Nieumarli w tańcu ze śmiercią

Na sali ciemność. Cisza. Nagle z widowni wyłaniają się trzy postacie. Wolnym krokiem przemierzają salę. Mają na sobie stroje z epoki i pomalowane na biało twarze. Każda niesie ze sobą podróżną torbę albo plecak. Przypominają wiecznych tułaczy. Wykonują dziwne ruchy, chwieją się i potykają. Z wejścia na scenę został stworzony niemal mistyczny rytuał. Tak rozpoczął się spektakl „Stół z powyłamywanymi nogami".

Była to moja druga wizyta na Kanonicznej 1. Odwiedziłam już nie jeden krakowski teatr, więc śmiało mogę powiedzieć, iż Mumerus nie ma sobie równych. Surrealistyczne spojrzenie na świat w sztukach pozwala widzowi na odwiedzenie zupełnie innych wymiarów. Tym razem przeniósł nas do świata umarłych.

Jedyną dekoracją na scenie jest drewniana tablica oraz zwykły, prosty stół. Z samego tytułu sztuki wynika, że będzie odgrywał ważną rolę. Stół, czyli obserwator wydarzeń, świadek życia i codzienności. Jak się okazuje jest istotny nie tylko za życia, ale również po śmierci. W okół niego tańczą, bawią się oraz uczą świeżo wykopane zombie.

W pierwszej scenie między bohaterami padają niezrozumiałe zbitki literowe. Wydają się one bardzo przypadkowe, krótkie i urywane, jednak mocno nacechowane emocjami. To uświadamia nam, że w porozumiewaniu się logiczne wypowiedzi nie są konieczne, a nawet, ograniczają one ekspresję. Nagle z chaotycznego dialogu wyłaniają się słowa „ Daj, ać ja popruszę, a ty poczywaj", czyli pierwsze zapisane zdanie w księdze henrykowskiej w języku polskim. To ważny moment, ponieważ zaczynają się rodzić więzi między postaciami. Następnie zombie podchodzą do stołu. Uczą się przy nim alfabetu. Powtarzają litery, próbują znaleźć w pamięci słowa, które padły już kiedyś w historii. Z ust jednego mężczyzny pada w końcu dźwięczny okrzyk „O chlebowy stole!" od tego momentu zombie już nie bełkoczą, ich język staje się zrozumiały. Zaczyna się recytacja fragmentów wierszy. Widzowie mogą usłyszeć między innymi „Rozmowy Mistrza Polikarpa ze Śmiercią". Wraz z ewolucją ich języka wzbogaca się stół. Początkowo brzydki, surowy zostaje nakryty obrusem przez „umarlaki". Pojawiają się na nim różne przedmioty wyjęte z plecaków. Umarlaki układają domino, bawią się przy nim.

Aktorzy przenoszą nas w świat myśli średniowiecza. Można ten zabieg interpretować na wiele różnych sposobów. Moim zdaniem wybór tej epoki jest spowodowany faktem,iż ówcześni ludzie interesowali się zagadnieniem śmierci. Jest to też czas chorób morowych i wojen. Wtedy również panował prawdziwy wiek zombie.

Przez cały spektakl pojawia się motyw powtarzania liter alfabetu. Świat jest tworzony poprzez przypadkowe rzeczy, skrawki materiału i światło. Również w ten sposób został złożony symboliczny model człowieka. Powstaje on z korpusu szkieletu, ręki i kawałka nogi. Na miejsce głowy zombie wkręcają lampę zamiast głowy i w klatkę piersiową wkładają zębatkę rowerową. Mimo iż to precyzyjny mechanizm, nie oprze się wielkiej sile śmierci.

Trudno opisać mi to, co przedstawił teatr Mumerus. Reżyser Wiesław Hołdys umieścił w spektaklu niezliczoną ilość symboli i metafor. Jednak w całej zawiłości nie mogę powiedzieć, iż inscenizacja jest trudna w odbiorze, wręcz przeciwnie, oglądałam ją z wielka przyjemnością. Każda scena została skonstruowana niezwykle precyzyjnie. Sztuka przypomina mi średniowieczny motyw danse macabre. Nie ważne kim jesteśmy, jak wyglądamy, w co się ubieramy. Brutalnie mówiąc – i tak wszyscy umrzemy. Mimo przytłaczającej tematyki niektóre momenty były dość groteskowe, widownia nie raz wybuchała śmiechem. Muszę przyznać, że po spektaklu byłam pozytywnie zaskoczona. Po enigmatycznym opisie nie wiedziałam czego się spodziewać.

Aktorzy, którzy wcielili się w role umarlaków, czyli Anna Lenczewska, Jan Mancewicz oraz Robert Żurek również zasługują na uznanie. Ich gra była tak naturalna, że można by się zastanowić, czy oni czasami chwile wcześniej nie wstali z grobu. Ze staropolskich tekstów wydobyli wielką mądrość. „Stół z powyłamywanymi nogami" polecam wszystkim tym, którzy chcą się oderwać od realnego świata. Spektakl trwa tylko godzinę, jednak nie jest to bynajmniej stracony czas.



Katarzyna Sowa
www.kulturatka.pl
27 lipca 2016
Portrety
Wiesław Hołdys