Nie ma byka na Krawczyka!

Każdej roli poradzi, nikomu nie wadzi, a scenę rozsadzi! O Bernardzie Krawczyku, ulubionym aktorze kilku pokoleń, pisze Henryka Wach-Malicka

Bernard Krawczyk, lat 80 (wszyscy pytają, jakim cudem?!) nie wychodzi z formy, a energii przybywa mu z wiekiem. Skłonność do żartów i rymowanek udzieliła się uczestnikom benefisu znakomitego aktora w Chorzowskim Centrum Kultury. Pod koniec imprezy nikt już prozą nie mówił. Bo Bernard Krawczyk takie ma powołanie, że śpiewa i recytuje na zawołanie. Na zawołanie zagra rozkosznego podrywacza, któremu każda baba wybacza. Albo, jeśli chcesz, staruszka-mentora, co zdyscyplinuje potwora. Taki to już aktor, który żadnej pracy się nie boi.

"Nie będę ukrywać
Dziś powiedzieć wolę
Że naszego Benia
Kochają Gorole"

Słynny Benio, zwany też Fredem, to istny fenomen. Artystyczny i zdrowotny. Nie ma dla niego wysiłku, którego się nie podejmie. I nie pyta "za ile", co pięknie podsumował Jan Englert, partner Benia ze śląskich filmów Kazimierza Kutza, pisząc do jubilata w urodzinowym liście: "Nigdy nie zabiegałeś o poklask i nie zamieniałeś talentu na dobra materialne. W naszej teatralnej kopalni coraz mniej pozostało takich robotników...".

Bernard Krawczyk nie liczy zagranych ról i nie rozpamiętuje przeszłych dokonań, bo co było, to było. Liczy się tylko to, co będzie. Ale doświadczenia, zwłaszcza życiowego, nie lekceważy. Kiedy szedł do gimnazjum, martwił się, że mówi tylko po śląsku i po niemiecku, bo jego wczesne lata szkolne przypadły na czas II wojny i szkoła niemiecka była obowiązkowa. A po latach okazało się, że właśnie gwara - najpiękniejsza, bo naturalna, a nie wyuczona - stała się jednym z jego największych atutów. No i prawdziwe śląskie wice można opowiadać tylko po śląsku! - Jednocześnie - mówi Paweł Gabara, dyrektor Gliwickiego Teatru Muzycznego - Benia polszczyzna, zwłaszcza gdy czyta poezję, powala na kolana. Brzmienie głosu, interpretacja i melodia każdej sylaby składają się na wyjątkowe przeżycie. Tej polszczyzny uczył się Bernard Krawczyk w słynnym katowickim Studiu Dramatycznym, m.in. pod okiem Gustawa Holoubka i Romana Zawistowskiego. Nie wiedział, czy chce być aktorem, ale na egzamin namówił go Jan Klemens, dziś także znany aktor. Jan i Bernard nazywani byli Kasto-rem i Polluksem, chociaż nigdy nie ustalili, który jest którym!

I do tego dodam Niech to świat usłyszy Kochają Gorole -"przajom" Ci Hanysy

Tak naprawdę - mówi Bernard Krawczyk - to wpadłem w ten artystyczny świat jak z kosmosu, a już na pewno prosto z ulicy. Przed wojną mój ojciec był pracownikiem straży granicznej; tropił przemytników na pograniczu polsko-niemie-ckim, koło Bytomia. Ciężko pracował, mało zarabiał, w domu było skromnie. We wrześniu 1939 ojciec poszedł do polskiego wojska i dostał się do niewoli. Matka i my z bratem, dwa dzieciaki jeszcze, usiłowaliśmy jakoś utrzymać rodzinę. Szczeniak byłem, a już od świtu pracowałem u rzeźnika, żeby dało się przeżyć. Po wojnie było już polskie gimnazjum w Mysłowicach, harcerstwo i nagle to Studio Dramatyczne. To moje najpiękniejsze lata. Nie tylko młodość, radość z odzyskanej wolności, ale też ocean pięknej literatury, której nie znałem, bo skąd miałem znać?! Ale nadrobiłem zaległości i nigdy nie przestałem się zachwycać urodą polszczyzny.

"A teraz niech zabrzmi
Nutka bardziej swojska
Że naszego Benia
Kocha cała Polska"

Skończył studio i jak wielu kolegów z roku wsiąkł w teatr. Potem przyszedł film, który uczynił z niego nieomal pierwszego Ślązaka polskiego ekranu. Kazimierz Kutz, który przyjaźni się z Bernardem od 50 lat (i nawet wybaczył mu odbicie narzeczonej, pięknej Lidki Bienias, od półwiecza po mężu pani Krawczykowej), stawia sprawę tak: - Krawczyk był, jest i będzie dupowaty. Taka uroda jego charakteru. A jak mniej by był dupowaty, to by zrobił ogólnopolską karierę. Mówiłem mu: Czemu ty, k..., tak siedzisz przy tym swoim śląskim piecu? A on na to: A, bo mi tu dobrze.

Skoro nie szukał szczęścia gdzie indziej, to "gdzie indziej" przyszło do niego. Miał propozycję angażu do Łodzi, Wrocławia i Warszawy. Wybrał: Teatr Śląski w Katowicach, Teatr Zagłębia w Sosnowcu i Nowy w Zabrzu. To tak z grubsza, bo każda scena w regionie biła się o to, żeby zagrał; chociaż gościnnie. Więc grał, Bóg jeden wie, jakim sposobem znajdując czas na pogodzenie tylu zajęć. Teatr pozostaje jego największą, po żonie i córce, miłością. W teatrze grał chłopów i królów, traktorzystów i arystokratów. Postacie z Szekspira, Musseta, Ioneski i Gombrowicza

A prócz teatru, prócz filmu, była przecież jeszcze telewizja z "Sobotą w Bytkowie" na czele i współpraca z zespołem Antyki, w którym, trudno tego nie zauważyć, czuje się jak w rodzinie.

Kuplety w tekście, autorstwa Wojciecha Leśniaka, odśpiewali zbiorowo goście benefisu Bernarda Krawczyka.



Henryka Wach-Malicka
Polska Dziennik Zachodni
31 maja 2011
Portrety
Bernard Krawczyk