Niezbędne jest szaleństwo

W ciągu ostatnich dwóch lat zagraliśmy kilka poważnych premier, na które przyszli gimnazjaliści, licealiści i studenci, słowem dorośli. Właśnie ta konkretna zmiana jest dla mnie najważniejsza

Rozmowa z Roberto Skolmowskim, dyrektorem naczelnym i artystycznym Wrocławskiego Teatru Lalek.

Jak długo piastuje pan stanowisko dyrektora naczelnego i artystycznego Wrocławskiego Teatru Lalek i co się  od tego czasu zmieniło w teatrze?

Nominację  na stanowisko dyrektora naczelnego i artystycznego otrzymałem w sierpniu 2007 roku – a więc pracujemy tutaj razem od prawie trzech lat. Jeszcze w grudniu 2009, z czego jestem bardzo rad, oddałem panu prezydentowi Rafałowi Dutkiewiczowi zakończony projekt, przewidziany na pięć lat, który udało nam się zrealizować w ciągu dwóch lat i trzech miesięcy. Od początku kadencji w WTL było to 26 premier – zaszła zdecydowana zmiana repertuaru, wskutek czego nastąpiło przeobrażenie struktury widowni. Do WTL zaczęły przychodzić całe rodziny oraz, co bardzo ważne, uczniowie gimnazjów, liceów i studenci. To niby nie powinno dziwić, ale niestety jest coś takiego w naszej mentalności, że teatr lalek jest postrzegany wyłącznie jak teatr dla małych dzieci. Tymczasem my w ciągu ostatnich dwóch lat zagraliśmy kilka poważnych premier, na które przyszli gimnazjaliści, licealiści i studenci, słowem dorośli. Właśnie ta konkretna zmiana jest dla mnie najważniejsza. 

Jak doszło do tego, że pod pańskim kierownictwem Wrocławski Teatr Lalek zyskał miano najlepszego teatru dla młodego widza w Polce?

Takich sądów nie wolno głosić. Przepraszam ale sportowe zasady nie pasują  do sztuki. To nie wyścigi. Jeśli nasz teatr jest postrzegany jako ten, w którym się dobrze dzieje i przychodzą doń widzowie to jest super... O reszcie pogadamy na jubileuszu, teraz pracujemy.

Myślę,  że najważniejsza była decyzja sięgnięciu po inny język teatru dla dzieci. To przecież nie musi koniecznie być teatr, w którym występują szmaciane i papierowe lalki. W dzisiejszych czasach prawie każdy ma dostęp do środków bardzo nowoczesnych, uznałem więc, że i nasz Teatr musi stać się nowoczesny, wykorzystać dostępne dobrodziejstwa techniki, media itp. Dlatego też zaczęliśmy stosować zupełnie nowe metody wykonawcze; nie tworzymy już lalek tak, jak kiedyś. Obecnie budujemy je z podobnych materiałów, z jakich George Lucas robił fantastyczne twory w „Gwiezdnych wojnach”. To była ważna zmiana, ale nie decydująca. Myślę bowiem, że ostatecznie podstawą naszego sukcesu, jeśli  można o nim mówić, stało się to, że przestaliśmy grać sztuki, które grane są w każdym teatrze lalek. Repertuar WTL to obecnie w przeważającej większości teksty pisane specjalnie na nasze zamówienie. Tych sztuk jest już kilkanaście,  są one tworzone przez młodych dramaturgów - ludzi mających zupełnie inny stosunek do świata dziecka niż ci, którzy często tylko myślą, że są twórcami dla dzieci. To jest podstawa: współczesny teatr dla dzieci musi być teatrem, który sięga po młodych twórców, bo tylko oni jeszcze patrzą na rzeczywistość tak, jak nasi widzowie. Nie wierzę, że mili starsi panowie i urocze starsze panie potrafią dziś napisać dobrą, poruszającą, trafiającą do wyobraźni sztukę dla dzieci, a co dopiero dla nastolatków. Młodzi dramaturdzy, choćby z racji wieku, mają do tej widowni znacznie bliżej. To banał, pozorny banał, ale w dramaturgii musi nastąpić zmiana. ”Sło” , „Krasnoludki...”, „Legendy…” „Co w trawie piszczy” „ Św. Franciszek”– to są teksty pisane dzisiejszym językiem teatralnym. 

Dotyczy to również reżyserii… 

To oczywiste. Przyznam, że do niedawna ukrywałem to, ale teraz mówię już  o tym głośno: zanim przejąłem Wrocławski Teatr Lalek, obejrzałem dużą ilość spektakli i ich nagrań.  Stwierdziłem, że  całkowita zmiana jakościowa jest koniecznością. Polski teatr lalek przeżywa poważny kryzys reżyserii i dramaturgii. Zatem zaprosiłem do współpracy nie tylko młodych dramaturgów, ale i młodych reżyserów - bądź reżyserów, którzy nigdy nie zajmowali się teatrem dla dzieci i młodzieży - takich jak Krzysztof Kolberger, Jerzy Radziwiłowicz, Jan Peszek, Natalia Korczakowska, Maciej Podstawny.  Jestem przekonany, że teatr dla dzieci trzeba oddać w ręce bardzo wybitnych twórców, którzy na co dzień się nim nie zajmują, gdyż tylko oni będą w stanie sprostać oczekiwaniom młodej widowni. Dotyczy to także przestrzeni muzycznej spektakli. Proszę zauważyć, że obecnie do teatrów lalkowych jakoś nie pisują poważni kompozytorzy. We Wrocławskim Teatrze Lalek szukamy kompozytorów takich jak na przykład Piotr Baron czy Paweł Hendrich (jeden z najwspanialszych kompozytorów muzyki współczesnej). To samo dotyczy scenografii. U nas scenografami są pierwsze „ołówki” w naszym kraju – Prof. Paweł Dobrzycki, Maria Balcerek, Radek Dębniak, Barbara Hanicka – ci, którzy albo nigdy dotąd, lub sporadycznie, robili sztuki dla dzieci. I nagle się okazało, że świat przez nich zaprezentowany oczarowuje... Rzecz tkwi w zdolności do kreowania innej rzeczywistości. Tak jak w każdym rodzaju teatru – rzeczywistość trzeba wymyślić. Tyle że rzeczywistość stworzona na potrzeby teatru dla dzieci musi być wysokiej próby. Jeśli nie zaczniemy zabiegać o to, by najwybitniejsi polscy reżyserzy, kompozytorzy i scenografowie zechcieli robić przedstawienia dla dzieci, pozostaniemy w zaklętym kręgu artystów, często o słabiutkim warsztacie, czasem wręcz bardzo kiczowatym. Często spotykam się z opinią, że ludzie, którzy przyszli pracować do teatru lalek to ci, którym nie udało się w teatrze dramatycznym. Niestety, i to mnie bardzo boli, jest w tym dużo racji... Powoli staram się to zmienić. Wiem, że w tej chwili, okropnie się narażam tzw. „środowisku specjalistów od bawienia dzieci”.

Dziecięca widownia sprawia jeszcze jeden problem. Dziecięca widownia „rozpuszcza”  aktora i jeszcze częściej realizatora. Pozornie bowiem, bardzo łatwo jest oszukać dziecko. Jakieś trzydzieści lat temu jako student wydziału lalkarskiego, byłem w Salzburgu w operze marionetkowej. Jak wiemy, jest to teatr najwyższej światowej próby. Ma on w swoim repertuarze również balety i przedstawienia  marionetkowe dla młodych. Zapytałem panią profesor Aicher, jak często grają  spektakle dla dzieci – i usłyszałem, że jak najrzadziej, bo kiedy grają dla dzieci, muszą robić z aktorami specjalne próby, by przywołać lalkarzy do porządku, zdyscyplinować. Dziecięca widownia potrafi „rozpuszczać” twórców tak dalece, że tracą autokrytycyzm i obiektywną samoocenę.

Sztuka aktorska jest szalenie trudna w ocenie. Nie ma żadnej miary, przy pomocy której można by określić jej jakość w sposób obiektywny. Bardzo często aktor czerpie opinię na temat  wartości prezentowanej roli właśnie z reakcji widowni. A przecież wiadomo, że obecnie coraz częściej prosta szmira potrafi zyskać wielki poklask. Rozśmieszyć dzieci byle gagiem jest bardzo łatwo... Pozornie łatwo zyskać ich poklask i przychylność a nawet zachwyt. Zatem jeśli aktor, kiedy wychodzi na scenę i zyskuje poklask – często automatycznie zyskuje świetne samopoczucie. Jak wiemy, owo świetne samopoczucie, to śmierć dla artysty  Oczywiście, jest to może pewne uproszczenie, jednak taka sytuacja jest rzeczywiście dla aktora wyjątkowo niebezpieczna. To samo dotyczy reżysera, scenografia czy kompozytora. Artysta może uznać, że skoro dany sposób prezentacji zyskuje akceptację, powinien tak tworzyć dalej. No i wtedy zaczyna rządzić „chała” zmiksowana z nadęciem i posypana minoderią.  Artysta zaczyna zawodowo się mizdrzyć.

Co odróżnia reżyserię spektaklu lalkowego od reżyserii spektaklu operowego? Czy kategorie te mają miejsca wspólne czy też  zupełnie się ze sobą rozmijają?

Z punktu widzenia twórcy nie ma różnych rodzajów teatru. To jakieś nieporozumienie. Podział jest jeden. Jest teatr dobry, albo zły. Jest to tylko kwestia medium – opera to bardzo zorganizowany układ krwionośny na scenie, którego jedynym reżyserem jest muzyka. Według rytmu, pulsu muzyki powstaje cała rzeczywistość sceniczna. Trzeba to po prostu umiejętnie przenieść na scenę. Wszelkie próby zaprzeczania, niszczenia i negowania tego, co jest w muzyce, prędzej czy później, kończyły się katastrofą. 

Oprócz tego, że istnieje dobra reżyseria i teatr, jest jednak pewna specyfika widowni. 

Oczywiście. Zrealizowałem sam kilka oper dziecięcych i zapewniam, że obowiązujące w nich  zasady są te same. Jednakże przedstawienia Wrocławskiego Teatru Lalek mają być przeznaczone dla każdego widza – mamy kilka takich spektakli, na które przychodzą i rodzice, i dzieci. Jest to moim zdaniem ideał sztuki. Widzowie w różnych momentach znajdują w nich różne komunikaty. Mamy w swoim repertuarze przedstawienia, gdy śmiech wybucha seriami - najpierw jest to np. śmiech dzieci, potem śmiech czy... inna reakcja ich rodziców. I na tym właśnie polega cała trudność. Myślę, że tak długo jak teatr lalek i teatr dla dzieci nie będą się skupiać na tym jaki świat chcą pokazać, a wyłącznie na tym, jakich sposobików i technik chcą użyć, trudno im będzie się z tego wygrzebać. Dzieci dorastają i teatr dla dzieci, w tym teatr lalek, jest w tym czasie szalenie ważny. Tu właśnie, w teatrze dla młodych, szczególnie powinniśmy przykładać dużą wagę do kształtowania dobrego gustu i smaku. Ludzie, którzy odpowiadają za reżyserię, muzykę i scenografię, muszą być świetnie wykształceni i mieć świadomość ogromnej odpowiedzialności – odpowiedzialności za rozwój, wychowanie młodej publiczności. Ten świat, którym chcą zachwycać dzieci, musi być zatem światem najwyższej próby.

Kiedyś  na Wydziale Lalkarskim we Wrocławiu tworzyliśmy wraz z Marią  Szajer - „Animatora”  (wydawanej przez dwa i pół roku w Szkole Teatralnej, gazety na podobieństwo „The Drama Review”). Pisali dla nas najwybitniejsi – profesor Janusz Degler, profesor Henryk Jurkowski, Ireneusz Guszpit. Były w niej wywiady z Peterem Schumanem, Jerzym Grotowskim. Było to coś cudownego. Raz trafiliśmy na przykład do profesora Zbigniewa Raszewskiego na rozmowę, opowiadał nam o teatrze lalkowym na przykładzie szopki krakowskiej. Jego zdaniem, co dobrze zapamiętałem, teatr lalkowy taki jak szopka musi mieć najlepszy tekst, najlepszą plastykę i najlepsze aktorstwo, bo inaczej staje się zwykłym, infantylnym teatrem kukiełkowym. Chciałbym, by pamiętali o tym wszyscy lalkarze w Polsce – plastyka, reżyseria i muzyka muszą być najwyższej próby. W przeciwnym razie wychowujemy dzieci na złych przykładach, w złym guście... co grozi tym, że wyrosną na miłośników disco polo, „Kiepskich”, seriali a nie fanów Szekspira.

Dla zawodowców, aktorów i twórców nie ma znaczenia, jaki to gatunek?

Różnica tkwi w tym, kto siedzi na widowni; jest to też różnica w powadze środków inscenizacyjnych. We Wrocławskim Teatrze Lalek przygotowujemy dość kosztowne przedstawienia. ”Najpiękniejsze bajki świata” z fenomenalną scenografią Marii Balcerek to bardzo kosztowny spektakl, a już po 10 miesiącach, zwróciły się koszty włożone w jego produkcję (zagraliśmy grubo ponad 100 razy). Rzecz w tym jednak, że kiedy dzieci oglądają coś artystycznie bogatego i w dobrym guście, coś naprawdę pięknego, dają się zaczarować, wychodzą zachwycone. Wtedy, mam nadzieję, inaczej zaczynają patrzeć na otaczający je świat. Wystarczy przecież wyjść na ulicę, by zobaczyć koszmarne reklamy, czy fatalną plastykę wystaw sklepowych. To jest to, co na co dzień oglądają dzieci. W ekskluzywnym domu towarowym „Renoma”, gdzie mamy jedną ze swoich scen (jedna z czterech stałych scen w centrum handlowym na świecie), zauważyliśmy, że dzieci wychodzą po naszym przedstawieniu tak zaczarowane, że potrafią już inaczej spojrzeć na sklepowe wystawy, straszące  okropne pomniki i jeszcze gorszą architekturę „nowoczesnych” kościołów. Proszę zauważyć, że dziś kultura i plastyka masowo oddziałują na nas właśnie poprzez witryny sklepowe, reklamy, plakaty. Rodziny spędzają coraz więcej czasu w „galeriach”. I ten „obowiązkowy” w nich: fatalny gust i smak sprawia, że ich własny ulega tam straszliwemu zepsuciu. W szkołach coraz mniej ceni się zajęcia plastyczne, zrezygnowaliśmy z  dobrego wykształcenia muzycznego… Media, w tym telewizja i gry komputerowe, to najbardziej toksyczne instytucje. Dlatego teatr musi za wszelką cenę powrócić do admiracji piękna. Za każdą cenę. To misja teatru, walka z bezguściem i tandetą. Takie czasy. 

Tym bardziej, że wpływając na dzieci wpływa się także na dorosłych. Dziecko budzi się także w dorosłym. W rodzicu.

Ależ  tak! Myślę, że mam na to kolejny dowód – w większości wypadków wydarzeniom w WTL towarzyszą inne wydarzenia plastyczne. Kiedy robiliśmy ”Najpiękniejsze bajki świata”, zrobiliśmy jednocześnie wystawę XIX-wiecznych lalek za zbiorów Henryka Tomaszewskiego i Stefana Keisera, niezwykle wyrafinowanych plastycznie. Powodzenie tej i wszystkich naszych wystaw jest niebywałe. Zorganizowaliśmy w Teatrze już wiele wystaw malarstwa i rzeźby. Sprowadziliśmy teatry papierowe, o których urodzie można opowiadać godzinami. Kolekcja 250 teatrów papierowych z XVIII i XIX wieku z największych zbiorów Alaina Lecucq’a była eksponowana w naszym teatrze przez dwa miesiące i była największą tego typu wystawą w Europie. Kilka tysięcy dzieci obejrzało więc jednocześnie przedstawienie i wystawę. Uroda tych przedmiotów działała na dzieci tak silnie, że teatrom papierowym, delikatnym, kruchym, a stojącym przecież na stołach, na wyciągnięcie ręki nic się nie stało. Sami wydaliśmy piękną makietę teatru papierowego, dziś w kilkunastu tysiącach domów stoją nasze teatry, jak sam widziałem często na honorowym miejscu, dzieciaki bawią się nimi. Myślę, że to jest nurt, którego będziemy się we Wrocławskim Teatrze Lalek trzymać. Pragniemy, by spektaklom teatralnym towarzyszyły wspaniałe wystawy, koncerty, gdyż teatr musi dziś na młodego widza działać totalnie. Bez względu na to, co myślą o tym „specjaliści”.

Proszę  zatem powiedzieć nam coś więcej na temat kolejnych projektów we Wrocławskim Teatrze Lalek?

Po 500 latach nieistnienia w polskiej kulturze, profesor Andrzej Lam spolszczył dla nas rudymentarne dzieło wczesnego renesansu, zakorzenione w estetyce średniowiecza – „Okręt błaznów”. Wokół tego utworu zbudowaliśmy cały świat, który w tegorocznym karnawale był dostępny dla wszystkich mieszkańców Wrocławia. Zaprezentowaliśmy między innymi spektakl w reżyserii Piotra Tomaszuka. Sceniczna adaptacja „Okrętu błaznów” autorstwa Tomaszuka została wydana równolegle z datą miesięczną premiery - w styczniowym numerze „Dialogu”. Opublikowane zostało także tłumaczenie Andrzeja Lama z boskimi ilustracjami Albrechta Dürera. Uczelnia z Pułtuska wydała tą wspaniałą książkę. Wydarzeniu  towarzyszyła międzynarodowa sesja naukowa, zaś jeden z jej wykładów był wykładem „kulinarnym”. Wprowadziliśmy nawet tzw. „patronat kulinarny”, dzięki któremu uczestnicy sesji zostali poczęstowani autentycznymi pączkami i faworkami, którymi XVII i XIX wieczni Wrocławianie zajadali się podczas karnawału – oczywiście świeżymi (śmiech). Nie obyło się też bez wystawy – tym razem przygotowanej wraz z Muzeum Narodowym, poświęconej karnawałowi we dawnym Wrocławiu. Chcieliśmy wszystkim przypomnieć, że Wrocław był miastem „rozdmuchanym” karnawałowo -  pokazaliśmy, że karnawał był ważny nie tylko jako okazja do zabawy, ale czemuś służył, był czasem szalenie ważnym dla człowieka. Wraz z „Gazetą Wyborczą Wrocław” zorganizowaliśmy wielką paradę. Wrocławski „MAMUT” częstował jej uczestników specjalnymi pączkami rodem z minionych wieków. W tym czasie gościliśmy wiele sław z Europy – naukowców zajmujących się dziełem Branta, zobaczyliśmy też filmy o karnawale... Samym tylko przedstawieniem nie bylibyśmy w stanie pozyskać tak dużej publiczności, wywołać takiej liczby wrażeń.

Do tego jest potrzebna współpraca z wieloma instytucjami.

Uważam, że teatr nie może, nie jest w stanie, funkcjonować sam. W sześć miesięcy po tym, jak przyjechałem do Wrocławia, spotkałem się z dyrektorem dr. Adolfem Juzwenką (Adolf Juzwenko - dyrektor Zakładu Narodowego im. Ossolińskich we Wrocławiu przyp. red.) i wraz z  „Gazetą Wyborczą Wrocław” wpadliśmy na pomysł, by pokazać mieszkańcom Wrocławia rękopis „Pana Tadeusza”. W wydarzeniu tym – akcji „Pan Tadeusz Live” - wzięło udział kilka tysięcy ludzi. Okazało się, że nasz Teatr spełnia niezwykle ostre wymagania muzealne, więc mogliśmy rękopis pokazać miastu. TVP Kultura cały dzień poświęciła naszemu wrocławskiemu „Panu Tadeuszowi”, wrocławianie czytali poemat pod teatrem, młodzież przedstawiała inscenizacje szkolnych adaptacji dzieła. Okazało się wkrótce, że Orkiestra Symfoniczna Filharmonii może zagrać koncert związany tematycznie z „Panem Tadeuszem” - zagraliśmy pierwszy koncert symfoniczny w przyteatralnym parku. Boże! Przecież od ponad 60 lat na tym tarasie nie grano żadnego koncertu symfonicznego! Tymczasem wówczas nieoczekiwanie, tłumy wrocławian przyszły tańczyć poloneza. Nagle okazało się, że istniejące zespoły pieśni i tańca, chcą zatańczyć poloneza wraz z mieszkańcami. Była wystawa Henryka Sawki, Wieczór „sprośności” powstała na motywach „Pana Tadeusza” w wykonaniu Andrzeja Grabowskiego.

Wrocławski Teatr Lalek zaprzyjaźnił się z ogromną liczbą  instytucji – poprzez Miejską Bibliotekę, Wrocławską  Filharmonię, muzea aż po Zakłady Naukowe. Obecnie współpracujemy z Biblioteką na Piasku i korzystamy z jej starodruków, z których robimy wystawę. Uważam, że drzwi teatru powinny być stale otwarte – w sensie metaforycznym, żeby można tu było wszystkiego „dotknąć”.

Uczciliśmy zresztą nie tylko Adama Mickiewicza. W ramach obchodów roku Juliusza Słowackiego zorganizowaliśmy we Wrocławskim Teatrze Lalek jedyny w Polsce koncert fortepianowy z muzyką, którą grał i której słuchał poeta. Nie kto inny, jak profesor Mieczysław Inglot (Mieczysław Inglot – autor m.in. Słownika literatury polskiej okresu romantyzmu – przyp. red.) przygotował repertuar tego koncertu… było to niezwykle udane wydarzenie towarzyszące premierze sztuki w reżyserii Jana Peszka „Sło” (spektakl o Juliuszu Słowackim Mateusza Pakuły– przyp. red ). Muzeum Narodowe we Wrocławiu wypożyczyło nam XVIII i XIX-wieczne meble i przy ich pomocy zamieniliśmy jedną z sal teatru w „romantyczną” salę koncertową. Wrocławskie Muzeum Narodowe patronuje kolejnym naszym wystawom dzięki uprzejmości dyrektora Mariusza Hermansdorfera.

Wraz z wrocławskim ZOO, jesteśmy jedyną taką „parą” na świecie, pracującą  razem nad projektami. W każdym z pokazów „Zwierząt doktora Dolittle” i w „Co w trawie piszczy?” udział biorą  pracownicy ZOO i jego dyrektor Radosław Ratajszczak. Prezentują publiczności najróżniejsze ssaki, gady, owady i w formie dialogowanego wykładu opowiadają na ich temat niezwykle interesujące historie. Taka współpraca ma, moim zdaniem wielki sens. Podobne współdziałanie miało też miejsce z okazji pracy Jerzego Radziwiłowicza nad „Zemstą”. Wrocławski Teatr Lalek wraz z Zakładem Narodowym im. Ossolińskich przygotował projekt - "Gdzie jest Hrabia Fredro? Zemsta we Wrocławiu". Dzięki niemu Wrocławianie mogli zobaczyć manuskrypt i pierwsze lwowskie wydanie "Zemsty” oraz całą serię fredrowskich sprośności. (to dla dorosłych) .Wydarzeniom towarzyszył oczywiście żywy krokodyl. Zaś Warszawskie Muzeum Narodowe przysłało obrazy, które wisiały w jadalni dworu Państwa Fredrów.

Można się z tego śmiać, mówić o „eventach”, ale dzięki tym zabiegom i wiernej współpracy z przyjaciółmi mogliśmy zrezygnować z tzw. patronatów medialnych z gazetami wrocławskimi. Tak, bowiem z „Gazetą Wyborczą” i „Gazetą Wrocławską” wspólnie prowadzimy projekty. To zupełnie inny wymiar współpracy. W latach minionych Wrocławski Teatr Lalek miał ponad czterdzieści tysięcy widzów rocznie, w roku 2008 ma ich ponad osiemdziesiąt pięć tysięcy. Zatem zaledwie po półtora roku ta liczba wzrosła dwukrotnie. W tym roku naszych widzów będzie jeszcze więcej - blisko 135 tysięcy. Wiąże się to  również z otwarciem nowej sceny - Wodnej Sceny Teatru Lalek we Wrocławskim Aquaparku, jednym z najwspanialszych Aquaparków w Polsce. Pod koniec lutego odbyła się tam, wszystkich zaskakująca, premiera z udziałem sześciu naszych aktorów. Autorem lalek biorących udział w tym projekcie jest Małgorzata Szostakowska, pracująca pod opieką profesora Pawła Dobrzyckiego. A zatem szef Katedry Scenografii Akademii Sztuk Pięknych z Warszawy ma baczenie na to, co dzieje się w odległym Wrocławiu (uśmiech). Szacujemy, że wodne przedstawienie   obejrzy, skromnie licząc około 50 tysięcy osób w zaplanowanych 70 spektaklach.

To całe zamieszanie bardzo nam pomaga - dzięki temu, że staliśmy się  we Wrocławiu wręcz modni, możemy wpływać na rozwój dzieci, o czym już mówiłem. Współpracujemy  z Kuratorium, doradza nam pani minister Lidia Jaroń., konsultujemy nasze działania w najpoważniejszymi naukowcami z różnych dziedzin. Doradzają nam i prof. genetyki, młodzi psycholodzy, teatrolodzy i doświadczeni krytycy. Wreszcie mamy grupę młodych dziennikarzy - licealistów, którzy jako pierwsi czytają pisane dla nas sztuki. I tak adresat często sam decyduje o tym co chce oglądać. Studenci zgromadzeni wokół duszpasterstw akademickich, wykupują przedstawienia a potem długo o nich dyskutują. Przychodzą klerycy. Wreszcie bardzo często spotykamy się z nauczycielami i wychowawcami. Oni dla nas są bezcenni. Rodzice widocznie widzą, że otrzymują to, po co do nas przychodzą. Doceniają, że kupując bilety do naszego teatru (ich ceny nie różnią niczym od cen biletów do teatru dramatycznego), inwestują w swoje dzieci, a dzieci zawsze wychodzą z teatru zachwycone. Ważnym dla nas odkryciem jest stała zasada, że pokazujemy ostatnie próby naszym widzom. Setkami zapraszamy dzieci i młodzież na takie pokazy. Każę wtedy reżyserom patrzeć na widownię i notować reakcje. Mamy kilka klas i grup stałych oceniaczy. Leszek Mądzik chyba do końca życia nie zapomni swojego spotkania po próbie „Blasku”... 

Wynika z tego, że wiele spektakli Wrocławskiego Teatru Lalek powstało z inspiracji Roberta Skolmowskiego.

Pan prezydent Rafał Dutkiewicz zatrudnił mnie jako dyrektora artystycznego, nie można więc się dziwić, że realizowana jest moja wizja teatru (uśmiech).

Tak, ale prezydent Dutkiewicz nie zatrudnił  pana jako dyrektora artystycznego Ministerstwa Kultury…

(Śmiech) Myślę,  że w życiu pewne szaleństwo jest niezbędne. Może jestem trochę  szalony i realizuję szalone projekty… We wrześniu tego roku, dzięki staraniom pana prezydenta Rafała Dutkiewicza, zostanie otwarty park znajdujący się tuż przy teatrze. Park, w którym dopiero pokażemy niezwykłe rzeczy! A serio - prawda jest prosta -  mam trzech synów. Pomiędzy nimi jest różnica 10-12 lat. Obejmując stanowisko dyrektora WTL pomyślałem, że będę próbował robić takie przedstawienia, które każdego z nich zainteresują. Robię więc takie spektakle i zapraszam do pracy takich realizatorów, by moje dzieci chciały tu przychodzić, żeby obcowanie z teatrem dało im przyjemność. Prowadzę bardzo „egoistyczny” teatr.

Tak uważam. Zawsze marzyłem, żeby dziecko spacerując na przykład po wrocławskim Starym Mieście - poza wystawami sklepów, ulicznymi grajkami mogło się także zatrzymać na chwilę by obejrzeć przedstawienie. Tak powstał Bajkobus. Frekwencja na przedstawieniach Bajkobusu dowodzi, że się w tych marzeniach nie myliłem.

W sierpniu 2009 roku zagraliśmy pierwsze przedstawienia „Legend wrocławskich”  pod kościołem Marii Magdaleny i obejrzało je około 400-600 osób. To znaczy, że teatr jest potrzebny,  również  dla tych, których stać i tych, których często nie stać na bilety. Do dziś Bajkobus widziało znacznie ponad 30 tysięcy widzów. To przecież powrót do tradycji teatru lalkowego. Do teatru, który przychodzi do widza.

Kolejnym poważnym problemem jest to, że niewiele teatrów w Polsce pozyskuje poważnych sponsorów. Dopóki w poważny sposób nie zmienimy zasad finansowania przez miasto, gminę, dopóty sytuacja się nie poprawi. W Polsce wydajemy doprawdy „mikronowe” pieniądze na kulturę.  Pieniędzy, które przekazujemy na sztukę, jest stanowczo za mało, a skoro nie stać na to państwa i samorządów,  to może trzeba wreszcie stworzyć takie mechanizmy fiskalne, które umożliwią realne pozyskiwanie środków z innych źródeł. Dziś pozyskanie sponsora graniczy z cudem…!

Wrocławski Teatr Lalek jest finansowany przez miasto. Ponad połowę wysokości  tego budżetu  wypracowujemy sami ale i  to nam wystarcza na tzw. „styk”. Pieniędzy jest ciągle za mało. Szalenie mnie irytuje, że teatry lalkowe w Polsce i teatry dla dzieci dostają mniejsze budżety niż teatry dramatyczne, które maja o wiele mniejszą widownię. Uważam, że jest to potwornie chora sytuacja. W  naszej mentalności zakodowane jest, że teatr lalek może dostać czasem pięciokrotnie, sześciokrotnie mniej pieniędzy niż teatr dramatyczny i jest to normalne. Na szczęście we Wrocławiu te dysproporcje nie są tak ogromne, tu władze rozumieją problem, ale w Polsce owszem jest źle. To błąd w myśleniu tych, którzy przyznają pieniądze. Powinno być dokładnie odwrotnie. Jestem przekonany, że teatry lalkowe i teatry dla dzieci są tak katastrofalnie biedne, że nie stać ich na wysokie loty. My w WTL jesteśmy w nieco innej sytuacji - w tym cudownym mieście mamy o wiele większy budżet… ale mimo to i tak jest dla nas stanowczo za mały. Musimy do niego dokładać około 500 tysięcy rocznie, by opłacić budynek i ludzi. Jest to oczywiście wynik kryzysu. Są jednak teatry lalkowe znajdujące się szczególnie opłakanym stanie. Trudno zatem od nich wymagać wysokiej sztuki, skoro nie mają za co utrzymać budynku i godziwie wynagradzać aktorów.

Podstawowym elementem tworzenia teatru są  pieniądze, pewnie nie tylko pieniądze. Jednak - gdyby teatry miały pieniądze - to co miałyby zmienić?

Trzeba sięgać  po innych artystów. Potrzebne jest zdecydowane „przewietrzenie” i zmiana opcji estetycznych. Powinni w tych teatrach pojawić się reżyserzy najwyższej próby. Zatrudnienie artysty wybitnego jednak wiele kosztuje. Podobnie jest z operą. Dobra opera musi kosztować. Tania opera to opera fatalnie wykonana. Tak samo jest z teatrem dla dzieci i młodzieży. W tego typu teatrze te proporcje zostały bardzo zachwiane. Nam wprawdzie udało się pozyskać trochę pieniędzy. Nie udałoby nam się zrobić naszego kolejnego projektu bez grantu z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Grantu bardzo poważnego, który umożliwił nam wypłacenie honorariów. Ciągle jednak dotacja z miasta to podstawa. Gdy przyszedłem do WTL, byłem przerażony gażami artystów, aktorów. Były to stawki, które można płacić statystom. Artysta niegodziwie opłacany musi szukać innych źródeł utrzymania i nie ma czasu na to, by się rozwijać. W związku z tym zmieniłem sytuację finansową WTL tak, by aktorzy mogli zarabiać poważne pieniądze. Dzięki temu stać ich na więcej, mogą się całkowicie oddać budowie roli. Po dwu i pół roku znaleźliśmy prywatnego mecenasa, który opłacił całą produkcję i wszystko co będzie się działo wokół najnowszej premiery „Powrót Mamuta”. To oczywiście słynny wrocławski „Mamut”, wspaniali przyjaciele.  Zimą ofiarowali dzieciom 11000 paczek mikołajkowych, wiosną zafundowali dzieciakom wielką wystawę o historii teatru lalek z eksponatami z kilku muzeów, kolekcji prywatnych i naszych zbiorów. Teraz na Dzień Dziecka dają maluchom nową, piękną premierę - Koncert Szopenowski i sprowadzą do Wrocławia rekonstrukcję prawdziwego mamuta. To jednak sytuacja sporadyczna i zdarza się rzadko. Dopóki nie zmienią się zasady finansowania a decydenci nie pojmą, że to teatr dla młodych jest NAJWAŻNIEJSZY - bowiem tu uczymy i przygotowujemy widza, który kiedy dorośnie pójdzie do teatru dramatycznego, do opery, filharmonii - będzie jak jest.

Przykładem na to, że aktorzy WTL stale się  rozwijają, jest projekt Teatralnej Wieży Babel.

Tak. Pomyślałem, że jeżeli chcemy być naprawdę w Europie, musimy zacząć grać część przedstawień w innych językach. Cześć naszych spektakli gramy już obecnie po... hiszpańsku, angielsku, niemiecku, francusku, hiszpańsku, grecku. To na razie okazjonalne przedstawienia, które można specjalnie zamówić. Wprowadziliśmy więc coś, co się świetnie sprawdziło – teatralne lekcje języka w trakcie przedstawienia (co w żaden sposób nie szkodzi sztuce, a nawet wręcz przeciwnie). Pamiętajmy, że jako teatr jesteśmy instytucją usługową, jeśli możemy pomóc szkole musimy to zrobić. Dzięki temu nasi aktorzy spotkali się z innymi aktorami. Wersję anglojęzyczną spektaklu „Mozart listy pisze” przygotowała Anna Zubrzycki, czołowa aktorka Teatru Pieśni Kozła.

W teatrach lalkowych niestety nie jest dobrze z warsztatem aktorskim – przepraszam, ale tak uważam. Dlatego koniecznie muszą tam pracować mistrzowie słowa i sceny. Nasz widz jednak ma dostęp do wielkiej sztuki aktorskiej w kinie, dramacie.  Przychodząc do nas nie może doznawać szoku. Wiem, że po raz kolejny się narażam. Trudno. Nie widzę powodu aby udawać, kłamać. Oba wydziały lalkowe skupiły się na mistrzostwie animacji i teatralnych wizjach, a podstawą KAŻDEGO teatru, od zawsze, był „mówiący ludzkim głosem” aktor.  Wiarygodny, organiczny, prawdziwy. Dziś aktor musi być mistrzem we wszystkim. Musi być muzykalny, wspaniale śpiewać, mówić, umieć nieść myśl, inaczej będzie bieda. Moje dzieci dostają szału oglądając infantylne i niewiarygodne produkcje. Byle głośno i z ekspresją, która przypomina raczej ADHD.

Nieco prowokacyjnie zapytam - jakie ma pan pragnienia związane z karierą  zawodową? Czy wszystkie zostały już spełnione?

Pragnienia są z natury swej, nie spełnialne.

Który z dotychczasowych projektów WTL był  dla pana najcenniejszy?

Nie jestem  w stanie na to pytanie odpowiedzieć. Wybranie spośród tych projektów jednego, szczególnego nie jest możliwe. Przez jakiś czas myślałem, że będzie to „Bajkobus”, ale okazuje się, że każde wydarzenie jest najważniejsze w momencie, w którym się dzieje.

Co nas czeka w nadchodzącym sezonie?

Dotąd premierę mieliśmy co miesiąc. W tym sezonie zmuszono nas niestety do weryfikacji zamierzeń Wiadomo kryzys. Mam ciągle w planach sztukę dla najmłodszych, 2-3 latków -  interaktywne, afabularne przedstawienie dla grupy 20-30 dzieci. Dotąd nie znalazłem jednak właściwego realizatora. To piekielnie trudne. Chcemy też zaprezentować dwa monodramy. Jeden o swego rodzaju „drugim życiu” lalek. Pomysł powstał, gdy nasza aktorka, Anna Skubik wynalazła w WTL lalki, które mają w naszym Teatrze długą historię. Sztukę do tego spektaklu napisał dla nas Amerykański aktor Anthony Nikolchev i będzie ona mieć premierę pod koniec maja. Chcemy także zrobić monodram (jest zresztą już napisany) o Hance Ordonównie. Zrealizuje go Anna Bajer, wspaniała aktorka WTL. Mariusz Kilian w październiku wystawi „Muminki” ze scenografią Radka Dębniaka i Moniki Graban z muzyką Sambora Dudzińskiego. Niezwykłą premierę pokaże Natalia Korczakowska ale o tej premierze cicho sza... niespodzianka. Latem wraz z Beatą Maciejewską i Mariuszem Urbankiem, dziennikarzami Gazety Wyborczej, pokażemy spacer po wrocławskim Ostrowie Tumskim. Szykujemy się też do zaanektowania przestrzeni Odry, dość kapryśnej rzeki, wokół której powstało to wspaniałe miasto. Zimą premiera sztuki Mateusza Pakuły „Plemniki w kosmosie” i adaptacja „Wrońca” Jacka Dukaja w reżyserii Jana Peszka.

Niedawno (w 2008 roku) obchodził pan osobisty i zawodowy jubileusz. Gdyby miał pan okazję spojrzeć  wstecz i zmienić cos w swoim życiu artystycznym, co by pan zmienił?

Jeżeli bym wówczas wiedział to, co wiem dzisiaj, kilka rzeczy zrobiłbym trochę inaczej, ale i tak pewnie rzuciłbym się w ten wir. Niemal sto zrealizowanych własnych produkcji, wiele wydarzeń i obecne, codzienne prowadzenie teatru sprawiła, że przez ostatnie dwadzieścia parę lat żyłem szalenie intensywnie. Dzisiaj, patrząc z perspektywy wrocławskiego doświadczenia wiem, że znacznie wcześniej mogłem zdecydować się na prowadzenie swojego teatru.
 
Został pan we czwartek (20 maja) wraz z dyrektorem wrocławskiego ZOO Radosławem Ratajszczakiem laureatem nagrody „Hebel 2010”  przyznawanej przez młodzież  Wrocławskiej Wszechnicy Dziennikarskiej. Tym samym znalazł się pan w zacnym gronie jej beneficjentów. Kto przed panami otrzymał to wyróżnienie i jakie miejsce pośród już otrzymanych nagród ma dla pana ta nagroda?

W ciągu siedmiu lat wśród laureatów tego młodzieżowego wyróżnienia znaleźli się m.in.: Jego Eminencja ks. kard. Henryk Gulbinowicz, Rafał Dutkiewicz – prezydent Wrocławia, Bogdan Zdrojewski – minister kultury i dziedzictwa narodowego, Lilla Jaroń – podsekretarz stanu w Ministerstwie Edukacji Narodowej, ksiądz Cezary Chwilczyński – dyrektor Radia Rodzina, profesor Krzysztof Wronecki – ordynator Oddziału Kardiochirurgii Dziecięcej w Dolnośląskim Centrum Chorób Serca „Medinet”, profesor Alicja Chybicka  – szefowa Polskiego Towarzystwa Pediatrycznego oraz oddział wrocławski „Gazety Wyborczej”.

To wspaniałe wyróżnienie dla teatru. Młodzież przyznała je za teatr, który dla nich robimy. Gdzieś przeczytałem ich wypowiedź: „...to dzięki Niemu zaczęliśmy chodzić do teatru...”. Czyż  może być większe szczęście?

Znajdując się w tak znakomitym gronie, czuję się tym wyróżnieniem zaszczycony i mocno onieśmielony. Dostać nominację, a co dopiero nagrodę, to cudowny stan ducha. Fakt ten świadczy bowiem o tym, że ktoś docenił moje starania, że moja praca jest potrzebna.
To wielkie szczęście, ale też brzemię – muszę się  teraz starać, by okazać się tej nagrody wart.

Dziękujemy za rozmowę.



Joanna Gdowska, Ryszard Klimczak
Dziennik Teatralny
24 maja 2010