Nigdy nie umieraj przed premierą

Najpierw było oczekiwanie. Monolog składający się z wybranych tekstów związanych z Tadeuszem Kantorem. I zaczęło się. Istny „Rollercoaster. Kolekcjoner wrażeń".

Jak opisać to czego doświadczyłam podczas spektaklu „Kantor. Burza." W krakowskiej Cricotece? Nie wiem, trudno to ując w zdania. Oczyszczenie jakie przyniosła burza a może bardziej „ubabranie" się w tym co po sobie zostawiła, w emocjach.

„Rollercoaster. Kolekcjoner wrażeń. To jeden z tegorocznych projektów przegotowanych przez Cricotekę, obecnie pod hasłem: „trudne przeszłości, niepewne przyszłości". Jakże bardzo aktualne w obecnej sytuacji w kraju i na świecie.

Projekt składał się z różnych warsztatów dla szerokiej publiczności, a wszystko skupione wokół tańca. Uwieńczeniem całości był spektakl „Kantor. Burza" w reżyserii Sławomira Krawczyńskiego z choreografią Anny Godowskiej. To kolejne już przedstawienie tego duetu, który wraz z muzykiem Dominikiem Strycharskim założyli Teatr Bretoncaffe i wspólnie prowadzą wiele interesujących projektów. Aktorzy Krakowskiego Teatru Tańca zaprezentowali niebywałe widowisko taneczne. Ich lekkość, gibkość i precyzja robiły duże wrażenie. Ale taniec współczesny trzeba lubić, trzeba go rozumieć. Połączenie go z wizją teatru śmierci Kantora dało zaskakujący efekt. Burza wrażeń, zmysłów i emocji.

Wędrujemy przez etapy życia każdego z nas. Dzieciństwo. Szkoła. Praca. Dom. Życie prywatne. Życie zawodowe. Koniec. Codzienne sytuacje kształtują nas na przyszłość, to nazywa się doświadczenie. Jak to co było wpływa na to co jest żeby było to co będzie. A może każdy z nas przychodzi na ten świat z wcześniej przypisana, zaprogramowana rolą? Zatem pojawia się pytanie – czy i jak otaczające nas wydarzenia wpływają na to jak się z tej roli wywiązujemy. Jak się zmieniamy – my i nasze postrzeganie, zachowanie.

Dynamika spektaklu niczym przebieg naszego życia – raz szybciej, raz wolniej, ale ciągle do przodu. Bez względu na okoliczności. Kto po drodze upadnie, kto odpadnie, kto popadnie w obłęd. Tu kryzys. Tu ekscytacja. Orgazm. Upadek. Radość. Smutek. Śmiech. Płacz. Jak w kolejce górskiej – raz w górę, raz w dół i jeszcze ostry zakręt, pozorne spowolnienie, żeby nagle przyspieszyć. A ty, człowieku musisz nadążyć, odnaleźć się, złapać rytm i oddech. Aż do końca. A wszystko to gra. A wszyscy jesteśmy aktorami. I nie prawda, że przetrwają najsilniejsi. Oni też mają swój kres. Wszyscy żyjemy do końca i wszyscy w obliczu śmierci jesteśmy tak samo bezbronni, nadzy. Śmierć.

Ruch, kostiumy i dźwięk – wszystko ze sobą zagrało i dało znakomity efekt. O ile na początku brakowało mi „tańca", to w miarę trwania przedstawienia zdecydowanie czułam się usatysfakcjonowana pod tym względem. I jak w życiu – niby powtarzanie tej samej sekwencji do znudzenia widza, ale przecież za każdym razem jednak coś innego. Nawet jeśli coś gdzieś było niedopracowane, nie wyszło, nie zagrało, to przecie samo życie. Happening, którego nie da się przeżyć po raz drugi.

I pamiętaj Ty, Drogi Twórco, Drogie Tworzywo - „Nigdy nie umieraj przed premierą".
Ja umarłam w trakcie i odradzałam się na nowo z każdą kolejną sekwencją.

Współproducentami spektaklu są Instytut Muzyki i Tańca oraz Krakowski Teatr Tańca
Spektakl współorganizowany przez Instytut Muzyki i Tańca w ramach Programu Zamówienia Choreograficzne 2020



Anna Kłapcińska
Dziennik Teatralny Kraków
23 października 2020