(Nie)wykorzystana szansa?

Ostatni w tym roku spektakl dyplomowy studentów IV roku Wydziału Aktorskiego warszawskiej Akademii Teatralnej to niemałe zaskoczenie - szczególnie dla tych, którzy przywykli do uprzywilejowanej w tym miejscu klasycznej formy teatru

Teatr Collegium Nobilium, jako scena służąca przede wszystkim prezentacji i promocji młodych aktorów, rzadko kiedy pozwalał sobie na eksperymenty. Grane w nim przedstawienia były raczej ukoronowaniem trzyletniej pracy i przeglądem zdobytych umiejętności niż dziełami o wygórowanych ambicjach artystycznych. Dawało to młodym aktorom, dopiero wchodzącym w artystyczny świat, pewien azyl i poczucie bezpieczeństwa przed wrzuceniem na głęboką wodę. Wielokrotnie zresztą zarzucano Akademii, że jej absolwenci nie zawsze radzą sobie w późniejszej konfrontacji z pracą na zewnątrz i w zetknięciu z innymi niż preferowany w niej psychologiczny styl gry wypadają marnie. W tym roku zdecydowano się stawić temu czoło i zaproszono do współpracy Pawła Passiniego. Reżyser sam ukończył warszawską szkołę 7 lat temu i od tamtej pory nie miał z nią właściwie nic wspólnego. Pracę ze studentami potraktował tak, jak w innych teatrach, nie przewidując dla nich żadnej taryfy ulgowej. Zrobił spektakl będący wyrazem jego indywidualnej wizji, w którym bardzo silnie odznacza się charakterystyczny język teatralny.

Historia zapisana w Yermie to studium popadania w obsesję rodzącą się z rozpaczliwego i niemożliwego do zrealizowania pragnienia. Tytułowa bohaterka (Agata Góral) jest prostą Hiszpanką żyjącą na wsi ze swoim mężem Juanem (Mateusz Banasiuk). Chociaż wierzy w swoją miłość do niego, tak naprawdę zgodziła się na ślub po to, aby spełnić swój odwieczny kobiecy obowiązek: urodzić dziecko. Wszystkie jej działania i myśli ogniskują się wokół tego zadania, którego z niezrozumiałych powodów nie może wypełnić. Natura odebrała jej płodność, mężowi na dziecku nie zależy, a każda sąsiadka cieszy się już macierzyństwem – wszystkie te elementy osaczają Yermę i zacieśniają się wokół niej niczym pętla na szyi. To jedno pragnienie rozbija i demaskuje pozorną sielankę hiszpańskiego domu, gdzie całe życie ogranicza się do wypasu owiec i plotkowania, i w którym nie ma miejsca na wzajemne zrozumienie i tolerancję.

Yerma porusza temat trudny, często obcy tak młodym wykonawcom. Passini szuka sposobu na przybliżenie go, co dokonuje się m.in. poprzez radykalną interpretację sztuki. Rodzicielskie pragnienia Yermy przeciwstawia wszechobecnemu pożądaniu. To, co dla młodej kobiety jest ważne tylko w takim stopniu, w jakim może ją obdarzyć upragnionym dzieckiem, nie chce pogodzić się ze swoją rolą środka i rozpaczliwie woła o przyznanie mu nadrzędnego znaczenia. Seks staje się celem samym w sobie, czystą cielesną przyjemnością, za którą nie kryją się żadne zobowiązania. To on jest motorem działania i warunkuje relacje pomiędzy wszystkimi bohaterami. W wielu momentach spektaklu wręcz przyćmiewa zasadniczy motyw Yermy. Podkreślone to zostaje niemal na każdej płaszczyźnie: scenografię stanowią połamane i powykrzywiane ramy stalowych łóżek, częste są sceny i odgłosy uprawianej miłości – czy to gdzieś na drugim planie, czy za kulisami, a całości obrazu dopełnia panujący na scenie półmrok i zmysłowa muzyka grana na żywo do tekstów piosenek z dramatu. Atmosfera wielkiego burdelu, mrocznego ale i groteskowego, przepełnia cały ten spektakl.

Passini potraktował dosłownie to, co zapisane jest między wierszami. Zrezygnował ze wszystkiego, co budowało w Yermie lokalny koloryt czasu i miejsca nadany jej przez Lorkę. To całkowite odrealnienie z jednej strony pozwala na zmianę akcentów w sztuce, z drugiej próbuje nadać jej metafizyczny charakter. Można się spierać, czy jest to decyzja uzasadniona. Mnie takie ogołocenie w pierwszej chwili wzburzyło (kiedy np. w jednej z początkowych scen ubrany w elegancką koszulę i marynarkę Juan idzie pracować na pole to niespójność wydaje się oczywista), jednak Passiniemu udało się zbudować swego rodzaju metaforę. Szybko przyzwyczajamy się do obowiązującej tu poetyki i wchodzimy w mroczny świat nieszczęśliwej Yermy.

Rezygnacja z realizmu w szczegółach inscenizacyjnych przeniosła się także na grę aktorską. Passini odwraca uwagę od aktorów, nie pozwalając im na zbytnie przeżywanie dramatów i sporą część znaczeń przenosi na inne składniki spektaklu. Przede wszystkim gra tutaj scenografia Zuzanny Srebrnej, której centralny element stanowi olbrzymie łóżko Yermy i Juana. Przypomina ono jakąś otchłań, która pochłania i równocześnie wyrzuca z siebie niedające spokoju demony. Upiorności tego miejsca, w którym dzieją się wszystkie sceny spektaklu dopełnia wspomniane już oświetlenie. Ostre kontrasty i wyraziste kolory zderzają się z całkowitą ciemnością. Aktorzy bardzo często grają w mroku, tak, że nie widać nawet ich twarzy. Wyróżnione natomiast zostają bardzo plastycznie skonstruowane zbiorowe sceny, niekiedy pantomimiczne, jak choćby plotkowanie wiejskich dziewczyn czy magiczne obrzędy mające przywrócić Yermie płodność. W ten styl wpisują się także etiudy podczas wykonywania piosenek. Obecność na scenie muzyków (wśród nich także grających aktorów: Mateusza Banasiuka i Igora Obłozy, oraz reżysera) jeszcze dodatkowo podkreśla poetycko-wizyjny charakter tego przedstawienia.

Na tak sugestywnym tle najsłabiej wypadają aktorzy. Trudno jednoznacznie ocenić, czy winę za to ponoszą oni sami (tym bardziej, że w pozostałych dyplomach wypadają bardzo dobrze), czy raczej bagatelizujący aktorskie wykonanie reżyser. Sztuka kipiąca od doprowadzonych do skrajności emocji i namiętności zagrana została powierzchownie i jakby bez głębszego przekonania. Co prawda, zgodnie z koncepcją całości, można poszczególne postaci potraktować równie symbolicznie i bez wchodzenia w ich psychologię, jednak stają się one wówczas tylko pustymi figurami. Trochę szkoda, zwłaszcza że zarówno w nich, jak i w samych aktorach, kryje się w ogromny potencjał.

Niewątpliwie najnowsza propozycja Teatru Collegium Nobilium zasługuje na uznanie, chociażby ze względu na swoją śmiałość. Passini przy użyciu nowatorskich środków stworzył spektakl poetycki, choć miejscami rażący dosadnością. Dał też młodym aktorom okazję do zmierzenia się z zupełnie innym dla nich modelem teatru. Otrzymali ciekawy materiał, po którym muszą nauczyć się poruszać. I chyba dobrze, że stało się to w takim momencie, bowiem koniec szkoły to tak naprawdę dopiero początek prawdziwej pracy w teatrze. A im szybciej uda im się zweryfikować wiedzę i wyobrażenia na jej temat wyniesione z murów Akademii, tym lepiej dla nich.



Karolina Matuszewska
Teatrakcje
14 marca 2011
Spektakle
Yerma