(Nie)Wielki Gatsby

Najcelniejszy komentarz usłyszany w przerwie, a dotyczący konkursowego spektaklu "Wielki Gatsby": "Wszyscy się śmieją, zapewne łącznie z reżyserem, kasjerkami, i przypadkowymi widzami. Wszyscy się śmieją, ale czy jest z czego się śmiać?"

Dobrze postawione pytanie wymaga szybkiej odpowiedzi. Podczas spektaklu nie było sytuacji, konstrukcji, splotu słów, z których można było zaśmiać się szczerze i bez przymusu. „Wielki Gatsby” nie jest lekturą trudną do interpretacji, tym bardziej, jeżeli chce się pokazać jego tzw. uniwersalizm. Jednak coraz częstsze ratowanie się reżyserów taką kategorią jak groteska, śmiechem przez łzy i ogólnym przerysowaniem wszystkiego nie jest w żaden sposób odkrywcze. 

Podczas czwartkowego wieczoru żadnego oświecenia nie doznałam. Historia obrzydliwie bogatego małżeństwa, Toma i Daisy oraz niejakiego Gatsby’ego, który, aby zdobyć Daisy, ucieka się do kłamstw i sztuczek, jest trywialna i zupełnie pozbawiona polotu – zwłaszcza w interpretacji reżysera. W jakiś sposób część widowni zna i rozumie stwierdzenie, że pieniądze szczęścia nie dają. Kolejna część zna kilka różnych ciągów dalszych do wyżej wymienionego powiedzenia. Po spektaklu ta wiedza w żaden sposób nie ulega zmianie. Natomiast świetnie prezentuje się przedstawiona w spektaklu tzw. grupa imprezowa. Znany obrazek z każdego miasta i wsi. Gdzie widzi się korzyści (chociażby darmowa wódka), tam należy być i wypić zdrowie gospodarza. Niech żyje jak najdłużej. Na szczęście jego i nasze. Ale to też wiemy i znamy.

Ciekawe stwierdzenie a propos strony technicznej padło naturalnie z widowni: „Wiadome dlaczego nie zagrali tego w Śląskim. Tam scena w ogóle się nie rusza!” Doprawdy? Zapraszam częściej do Katowic… Będąc przy temacie ‘technika’ po raz kolejny została użyta kamera. Plus za małe opóźnienia i za to, że zawsze był dźwięk. Minus za samo jej użycie. Dwa duże i dwa małe ekrany, zmiany lokalizacji, bieganina po budynku i terenie teatru traktuję jako zabieg formalny, który miał urozmaicić spektakl (chociaż wciąż nasuwa mi się pytanie o cel tego zabiegu). Trzeba stwierdzić jedno – odnowione wnętrza Teatru Rozrywki świetnie odegrały swoje role.

Michał Zadara, reżyser spektaklu, pokusił się o zadanie o tyle karkołomne, bo chyba niemożliwe do zrealizowania. Jak sam przyznał podczas rozmowy po spektaklu – chciał wyreżyserować spektakl, na który przychodzić będzie ‘normalna’ publiczność. Spektakl, który bawiłby ją jak wyborna komedia a jednocześnie byłby wielką, bo udawaną, zabawą. Nie jest to chyba jednak możliwe, aby spektakl, który konsekwentnie i jawnie udaje, że jest tylko teatrem, więc nie należy go traktować poważnie mógłby zdobyć przychylność owej ‘normalnej’ publiki. ‘Nienormalnej’ (czytaj: wyrobionej) zresztą także. No bo po coś chyba jednak przychodzimy do tego teatru. Jedni przychodzą, aby posłuchać ciekawej historii, inni – aby dowiedzieć się czegoś o otaczającym ich świecie i życiu, jeszcze inni chcą zostać omamieni obrazem, formą, wykonaniem. W spektaklu Zadary tego wszystkiego (no może poza formą, której umowność aż nadto była podkreślana) zabrakło, a zwłaszcza zabrakło sensu. Może lepiej reżyser, chcąc schlebić gustom publiki mieszczańskiej, porządnie wyreżyseruje jakąś farsę? Wtedy i wilk będzie syty (rozbawiona publiczność) i owca cała (usatysfakcjonowany ubawioną publicznością reżyser). Proste, ale chyba jednak za trudne.



Agnieszka Niewdana
Dziennik Teatralny Katowice
19 marca 2012
Spektakle
Wielki Gatsby