Niecodziennik Jerzego Stuhra

Ta lektura dodaje nadziei. Nie tylko w wakacje.

GLIWICE, 10 X 2011 Dziwny nastrój! Dlaczego akurat dzisiaj pociągnęło mnie to pióro? No, ale skoro pociągnęło, to brnijmy w te strzępy, migawki, skrawki tego, co jeszcze być może dane będzie mi przeżyć. Dzisiaj jest pierwszy dzień po wyborach. Zacznie się może coś nowego. Zwycięzcy! Daję wam szansę. Będę was też śledził przez cztery lata - jeśli dożyję. Po raz kolejny zaczynam wszystko od nowa. Tym razem jest to poważna walka o życie. Teraz nie ma już moich dokonań, uznania u publiczności, pozycji, popularności. Jestem tylko ja i choroba. I jest jeszcze moja żona Basia. Poświęciła mi się całkowicie. Choruje razem ze mną. 

Jest październik. Dajemy sobie czas do maja na pokonanie choroby. Jeśli nam się uda, oczywiście. Wierzymy w to głęboko, mimo że Basia ma z pewnością więcej złych wieści od różnych zespołów lekarskich. A więc i ta moja pisanina do maja. Tak się ze sobą umawiam, bo potem już muszę wrócić.

Marianko, nie stracę siły. Ale jakoś mimo choroby mam coraz wyraźniejsze poczucie, że okres mej aktywności mija i nawet - co dziwniejsze - nie tęsknię za nim, pozwalam mu odejść. Role zagrane, kilka myśli osobistych rzuconych do ludzi w postaci filmów - studenci wyuczeni gorzej, lepiej, ale jednak, setki wywiadów udzielone, nagrody odebrane, paręset metrów czerwonych dywanów przechodzone, nic mnie nie gna. Pomału, z własnej woli, zamieniam się w obserwatora rzeczywistości. I może dlatego warto dla samego siebie to zapisać.

Profesor Bardini kiedyś, w wywiadzie, na pytanie: "Co pan robił przez ostatnie dziesięć lat?", odpowiedział: "Przygotowywałem się do starości". Podoba mi się. Jestem w fazie przygotowywania. Zbieram książki, których nie zdążyłem przeczytać, filmy nieobejrzane, rozmowy z najbliższymi nieprzeprowadzone, wyznania miłości nigdy z braku czasu, nastroju, skupienia niewypowiedziane. Jest co robić! Całe młode i dojrzałe życie służyłem ludziom. Bawiłem, wzruszałem, szokowałem. Teraz myślę, żeby ludzie posłużyli trochę mnie. Ale tylko trochę, abym mógł ich obserwować, wyciągać i układać z tej obserwacji swoje fantazje. Przyglądać się ludziom - oto moja rozrywka".

Ten fragment książki Jerzego Stuhra "Tak sobie myślę" powinien Państwa zachęcić do jej lektury. Książki, na którą czekaliśmy wszyscy, a, jak się okazało, szczególnie ludzie chorzy. Ale nie oni jedyni. Bo ta książka - dziennik, wybitnego aktora, reżysera i pedagoga, jest nie tylko zapisem walki z chorobą, ale też świadectwem miłości do życia we wszelkich jego przejawach. 

Jerzy Stuhr był wielokrotnie moim rozmówcą na tych łamach, ale szczególne wrażenie zrobiło na mnie ostatnie nasze spotkanie. Słaby, wycieńczony chorobą, ale chętny, by rozmawiać. Nie o chorobie, ale o przyszłości, planach artystycznych, o nowym włoskim filmie, w którym zdążył już zagrać.

Kilkanaście tygodni później spotkałam aktora podczas promocji jego książki w "Mandze". To był nie ten sam człowiek. Nabita sala wielbicielami jego talentu zgotowała artyście owację. A on opowiadał, opowiadał... Ze swadą, radością w głosie. Że się udało, że chce jesienią wystąpić w Teatrze Telewizji "na żywo" w spektaklu "33 omdlenia" z Krystyną Jandą i Ignacym Gogolewskim.

Wszystkim, zdrowym i chorym, polecam przeczytanie tej książki o życiu, miłości, dobru, potrzebie rodziny i wsparcia ludzi bliskich. I nie tylko bliskich, bo wielu obcych pisało do aktora swe podziękowania za jego szczere wyznania w prasie, w telewizji. Wyznania chorego na nowotwór, chorego, na którego choroba spadła jak grom z jasnego nieba, a on powiedział jej NIE.

Jerzy Stuhr komentuje aktualne wydarzenia ze sceny politycznej, śledzi również wydarzenia sportowe. Ale najwięcej miejsca poświęca kulturze, sztuce. Pisze o aktorstwie, o swojej karierze, analizuje filmy i otaczający świat. Pomiędzy zapiskami pojawia się od czasu do czasu szpitalne okno, szpitalne łóżko, walka z chorobą, bliscy. Bardzo interesująco napisał o tej książce Krzysztof Varga, polski pisarz węgierskiego pochodzenia, krytyk literacki i dziennikarz:

"Zatem to, co mnie w tej książce - która stała się zresztą już potężnym bestsellerem - pociąga, to walka Stuhra o godność kultury, którą obecnie różne paskudne choroby także atakują, Stuhr choroby owe diagnozuje i wskazuje przyczyny, choć z oczywistych powodów skutecznej kuracji przepisać nie jest w stanie; to - zdaje się - są choroby nieuleczalne.

Pisze znany aktor zatem o dzisiejszej kinematografii i dzisiejszym teatrze, pisze krytycznie, choć z troską, Strzępkę i Demirskiego chlasta za plakatowość, Kleczewską za używanie metod terapeutycznych przy szykowaniu przedstawień, na rzecz zasadniczą zwraca uwagę: sztuka ma pomóc publiczności, nie reżyserowi i aktorom, aktorstwo to są wyrafinowane usługi dla ludności, a nie robienie sobie psychoterapii, zdaje się, że może to być pogląd nieco niepopularny obecnie. Gdy idzie o kino, wychwala Różę i chlaszcze Kac Wawa, polemizować z tym się nie da zupełnie (...)".

Kto zatem nie czytał niech spakuje ów dziennik wydany przez Wydawnictwo Literackie do walizki i zabierze pod gruszę. Naprawdę warto.



Jolanta Ciosek
Dziennik Polski
20 lipca 2012
Portrety
Jerzy Stuhr