Niemożność buntu i miłości?

Właściwie to nie wiadomo dla kogo bardziej jest "Most nad doliną". Dla młodzieży dla której uzależnienia to tylko jeden z problemów czy dorosłych, którzy mogą tutaj odnaleźć część swojej prawdy i minionego buntu. Ale za to grana na żywo muzyka jest wspaniała i są trafione "momenty".

Druga premiera w Teatrze im. Aleksandra Fredry kierowanym przez Joannę Nowak i Łukasza Gajdzisa, przynosi odmienne emocje niż pierwszy sygnowany przez nich projekt, czyli "Między nami dobrze jest" na podstawie dramatu Doroty Masłowskiej. W końcu "Most nad doliną" węgierskiego twórcy Janosa Haya, którego wystawienia w Gnieźnie podjęła się młoda reżyserka Joanna Grabowiecka, porusza trochę inne tematy. Chociaż krytyka kapitalizmu, który nastał po transformacji w krajach byłego "bloku wschodniego" i pewne poszukiwanie bliskości czy wspólnoty - to znowu podobieństwa.

Tymczasem widz zostaje zderzony z historią Petera (w tej roli obiecujący Rafał Fudalej, co to zagrać potrafi homoseksualnego gwałciciela w znanym choćby z Offeliady niepokojącym filmie Bartosza Kruhlika "Żar",to znów jak teraz, młodego nadwrażliwca z autodestrukcyjną skłonnością) zakochanego w pięknej Zsofi (tutaj zobaczyć można ciepłą i sympatyczną, ale za mało wyrazistą Magdalenę Tabor). Najkrócej rzecz ujmując, chłopak pochodzi z rodziny, gdzie wręcz chorobliwa przedsiębiorczość i pieniądz są hołubione, więc siłą rzeczy chce żyć inaczej. Nie wie tylko, że to czego nienawidzi oraz nie może znieść, przyjdzie do niego w innej postaci... I to akurat zostaje tutaj najlepiej wygrane: najpierw w momencie, gdy ojciec tłumaczy Peterowi założenie kolejnego, "niepotrzebnego biznesu", czyli wypożyczalni sprzętu motorowodnego, której przecież "nikt inny nie może wziąć", a potem, gdy już przyjaciel chłopaka Deda, mówi o nim mniej więcej tak Zsofi: "Nie rozumiesz, że on chce cię zawłaszczyć, mieć na własność i wyłączność. Jest taki sam jak jego ojciec". Mechanizmy nie radzenia sobie w życiu z materią i uczuciami więc determinowane są genami, wzorcami, systemem czy może całkiem przypadkowo? Tego już niestety nie dowiadujemy się ze sztuki, gdzie mocna w tym względzie jest tylko jedna z pierwszych scen rozmowy-walki bokserskiej syna z ojcem, a reszta "przestrzeni domowej" zostaje ewidentnie spłaszczona lub sprowadzona do pustych gestów.

Zatem jeśli chodzi o bunt przeciw rodzinie i urządzonemu przez "starych" światu, to "kradnie go" wspomniany wcześniej Deda grany przez Maksymiliana Michasiów. Świetna postać kumpla z podwórka, rozrabiaki i cwaniaka czy człowieka z ADHD jak chce niekoniecznie słusznie jeden z recenzentów. A może, gdyby nie akcent na Petera, to właśnie Deda powinien być głównym bohaterem? W końcu to on zadaje najwięcej pytań, podważa dogmaty wyznawane przez dorosłych i narusza ich dobre samopoczucie oraz jest tą kuroniową "zmianą zamiast przystosowania". Poza tym w niektórych jego stwierdzeniach pobrzmiewają też idee Maja '68, czyli zachodniej rewolty z 1968 roku, gdzie młodym towarzyszyły m.in. hasła "Zabrania się zabraniać" czy "Cała władza w ręce wyobraźni", a sprzeciw napędzała rockowa muzyka. Zresztą ta ostatnia jest również ważna w spektaklu, zarówno w postaci cudownie granych na żywo utworów przez rodzimy skład BAPU, jak i dywagacjach Dedy na temat autentyczności zespołów i muzyków. Przy czym znamienny jest tu jeszcze fakt, że chłopak uznaje za "zwycięzców" tych muzyków (Jimi Hendrix i Kurt Cobain), którzy zdążyli dość szybko i młodo umrzeć. Czyżby więc i u tego bohatera objawiał się pęd ku śmierci, czy raczej wierności sobie, która jego zdaniem cechuje młodych, co jeszcze się "nie sprzedali"?

Jednak ten, podobnie jak inne wątki, nie zostanie niestety do końca rozwinięty. Bo tak jak nie wiadomo dla kogo ostatecznie jest sztuka, tak samo nie da się określić o czym ona jest. Owszem, zaborcza miłość (czyli uzależnienie!) Petera do Zsofi ma być tym głównym tematem, ale widać ją dopiero w drugim akcie i też jest jakby nie do końca opowiedziana. Bunt młodych przeciwko starym to chyba najlepszy z wątków poprzedzony "spiskowaniem w internacie" (świetna minimalistyczna scenografia), ale znów zostaje ucięty, a otoczenie w którym wyrośli nastolatkowie, ewidentnie prosiło się o więcej uwagi. Tyle, że mimo wszystko jest w tym jakiś ogólny zarys problemów, a Janos Hay umie o tym opowiedzieć. Do tego patrząc już bardzo współcześnie na wchodzących w dorosłość Węgrów i Polaków oraz obecne tendencje do szukania rozwiązań problemów w nacjonalizmie, towarzyszyła mi osobiście jeszcze jedna, gorzka refleksja, że "lepiej z mostu niż do Jobbika" (skrajnej węgierskiej partii narodowej), ale jeśli rozmyślania takiego Dedy miałyby go doprowadzić do czegoś więcej niż ludzki egoizm, to już byłby sukces. Bo Peter zdążył niestety z tego świata zdezerterować wybierając własną utopię zamiast walki o nią...



Kamila Kasprzak
Przemiany na Szlaku Piastowskim
18 kwietnia 2014
Spektakle
Most nad doliną