Niebiańska Aida w Teatrze Roma

Jak to, musical „Aida"? Czyli co, będą po włosku śpiewać, jak w operze? Dziwne. Ale nie – słynna opera Giuseppe Verdiego była tylko inspiracją do napisania libretta musicalu. Jego twórcy sięgnęli głębiej, do źródła, którym było dziewiętnastowieczne opowiadanie francuskiego egiptologa i archeologa, Auguste Mariette. Pozostawił on po sobie Muzeum Egiptu w Kairze oraz historię pewnej zakazanej miłości. Zakochanymi byli nubijska księżniczka wzięta w egipską niewolę, i młody wódz wojsk Egiptu zobowiązany do zaaranżowanego małżeństwa z córką samego faraona.

Sceną otwierającą musical w Teatrze Roma jest wnętrze współczesnego muzeum, z hieroglifami, egipskim grobowcem i z naturalnej wielkości figurą kobiety przypominającą Nefretete. Wokół kręcą się turyści, patrzą, czytają, robią zdjęcia. Tymczasem przepiękny, miękki głos kobiecy zapowiada widzom, że za chwilę poznają historię miłości i śmierci, zobowiązań i uczuć, intryg i rodzącej się z cierpienia siły. Narratorką epilogu jest właśnie owa figura, która nagle ożywa i nadaje akcji dynamiczny, rockowy ton, nie tracąc nic z oszałamiających możliwości wokalnych. Na scenę wpadają uzbrojeni wojownicy, ciągnąc za sobą pochód szamoczących się niewolnic: rebelia, miecz, napięcie – i już jesteśmy po uszy w opowieści sprzed kilku tysięcy lat, już poznaliśmy bohaterów, już śledzimy ich losy z zapartym tchem. Widzimy, jacy są piękni, prężni, autentyczni, żywi, młodzi – i jak cudownie śpiewają i tańczą.

Muzykę napisał Elton John. Stary wyga musiał mieć wielką przyjemność w tworzeniu tego dzieła – melodie są prawdziwymi przebojami: śpiewne, pełne ekspresji, skomplikowane harmonicznie i ciekawie zinstrumentalizowane. Teksty piosenek i partie mówione wybrzmiewają dobitnie w doskonałej polszczyźnie, co jest wielką zasługą tłumacza, Michała Wojnarowskiego. Idealnie zgrany zespół pod batutą Jakuba Lubowicza podąża za wokalistami, którzy serwują widzom prawdziwą ucztę dla ucha.

Zanim jednak zachwycę się trójkątem miłosnym, czyli tytułową Aidą, jej ukochanym, Radamesem oraz Amneris, rywalką Aidy i córką faraona, napiszę – z ogromną przyjemnością i podziwem –, że produkcja Teatru Muzycznego Roma jest dziełem doskonałym. To najwyższy poziom przygotowania i wykonawstwa w musicalu łączącym, jak opera, wiele sztuk: aktorstwo, śpiew, taniec, scenografię, kostiumy, światła. Każda fryzura, każde nakrycie głowy, fałda kostiumu i krok taneczny jest mistrzostwem. Ten musical stworzyli ludzie nie tylko niezwykle utalentowani – tu widać perfekcyjne dopracowanie każdego szczegółu.

Anastazja Simińska, absolwentka Akademii Muzycznej w Gdańsku, zachwyca jako Aida; magnetyzuje audytorium swą egzotyczną urodą, odwagą, wyrazistością kreacji. Jest krnąbrna, dumna, silna, lecz również pełna wątpliwości, kobieca, namiętna. Simińska doskonale operuje wyjątkowo ciekawym głosem i tworzy przepiękny duet z Marcinem Francem w roli Radamesa. On jest silny męskością żołnierską, lecz nie wrzaskliwą, która więcej robi niż mówi, która nie ucieka się do podstępów, lecz kieruje się prawym sercem. Ten młody aktor i wokalista, również absolwent wydziału Wokalno-Aktorskiego Akademii Muzycznej im. Stanisława Moniuszki w Gdańsku, w niezwykle dojrzały sposób przedstawia kształtowanie się osobowości Radamesa, mężczyzny, który u progu życia musi zmierzyć się z własnym ojcem – w tej roli świetny aktorsko Jan Bzdawka! –, zweryfikować własne zobowiązania i marzenia, oraz przekonać się, czym naprawdę jest miłość. Simińska i Franc urzekają autentycznością, w śmiałych scenach miłosnych są piękni i delikatni.

Córka faraona to najbardziej wymagająca kreacja w musicalu. Wspaniała Zofia Nowakowska, która wcieliła się w rolę Amneris, ma zadanie trudniejsze niż ktokolwiek inny: musi przedstawić złożoność osobowości młodej kobiety, która ma dosłownie wszystko – oprócz odwzajemnionej miłości. Spod maski pustej lali, która kocha stroje, fryzury i zabiegi upiększające, wyziera samotność, pragnienie głębokich relacji, a także stopniowo rosnąca siła i świadomość siebie, które w finale przemienią córkę faraona w Córkę Izydy. Niezwykła jest też relacja Amneris i Aidy: w musicalu są... wspierającymi się przyjaciółkami. Nowakowska daje na scenie prawdziwy popis wokalnego i aktorskiego kunsztu. Unosi tę rolę. Na wyżyny.

Patrząc na trójkę głównych bohaterów oraz na cały zespół ze zdumieniem odkryłam, że to jest możliwe – że można uosabiać jednocześnie fizyczne piękno i sprawność, świetne aktorstwo i doskonałość wokalną. Więc jednak.

Ale, ale, w jakiej oprawie! Scenografia Mariusza Napierały rusza się, tańczy, gniewa, wątpi, walczy, marzy i kocha wraz z bohaterami. Architekt i modystka Joanna Denier zaprojektowała i wykonała nakrycia głowy nie do opisania, to po prostu trzeba zobaczyć. A teraz uwaga – każda, absolutnie każda kobieta na widowni chciałaby mieć przynajmniej jedną z kreacji, które pojawiły się na scenie. Dorota Kołodyńska jest mistrzynią wyczucia stylu, symbolu i kolorystyki (z przyjemnością dowiedziałam się, że oprócz warszawskiej ukończyła również mediolańską Akademię Sztuk Pięknych), zadbała też o fakturę tkanin i o funkcjonalność kostiumów – aktorzy nie tylko świetnie wyglądają, ale po prostu widać, że jest im wygodnie! Obraz wieńczący piosenkę „W rękawie as" to prawdziwa rewia mody! Zaś scena ubierania zdruzgotanej prawdą Amneris w sztywną białą suknię ślubną z groteskowym welonem podkreśla bezsens zawierania małżeństwa bez miłości...

Jednak najbardziej ze wszystkiego porusza nas, widzów, przepięknie wyśpiewywana żarliwa historia miłości zwyciężającej śmierć i czas. Trudno się nie wzruszyć. Łzy. Katharsis. Teatr.

Jako miłośniczka Verdiego szukałam nawiązań do oryginalnej „Aidy". Głównym wątkiem jest niezmiennie zakazane uczucie Egipcjanina i Nubijki (u Verdiego Etiopki) oraz rozdarcie Aidy pomiędzy miłością do ojczyzny i ojca a miłością do Radamesa. Jednak postaci dwojga kochanków w musicalu są o wiele bardziej wyraziste niż w operze – tam Radames jest nieco naiwnym młodzieńcem rozgrywanym przez ojca Aidy, Amonastra, tu sam świadomie decyduje się na krok zinterpretowany jako zdrada ojczyzny, aby być wiernym miłości. Jest również na tyle silny, że przeciwstawia się własnemu ojcu, Dżoserowi – tej postaci w ogóle nie ma u Verdiego. Nie ma tam również musicalowego Nubijczyka Mereba, sługi Radamesa, który spełnia funkcję błazna, posłańca i powiernika – w tej roli pięknie zaprezentował się Michał Piprowski. W musicalu nie ma niczego, co przypominałoby słynny marsz triumfalny Verdiego – widocznie nie było na niego zapotrzebowania, jakie miał Izmail Pasza zamawiający sto pięćdziesiąt lat temu oryginalną „Aidę" na otwarcie Kanału Sueskiego. Osobowość Amneris to kolejna różnica: we włoskiej operze to postać prawdziwie tragiczna, konsumowana przez własną zazdrość, intrygi i rozpacz. W musicalu Amneris w końcu przekuwa cierpienie na siłę i odradza się do nowego życia, podobnie jak skazani kochankowie.

Finał. Owacje na stojąco. Długo. Wołania o „bis". Kwiaty, uśmiechy, satysfakcja, szczęście. Tak będzie pewnie po każdym spektaklu. Reżyser i dyrektor Teatru Muzycznego Roma w jednej osobie, Wojciech Kępczyński, odniósł wraz z zespołem sukces. W pełni zasłużony.



Agnieszka Kledzik
Dziennik Teatralny Warszawa
28 października 2019
Spektakle
Aida