Niewiarygodnie nudny pokaz pretensjonalności

"Podział południa" Comédie-Francaise to ramota, jakiej dawno w Polsce nie było

Oglądając sztukę Paula Claudela, telefon miałem wyłączony. Upewnić się, że jest 2009 rok, nie było jak.

Z czasem wszystko stało się jasne. Zacząłem wypatrywać na widowni monsieur Fourniera – bohatera francuskiej komedii „Hibernatus” granego przez Louisa de Funesa. W 1905 r. wypłynął do Grenlandii. Lody skuły morza i wraz z całą załogą zamarzł na kość. Po latach, dzięki zdobyczom medycyny, został poddany zabiegowi odhibernowania. Powoli wraca do życia, a Comédie-Francaise postarała się, żeby kontakt ze współczesnością nie wywołał u pacjenta szoku. Postanowiła zagrać spektakl w stylu z 1905 r.

Występują jedynie czterej aktorzy. Bohaterowie podróżujący do Azji uwikłani są w miłosny czworokąt. Każdy opowiada, co czuje jego dusza i jak bardzo cierpi. Rozmowy są pełne modernistycznej ekscytacji, nieznośnych metafor i symboli. Paryscy artyści grają z nadekspresją typową dla niemego kina. Ustawili się na proscenium i opisują krajobrazy widziane z pokładu statku. „Discovery Channel” w stylu retro!

Troska o Hibernatusa, jaką zaprezentował francuski teatr, współgra z doborem tekstu. Z myślą o ofierze katastrofy z 1905 r. reżyser Yves Beaunesne wybrał sztukę z tego samego roku. Claudel napisał pierwszą wersję „Podziału południa” właśnie wtedy, opierając się na doświadczeniach swojej morskiej podróży do Chin.

Problem ze spektaklem polega na tym, że idealny dla niego widz, czyli Hibernatus, nie istnieje. Niestety, Comédie-Francaise już podczas wizyty rok temu pokazała, że staje się teatralnym muzeum. Wtedy uratowała ją rewelacyjna gra Andrzeja Seweryna. Teraz go zabrakło.

Winą za porażkę „Podziału południa” ponosi reżyser. Sztuka nosi piętno czasu, w którym powstała, ale można ją odczytać jako teatralny odpowiednik „Idioty” Dostojewskiego. Przedstawia historię Mesa, który przeżył pierwszy związek z kobietą, mając 37 lat. Poświęcił dla pięknej Yse wszystko, wierząc, że jej małżeństwo jest nieszczęśliwe, a romans z kochankiem – aktem rozpaczy.

Mrzonki idealisty kończą się fatalnie. Ciekawe, że finał daje nadzieję. To główny temat dramatu chrześcijańskiego, jaki próbował odnowić 100 lat temu Claudel. Dlatego zamiast opisywać z perwersją upadek bohaterów, postarał się odnaleźć jego przyczynę. To egoizm – największy wróg chrześcijaństwa. W teatrze piekłem jest nuda.



Jacek Cieslak
Rzeczpospolita
30 października 2009