brzmi odstraszająco. Można przestraszyć się dopiero w trakcie i z obawy, że nie wytrzyma się dłużej - uciec. Kilkoro widzów się ewakuowało. Zarejestrowałam też paru śpiących. Zazdrościłam. Usnąć się nie udało, słuchałam więc dyskusji, ubranych w białe kombinezony aktorów - plemników. O "lesbach", "Żydach", raku kości, aborcji i pozycjach przydatnych przy uprawianiu miłości gejowskiej. Wszystko okraszone odwołaniami do homilii Jana Pawła II. Nudne, żenujące i poplątane. Bez przesłania. Albo z przesłaniem tak zawoalowanym prymitywizmem, że nie udało mi się do niego przebić. Po gorących rozmowach plemniki przystępują do właściwego wyścigu. Celem jest pobrana od anonimowej kobiety komórka jajowa - ubrana w białą ślubną suknię z welonem, wyginająca się i trzymająca rękę w "okolicach bikini" (żeby nawiązać do tytułu nowego spektaklu Kowalewskiego, który wkrótce pojawi się na deskach Teatru Polonia) Grażyna Ropa. Plemniki próbują ją zapłodnić, ona jest wybredna, a poza tym występują pewne problemy, np. przedwczesny wytrysk. Dyskusje nabierają tempa i poszerzają zakres tematyczny o coraz istotniejsze sprawy. Padają spostrzeżenia w rodzaju: "Ludzie to są ludzie, a sperma to jest sperma." (zajęcie głosu w bardzo ważnej i aktualnej dyskusji o tym, od którego momentu połączone komórki powinny być traktowane jak człowiek?). "Nie pamiętam, że jestem spermą - nie pamiętam, że jestem tym, który jestem." (cóż za wyrafinowane odniesienie do chrześcijaństwa), czy: "Każdy z nas był kiedyś w dupie" (to w kontekście homoseksualistów). A Ropa miota się po scenie, targana przeczuciem, że "zaraz dostanie okresu". I wtedy? "Jeszcze ci zapłacze macica krwawymi łzami, żeś się zapłodnić nie dała." Plemniki straszą na tyle skutecznie, że już po chwili Grażyna staje pod ścianą, gotowa i oczekująca. Sperma przyjmuje pozycje startowe. I światło gaśnie. Zostajemy ze świadomością, że po dokonaniu pięciu aborcji (wiadomo, telewizyjna kariera) Ropa, dzięki swej ostatniej komórce jajowej, wreszcie zostanie matką. Rozpoznanie jest: sperma dowiaduje się, od kogo pobrano komórkę, happy end też. Rozkosznie. Nawet, jeśli aktorzy zagraliby wybitnie, nie uratowałoby to poziomu spektaklu. Mamy pośród sześciu plemników jedną kobietę - nieźle zagraną. Szczególnie, jeżeli chodzi o pierwszą część spektaklu. Elżbieta Jarosik wiarygodnie wciela się w rolę podstarzałej prowadzącej. Potem, gdy gra coś tak idiotycznego, jak wybredna komórka jajowa, jedynym wyjściem z sytuacji wydaje się być ironia, którą właśnie posługuje się Jarosik, traktując swą bohaterkę z dystansem. Reszta obsady nie wzbudziła we mnie żadnych uczuć poza sennością. Bo ten spektakl nawet nie potrafi szokować. Gdyby chociaż odrobina kontrowersji.A Kowalewski po prostu nas zanudził żenującymi treściami, uważając, że "podejmuje trudny temat stosunku do ochrony życia i religii w Polsce i na świecie" (ze strony internetowej Teatru). I to, do czego pretenduje ta sztuka w konfrontacji z tym, czym jest, to jedyny zabawny aspekt "spermowego" przedsięwzięcia. Tak, spodziewałam się. A Kowalewski mimo to zrobił na mnie wrażenie. Szkoda, że nie przeziębiłam się mocniej i nie zostałam w domu, bo ten niesmak jest gorszy niż obłożna choroba. Teatr Na Woli w Warszawie Maciej Kowalewski "Wyścig spermy" reżyseria: Maciej Kowalewski muzyka: Bartosz Dziedzic reżyseria świateł: Piotr Rybkowski Obsada: Elżbieta Jarosik, Rafał Mohr, Łukasz Simlat, Tomasz Borkowski, Rafał Maćkowiak, Michał Piela, Bartosz Żukowski, Andrzej Deskur, Adam Pater, Karol Wróblewski, Leszek Płoński Premiery: 10.11.2007r.

Marta Przywara
Dziennik Teatralny Warszawa
20 listopada 2007