Non-fiction

Twórcy spektaklu dostrzegli znaczenie, dramatyczny potencjał i aktualność historii Polskich Słowików.

W ustawionej na scenie lustrzanej ramie rozwieszono nieskazitelnie białe firanki. Stoją za nimi pulpity na nuty, sugerujące, że to miejsce dla chóru. Taka aranżacja przestrzeni przypomina, że temat molestowania wśród członków Polskich Słowików, poznańskiego zespołu wokalnego odnoszącego sukcesy w kraju i za granicą, przez dekady spowijał woal milczenia. Jego długoletni menadżer, a później dyrektor i dyrygent, Wojciech Krolopp, podporządkował sobie całe miasto: środowisko muzyczne, ludzi sprawujących władzę, rodziców swoich wychowanków i samych chórzystów. Od lat sześćdziesiątych wiele osób w mieście, również pośród znajdujących się na najważniejszych stanowiskach, miało wiedzieć o jego "niepożądanych skłonnościach". Mimo to przez kolejne czterdzieści lat przymykano na nie oczy. Dla ludzi władzy liczyły się jedynie marketingowe i artystyczne osiągnięcia zespołu. Szczytem hipokryzji wydaje się dzisiaj fakt, że nawet kiedy w roku 1994 temat podejrzeń o molestowanie dzieci w chórze pojawił się podczas sesji Rady Miejskiej w Poznaniu, jej obrady utajniono, a sprawa nie ujrzała światła dziennego. Krolopp bez przeszkód kontynuował swój proceder do roku 2003, kiedy sformułowano wobec niego akt oskarżenia. Mimo bezsprzecznych dowodów, ujawnianych w trakcie procesu, a nawet po wydaniu wyroku, w którym sąd uznał go winnym pedofilii, wiele osób stawało w obronie kierownika chóru. Szczególnie licznie - rodzice małych śpiewaków, również tych, których wykorzystywał.

Marcin Kącki, autor książki "Maestro", która prezentuje kulisy i przebieg pełnej nadużyć kariery Kroloppa, twierdzi, że nieme przyzwolenie dla karygodnych czynów osób stojących wysoko w hierarchii społecznej jest praktyką charakterystyczną dla mieszkańców Poznania, który nazywa "miastem zasłoniętych firanek". Inspirowany jego reportażem spektakl nie rezygnuje całkowicie z próby diagnozy tego "genu poznańskości". "Po co psuć i tak już złą atmosferę", choć nawiązuje do wielkopolskich realiów, pozwala jednak spojrzeć na całą historię w szerszym kontekście. Sceniczna opowieść mówi o tragedii i jej wyparciu, prowadzącym do zaniechania. Porusza temat nieposkromionych ambicji rodziców, dla pieniędzy i prestiżu gotowych poświęcić własne dzieci. Portretuje dwulicowość osób sprawujących władzę, które twierdziły, że wobec braku doniesień o przestępstwie nie mogły podjąć żadnych działań. Oddaje także głos współpracownikom dyrygenta, którzy twierdzili, że nie zauważali żadnych sygnałów nadużyć.

Na scenie pojawia się również sam Maestro. W ostatniej, przejmującej scenie jawi się jako wyrachowany, ważący każde słowo egocentryczny demon w białym garniturze. Jego statyczny monolog, wypowiadany półgłosem przez Michała Czachora, ma ogromną siłę rażenia. Wspomina homoseksualne romanse z notablami, które zapewniały mu nietykalność. Podkreśla swoje przywiązanie do estetyki, chłopięcego wdzięku i urody. Wypiera oskarżenia o pedofilię, powołując się zdiagnozowaną u siebie efebofilię, czyli "skłonność do młodzieńców powyżej 15. roku życia". Poprzez przywołanie greckich ideałów miłości zmierza jednak do lubieżnej pochwały seksualnych kontaktów z chłopcami, "małymi duszyczkami, aniołkami, cukiereczkami". W końcu dziękuje "drogim rodzicom", że mu "go, ich oddali". Ta wypowiedź dobitnie wieńczy znakomity spektakl, którego twórcom udało się bezpretensjonalnie połączyć trudną do wysłowienia grozę tragedii niewinnych ofiar z dowcipem i ironią, spod których także wybrzmiewa oskarżenie. Rodzące się w świadomości widzów, dojmujące wyobrażenie zbrodni i cierpienia dzieci zmusza publiczność do wstrzymania oddechów w przejmującym poczuciu bezsilności, która staje się dowodem zaniechania. To wina, która obciąża nas wszystkich.

Twórcy spektaklu, współpracujący pod mecenatem Fundacji Teatru BOTO, od roku 2012 przygotowującej Festiwal Teatru Dokumentalnego Sopot Non-Fiction, dostrzegli znaczenie, dramatyczny potencjał i aktualność historii Polskich Słowików. Krzysztof Szekalski, autor świetnie napisanego tekstu, dokonał wyboru i montażu fragmentów książki Kąckiego. W tworzeniu rodzajowego obrazka "poznańskości" posiłkował się obiegowymi opiniami na temat mieszkańców miasta, w niedzielę i święta obowiązkowo wybierających się "na słodkie". Humorystyczna scena prezentująca rodzinę mówiącą o swoich oczekiwaniach dotyczących idealnie przygotowanego świątecznego stołu bawi publiczność, ale odsłania też ukrytą przemoc, podskórnie obecną w mieszczańskich domach, respektujących "tradycyjny model rodziny". Ważną dla tekstu funkcję źródłową pełniły także materiały prasowe, które posłużyły dramaturgowi do nakreślenia karykaturalnego, ale niezwykle trafnego portretu wieloletniego prezydenta miasta, Ryszarda Grobelnego - wielbiciela sportu, przyrody i własnej żony, której wręcza kwiaty, klękając przy tym (o czym niegdyś donosiła prasa) na jedno kolano.

Kolejne monologi przetykane są krótkimi dialogami. Znaczący potencjał dramaturgiczny tekstu wiąże się z obecnością w nim sygnałów przemilczeń, obecnych w projekcjach codzienności. Osobisty charakter wypowiedzi poszczególnych postaci trąci manipulacją, której nie zawsze jest świadomy nawet sam mówiący. Zza idealistycznych wyznań wyłania się fałsz, spowodowany egoizmem. Ten ładunek dramatycznego rozwarstwienia w połączeniu z ciężarem poruszanego tematu sprawia, że powodzenie każdej sceny zależy przede wszystkim od biorących w niej udział aktorów. W prostych dekoracjach, z udziałem skromnych, lecz niezwykle sugestywnych ilustracji muzycznych wykonawcy znakomicie eksplorują poszczególne sytuacje zaprojektowane w tekście.

Reżyserka z premedytacją powierzyła im to zadanie, tylko kilkakrotnie włączając w spektakl bardziej rozbudowaną, symboliczną akcję. Dzieje się tak na przykład wówczas, gdy Mateusz Łasowski, grając byłego chórzystę, wykorzystuje rekwizyt - złote jajo - by opowiedzieć o narodzinach syna i oczekiwaniach, jakie ma wobec niego. Albo w znakomitej sekwencji ilustrującej pokoleniową zmienność ofiar Maestra, w której w rytm piosenki Uciekaj myszko do dziury Czachor podąża za Łasowskim, zrzucającym kolejne warstwy ubrań. Jednak w większości prosto i przejrzyście reżyserowanych scen w zasadzie nic nie ogranicza subtelnej emocjonalności czwórki aktorów. Łasowski stara się zachować twarz dumnego i ambitnego ojca, co nie jest łatwe w obliczu uzasadnionych lęków o syna. Pomimo nich ignoruje sygnały, które mogłyby zwrócić uwagę na problemy dziecka, rozmawiając głównie o jedzeniu i ogrodzie. Grającemu młodego chórzystę Sebastianowi Perdkowi udaje się wykreować rolę, w której łączy cechy ufnego wobec dorosłych, ale też zdominowanego przez nich dziecka, odnoszącego się do świata z wyraźną rezerwą. Anna Kłos-Kleszczewska zapada w pamięć jako egzaltowana matka o przenikliwym głosie, która próbuje wszczepić synowi poczucie przynależności do elity. Z pomocą lokówki potrafi zmienić chłopczyka w "profesjonalnego aniołka" śpiewającego w różnych językach. Chociaż sama znajduje się u kresu emocjonalnej wytrzymałości - rozwiesza transparent w obronie dyrygenta: "Cały Poznań chórem".

Koncertowa jest gra Michała Czachora. Zabawny jako prezydent Grobelny i intrygujący w roli samorządowca autotematycznie komentującego spektakl, w którym bierze udział i przywołującego wspomnienia utajnionej sesji Rady Miejskiej (w tej scenie pojawia się przebrany za wielkiego hot doga), z przeszywającym chłodem kreuje postać dyrygenta. To toksyczny intrygant, który budował swoją pozycję, angażując wszystkie dostępne środki: żerował na wdzięczności rodziców członków chóru, ambicjach rządzących i zaufaniu hierarchów Kościoła.

Piotr Kruszczyński, inicjując drugą kadencję na stanowisku dyrektora Teatru Nowego w Poznaniu, jako swój najważniejszy cel wskazał "dialog o historii i teraźniejszości: dzielnicy, miasta, kraju". Teatr, który przez długie lata funkcjonował przede wszystkim jako mieszczańska scena rozrywkowa, staje się dzisiaj miejscem dyskusji na temat lokalnej pamięci i tożsamości. Spektakle osadzone w realiach miejsca, w którym powstały (cykl "Jeżyce Story", "Gorączka czerwcowej nocy" i "Obwód głowy"), mają wymiar uniwersalny i tylko czasem (przypadek "Gorączki" w reżyserii Remigiusza Brzyka) poruszają sumienia Poznaniaków, zmuszając ich do przemyśleń na temat współczesności i niedalekiej przeszłości. Dlatego zaproszenie widowiska wykorzystującego historię od wielu lat kładącą się cieniem na stolicy Wielkopolski odbierać można jako świadectwo konsekwencji dyrektora. Dwukrotna (8 i 9 grudnia 2015 roku) prezentacja "Po co psuć i tak już złą atmosferę" na Scenie Nowej i dyskusja, która odbyła się po jednym z pokazów, udowadniają, że Kruszczyński gotów jest wracać nie tylko do chlubnych kart pamięci, ale i do drażliwych momentów historii, obciążających sumienia niejednego z przedstawicieli lokalnej społeczności.



Piotr Dobrowolski
Teatr online
15 marca 2016