Nie kocham pantomimy

Dziś, w ramach 8. Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Mimu, wydarzenie szczególne. Po raz pierwszy w historii Wrocławskiego Teatru Pantomimy swój premierowy spektakl zaprezentują na warszawskiej scenie. Premiera „Gastronomii” odbędzie się w Teatrze na Woli.

Z Aleksandrem Sobiszewskim, reżyserem spektaklu, rozmawiała Magdalena Zaliwska. Dziś na scenie Teatru na Woli premiera "Gastronomii". Z pewnością wielu szczegółów nie może pan zdradzić, ale sam tytuł sugeruje, że wspomniana pantomima będzie miała dużo wspólnego z kulinariami. Mówiąc w dużym skrócie jest to historia nieszczęsnego kucharza, który pewnego dnia w mięsie, z którego do tej pory przygotowywał dania, dostrzegł coś innego niż tylko pokarm. Zaniepokojony tą myślą i wyrwany z pewnej rutyny pracy w kuchni zaczął eksperymentować z wspomnianym pokarmem. W swoich eksperymentach posunął się tak daleko, że z mięsa wykreował istotę. Więcej nie mogę zdradzać. Dodam tylko, że na scenie przemknie też Frankenstain ze swoimi marzeniami o stworzeniu istoty doskonałej. Jeśli chodzi o gatunek, to jest to przede wszystkim czarna komedia. Chodziło mi o to, żeby stworzyć spektakl w bardziej rozrywkowej konwencji a nie poruszać jakieś głębsze tematy. Nie mniej nie udało się nam obedrzeć tego co napisałem, z pewnej głębszej myśli. Wspomniał pan o tym, że jest pan także autorem tego bardzo oryginalnego, przepełnionego magią scenariusza. Jako jeden z nielicznych reżyserów Festiwalu Sztuki Mimu prezentuje pan autorski spektakl. Dlaczego? Ja nie mam umiejętności interpretowania pewnych tekstów i adaptowania ich na scenie. Nie zdarzyło mi się bym znalazł taki tekst. I przyznam, że nie szukałem go jakoś wnikliwie. Nie zdarzyło mi się także, żeby mnie „Makbet” czy „Hamlet” do tego skłonił. Wręcz obawiam się, ze mógłbym tym dziełom krzywdę zrobić. Jeśli już staram się coś robić, to staram się to sklecić sam, żeby ewentualnie już wszystko było na mnie. Na skutek pechowych wydarzeń ostatnich dni, rzeczywiście wszystko może być na pana. Będzie musiał pan zastapić na scenie Łukasza Jurkowskiego. Tak, to prawda. Odtwórca roli kucharza Łukasz Jurkowski dwa dni przed premierą złamał nogę. To ja będę go zastępował na scenie. Nie ukrywam, że bardzo się stresuję. Ale sztuka pantomimy towarzyszy panu od blisko 30 lat, co może tylko potwierdzać jak dobrze się pan czuje w roli mima. Za co kocha pan pantomimę? Ja nie kocham pantomimy. Ona stanowi dużą cześć mojego życia, bo jako dziecko wychowywałem się w teatrze, ale wcale nie kocham tej sztuki. To jest mój zawód. Czy przez 30 lat można być artystą i traktować swoją pracę tylko jako zawód? Niech pani wyjdzie na ulicę i zapyta mężczyzn ilu z nich jest zadowolonych z tego, co robi. Jeśli faktycznie odpowiedzą szczerze, to większość odpowie pani negatywnie. Oczywiście, są też tacy szczęściarze, którzy mówią, że tylko w tym co robią się realizują. Zazdroszczę im. Myślę, że większość nieszczęsnych pracowników nie za bardzo kocha to co lubi. A wręcz przeciwnie, ta praca ich często zjada. Porozmawiajmy jeszcze o samej sztuce mimu. Pana mistrzem był założyciel Wrocławskiego Teatru Pantomimy Henryka Tomaszewskiego, po którym przejął pan dyrektorstwo. Chyba żaden aktor nie pracował z mistrzem pantomimy tak długo jak pan, co z pewnością pozwoliło panu na poznanie stylu pracy Tomaszewskiego. Czy stara się pan kontynuować to, co zapoczątkował pana nauczyciel? Jeśli chodzi o nazwijmy to „styl pracy” Tomaszewskiego, to jest temat obszerny. Np. Karol Smużniak kilkakrotnie podejmował próbę zdefiniowana, opisania metody twórczej Henryka Tomaszewskiego. To jest trochę karkołomne. Ja sam bym się tym nie zajmował. Nie definiowalna jest dla mnie metoda Tomaszewskiego, który czasem operował symbolem, przenośnią, z czasem odszedł od tego i wręcz przeciwnie oskarżany był o moralizowanie. Ostatnie jego spektakle uchodziły za łatwiejsze w odbiorze. Ja nie potrafię zdefiniować jego metody. Gdy ja przenoszę tekst na scenę, to najważniejszy jest żywy człowiek. Ja zaczynając pracę w teatrze nie znałem czegoś takiego jak teoria. Zaczynałem od praktyki i dzięki temu zobaczyłem np. jak wspaniale działają teatry w których są np. dwa pokolenia. Jeśli zespól działa sprawnie nie potrzebne są słowa, by wszyscy wzajemnie się rozumieli. Trudno mówić o jakiejś metodzie. Ludzie piszą na ten temat książki, ja nie mam nic do powiedzenia i nie sądzę, żebym miał kiedykolwiek. Najważniejszy jest żywy człowiek. Gdy wczoraj rozmawiałam z japońskimi mimami, mówili, że dla nich sztuka panowania nad ciałem nie jest trudna. Uważają także, że tetar mimu nie jest trudniejszy w odbiorze od teatru słowa. Czy zgodzi się pan z tym? To zależy od tego jaki rodzaj pantomimy uprawiają artyści. Sztuka panowania nad ciałem i przekazywania poprzez ciało informacji, wrażeń i emocji moim zdaniem nie jest łatwa dla artystów. Jest sztuką wyczerpującą i psychicznie i fizycznie. Trzeba opanować bardzo dobrze warsztat, mieć bardzo dobrą kondycję, opanować szereg innych elementów, by być dobrym mimem. Jeżeli chodzi o trudność w odbiorze tej sztuki, to bardzo często spotykałem się z określeniem, że ktoś się nie zna na pantomimie i niewiele rozumie. Tu się nie ma na czym znać. Tak samo można się nie znać na balecie i tym baletem się zachwycać. To samo jest z pantomimą. Kiedyś Woody Allen powiedział o wielkim artyście pantomimy Marcelu Marceau, że będąc na jego przedstawieniu przez długi czas się zastanawiał czy aktor doi krowę czy rozstawia namiot. Typowa złośliwość ze strony Allena, ale bardzo celna. Rzeczywiscie można zabrnąć w takie zakamarki, kiedy ta sztuka staje bardzo hermetyczne. Ale ja staram się z moimi mimami tworzyć takie spektakle, które będą zrozumiałe dla widzów.

Magdalena Zaliwska
Polskie Radio
23 sierpnia 2008