Niedokończona opowieść

Kim są Ślązacy? Czy są narodem? Komu Śląsk się należał przed wojną jedną, drugą, jeszcze wcześniej, a i później: Niemcom czy Polakom? To pytania wszystkich. Czy jestem Niemcem, czy Polakiem? Kim zostać, by przeżyć? Czy "zapisać się do Niemców" było zdradą? To pytania Ślązaków. Jak wychować swoje potomstwo? Jak zapewnić mu byt godziwy, jak sprawić, by szanowało swoich rodziców? Jak uchronić przed chaosem wojennej zawieruchy? To pytania rodziców. Wszystkie one w postaci codziennych dylematów zaistniały na sobotniej premierze "Polterabendu" w Teatrze Śląskim w Katowicach.

Chociaż obraz śląskiej rodziny nie jest przedstawiony w "Polterabendzie" tak wesoło (teraz nieuchronnie nastąpi oczekiwane porównanie) jak w "Cholonku...", to aktorzy nie wygrywają błyskotliwie ani akcentów humorystycznych - choć w tych są zdecydowanie bardziej przekonujący - ani dramatycznych, a tymczasem spektakl "Korezu" grany od lat wciąż tą świetną grą aktorską stoi. Z drugiego balkonu widowni teatralnej świat nie jawi się rzeczywiście, szczególnie ten przedstawiony, jednak szczere odczucie podpowiada mi zdanie o premierowym przedstawieniu: aktorzy byli zmęczeni. Pomysłowym, a jakże pięknie i prosto brzmiącym wicom babki, brakowało prawdy, matce zabrakło przekonującej miłości do dzieci, ojcu - ognia (choć matkę nieustannie widzieliśmy w ciąży) i surowości. I nie był to, niestety, zabieg celowy. A to, czego oczekiwać muszę po śląskim przedstawieniu o Śląsku minionym, to aktorstwa zaangażowanego, mitycznie śląskiego (odtworzenia spodziewanego zachowania, sposobu myślenia, widzenia świata z przeszłości), jako krainy, której już nie ma, a o której pamięć Ślązacy przechowują w sercach. Nie dyktuję gry aktorskiej, będącej przecież skomplikowanym procesem duchowym, będącym mi niedostępnym, ale: jeśli słyszę to specjalnie akcentowane "Jeeezuuu", widzę czerwone korale podwójnie, potrójnie założone na szyję i zwieńczone krzyżykiem, niemal czuję ten nikły zapach wodzionki, o której się mówi, to poznaję budulec wykorzystany przez dramaturga - mit i nie mogę go nie oczekiwać w grze aktorskiej. Natomiast tekst, reżyseria i scenografia korzystnie się uzupełniając, oddają zamysł pokazania przedwojennego Śląska wprost z wyobraźni. Przemijalność ludzkiego życia i jego nieustanne powtarzanie się obrazuje zataczająca koło historia z kromką chleba: tę "klapsznitę" z tymi samymi gestami i słowami wręczy matka Jorgowi, a następnie jego żona najmłodszemu synowi. Te same żale Jorg wyleje wtedy, gdy syn rozpocznie pracę przed wojną dla Niemców i gdy młodszy, po wojnie, dla socjalizmu (Sowietów). A wszystko to okraszone muzycznymi przerywnikami orkiestry, która przygrywa - w zależności od kolei historii - to ubrana w mundury górnicze, to we fraki. Czy otrzymujemy odpowiedzi na pytania, które powstają w trakcie spektaklu? Niestety nie, znowu (po "Cholonku..." i niedawno wydanym "Czarnym ogrodzie" Małgorzaty Szejnert, który swoim reporterskim stylem rozbudza apetyty na odpowiedzi, będąc w założeniu jedynie książką o Giszowcu i Nikiszowcu oraz losach ludzi tam żyjących) nie. I chociaż "Polterabend" ma wyraziste zakończenie w postaci monologu Jorga, dla mnie nie jest ono satysfakcjonujące. Teatr Śląski im. S. Wyspiańskiego w Katowicach Stanisław Mutz "Polterabend" opracowanie tekstu i reżyseria: Tadeusz Bradecki scenografia: Paweł Dobrzycki muzyka i aranżacja: Andrzej Marko choreografia: Anna Majer asystent reżysera: Marcin Szaforz asystent scenografa: Małgorzata Ptok Obsada: Wiesław Sławik, Alina Chechelska, Ewa Leśniak (gościnnie), Krystyna Wiśniewska, Marcin Szaforz, Marek Rachoń, Maciej Wizner, Antoni Gryzik Prapremiera: 5.01.2008 r.

Inga Niedzielska
Dziennik Teatralny Katowice
10 stycznia 2008